Quantcast
Channel: W Korei i nie tylko
Viewing all 144 articles
Browse latest View live

[Zakorkowani] Koreańska rodzina

$
0
0

Rodzina to jedna z podstawowych wartości w filozofii konfucjańskiej. Konfucjusz nauczał, że państwo może prosperować tylko wtedy, gdy rodzina żyje w miłości i harmonii. Harmonię tę zapewnić miały określone reguły zachowania pomiędzy jej członkami np.: ojciec kieruje synem, mąż kieruje żoną, kobieta niezamężna ma być posłuszna ojcu, kobieta po ślubie mężowi, a po śmierci męża – najstarszemu synowi.  Na koniec wszyscy podwładni muszą podporządkować swoje życie władcy, który ze swojej strony wykazać się musi mądrością i sprawiedliwością.

W Korei już wieki temu konfucjanizm przybrał specyficzny, bardziej surowy odcień w porównaniu do Chin, co w dużej mierze odcisnęło piętno na sposobie funkcjonowania współczesnego społeczeństwa, w tym i rodziny. Agresywna industrializacja przyczyniła się do dalszego uwydatnienia cech koreańskiego konfucjanizmu doprowadzając przez to do stworzenia ostrej konkurencji na poziomie indywidualnym i korporacyjnym. Nakaz samodyscypliny, pracowitości, bezwględnego posłuszeństwa wobec przełożonych i starszych, poświęcenie dla dobra większości – to wszystko stało się zarzewiem wzrostu gospodarczego w Korei, ale z czasem przeobraziło się też w podstawowy wymóg, którmu każdy musi sprostać, żeby godnie przeżyć. Do tej pory jedną z podstawowych zadań koreańskiej rodziny jest zapewnienie konkurencyjności jej członków. To właśnie konkurencyjność na rynku pracy determinuje sposób, w jaki koreańska rodzina dzisiaj funkcjonuje.

Rodzinę w Korei zakłada się z zamysłem posiadania dzieci. Dzieciom należy zapewnić najlepszą możliwą przyszłość i ten priorytet przesłania kwestie takie jak miłość, czy partnerstwo między małżonkami. Kobieta i mężczyzna często żyją życiem rozłącznym, według własnej odrębnej rutyny, całkiem dobrze się w tym odnajdując. To na pewno inny model rodziny niż ten propagowany na Zachodzie. W koreańskim, bardzo rygorystycznym systemie rodzina staje się prężnie działającą spółką, w której każdy z pracowników ma jasno określoną funkcję do spełnienia: kobieta (osoba „domowa”) ma zająć się domem, dzieckiem oraz zarządzaniem finansami domowymi, a mężczyzna (osoba „na zewnątrz”) ma zapewnić takiej „firmie” regularne dochody. Misją takiej spółki jest zapewnienie jak najlepszego startu dla swojego potomka poprzez zapewnienie mu jak najlepszej edukacji. Mordercza konkurencja powoduje, że dzieciaki uczą się całymi dniami  najpierw w szkole publicznej, a potem w prywatnych instytucjach edukacyjnych (włączając w to weekendy), śpiąc jedynie kilka godzin na dobę.

Od koreańskich rodziców oczekuje się jak największego poświęcenia. Bardziej zamożni ojcowie wysyłają swoje żony i dzieci za granicę (najczęściej do USA), żyjąc w rozłące latami – określa się ich mianem „ojców gęsi”, czyli takich, którzy migrując pokonują ogromne odległości. „Ojciec orzeł” to ten, którzy może pozwolić sobie na częste odwiedziny (orłowi wystarczy kilka razy machnąć skrzydłami, żeby wznieść się w powietrze), a „ojciec pingwin” to ten, którego wynagrodzenie nie wystarcza, żeby odwiedzić rodzinę za granicą (pingwiny nie potrafią fruwać). Jeszcze biedniejsi ojcowie, tzw. „ojcowie wróble” wynajmują mieszkanie żonie i dzieciom w bogatej części Seulu, Kangnam, sami mieszkając w kawalerce niedaleko pracy - jednym z podstawowych warunków zapisania dziecka do lepszej szkoły jest zameldowanie w określonej dzielnicy.

Poświęcenie rodziców to poniekąd osobliwa inwestycja we własną przyszłość – od dzieci wymaga się bezwzględnego szacunku dla swoich rodzicieli (też i przodków), wspomogi finansowej, a nawet utrzymywania na starość. Największy ciężar spoczywa tradycyjnie na najstarszym synu i jego żonie (stąd kobiety nie chcą wychodzić za mąż za pierworodnego), co przyczynia się często do wielu konflików, szczególnie na linii teściowa – synowa.

W Korei gwałtowne uprzemysłowienie w dużej mierze utowarowiło człowieka. Jednostka stała się jedynie trybikiem w doskonale pracującej maszynie, który z łatwością można wymienić na inny, równie sprawny. Niestety wydaje się, że ta niesamowita, wręcz nieludzka skala utowarowienia jest częściowo winą samych Koreańczyków. Zamiast zatrzymać się i przez chwilę zastanowić nad kierunkiem, w którym to wszystko zmierza, Koreańczycy ślepo zanurzyli się w odmętach zabójczej konkurencyjności we wszystkich dziedzinach życia. Mimo że Koreańczycy doskonale zdają sobie sprawę z bolączek trawiących ich społeczeństwo, tworząc własną rodzinę podążają tym samym, wytartym szlakiem nie widząc żadnych alternatyw. To dosyć przygnębiające, błędne koło, z którego bardzo trudno będzie się wyrwać. 

W audycji "Zakorkowani" razem z Leszkiem rozmawiam o typowej, koreańskiej rodzinie - zapraszam do odsłuchania poniżej:







[Zakorkowani] Koreański system edukacji

$
0
0

Gwarancją „jakości” dziecka jest pieniądz na niego wydany. Im bardziej ekskluzywny szpital, w którym przyszło na świat, czym droższy żłobek i przedszkole, do którego uczęszczało, tym większa ma być miłość rodziców i ich zaangażowanie w przyszłość swojego potomka. Takie właśnie dzieci dostają więcej punktów w swoim życiowym Curriculum Vitae pnąc się kolejno po szkolnych szczeblach aż przychodzi czas na College Scholastic Ability Test - egzamin determinujący przyjęcie na dany uniwersytet w Korei.

Egzamin ten jest chyba najbardziej dramaturgicznym doświadczeniem w całym życiu Koreańczyka. Dostanie się do jednego z uniwersytetów SKY (Seoul University, Korea University, Yonsei University) otwiera furtkę do względnie pomyślnej przyszłości. Dyplom uniwersytetu, do którego się uczęszczało jest szczególnie ważnym kryterium nie tylko w walce o pracę w dobrej firmie, ale również może wpłynąć na jakość kariery zawodowej. Absolwenci tych samych uniwersytetów tworzą wewnątrzfirmowe „kliki” (od czasu do czasu odbywają się potajemne spotkania takich klubów) wspierając się nawzajem w różnego rodzaju przepychankach. Alma Mater jest liczącym się kryterium przy wręczaniu promocji, delegowaniu pracowników za granicę, przemieszczaniu się między najatrakcyjniejszymi działami w firmie. Ukończenie uniwersytetu z pierwszej trójki dodaje też społecznego prestiżu.

Życie koreańskich dzieci i nastolatków podporządkowane jest więc nauce. Rodzice wypruwają sobie żyły, żeby posłać swoje pociechy do jak najlepszych instytucji wychowawczych – co roku słyszy się o takich, którzy w namiotach koczują na chodniku celem zapisania swojego dziecka do renomowanego przedszkola; a przyjemność taka potrafi kosztować kilkanaście tysięcy dolarów! Po standardowych zajęciach rodzice muszą dodatkowo opłacić prywatne „hakwony”.Dzieci potrafią spać 4-5 godzin dziennie, nie mają czasu na nawiązanie poprawnych relacji ze swoimi rówieśnikami, każdy dla każdego jest potencjalnym konkurentem w tym ślepym wyścigu szczurów. A na tych, którzy mają inny pomysł na spędzanie swojego czasu w ławce czekają kary cielesne.

Koreański system edukacji sieje postrach wśród społeczności globalnej. Dochodzi do takich absurdów, że wierzy się nawet, iż koreańscy rodzice przed snem czytają swoim pociechom Talmud. Nic bardziej mylnego. W Korei najważniejsza jest punktacja na wspomnianym już College Scholastic Ability Test w związku z czym Koreańczycy nie skupiają się zanadto na kreatywnym rozwiązywaniu problemów, czy zastosowaniu zdobytej wiedzy w praktyce. Liczą się wykute na pamięć fakty oraz jak najefektywniejsza metoda wyboru właściwej odpowiedzi na testach. W tym Koreańczycy zdecydowanie przodują. Sytuację tę świetnie obrazuje fakt, że niektórzy Koreańczycy mają jedną z najwyższych punktacji w międzynarodowych testach z języka angielskiego, a nie potrafią się w tym języku komunikować nawet na poziomie podstawowym.


Zdjęcie: Gość specjalny „Zakorkowanych” – Olga,
nauczycielka języka angielskiego w koreańskim hakwonie.


W kolejnym odcinku audycji "Zakorkowani", kórą przygotowuję razem z Leszkiem Moniuszko (aka "Yellowinside) mam ogromną przyjemność gościć Olgę, która jest nauczycielką języka angielskiego w hakwonie niedaleko Seulu. Dzieli się ona z nami swoimi własnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami dotyczącymi nie tylko systemu edukacyjnego, ale też tym, jak to jest być nauczycielem w Korei. Wywiad z Olgą i audycja dotycząca koreańskiego systemu edukacji do odsłuchania poniżej:






[Zakorkowani] Święta w Korei

$
0
0

Wszystkim Czytelnikom bloga "W Korei i nie tylko" oraz Słuchaczom audycji "Zakorkowani"chciałabym życzyć radosnych i spokojnych Świąt oraz wyjątkowego Nowego Roku 2014.

Pamiętajmy, że szczęście zależy w jakiejś mierze od nas. Wystarczy na chwilę zatrzymać się i z zastanowieniem rozglądnąć, żeby poczuć, jak wiele prawdziwej radości potrafi przynieść docenianie tego, co się ma na wyciągnięcie ręki. Może to być gorący prysznic po przyjściu z mrozu, może to być nowy listek na łodyżce kwiata, którego hodujemy, może to być w końcu zimny nos kota na policzku...

Dziękuję wszystkim za śledzenie wpisów, za komentarze oraz za dzielenie się moim blogiem z innymi.

Wesołych Świąt! :)





Podsumowanie roku 2013

$
0
0

Od Nowego Roku minął już ponad tydzień, ale na podsumowania nigdy chyba nie jest za późno. Poniżej statystyki odnośnie napopularniejszych notek na blogu „W Korei i nie tylko” w zależności od liczby odwiedzin i poruszanej tematyki.
  

Najpopularniejsze (od początku powstania bloga):

1.  „Koreańczyk w Polsce – wywiad”– W odpowiedzi na sugestię jednego z Czytelników (Łukasz Wi) przeprowadziłam wywiad z Jun Hyungiem, którego w Korei uczyłam języka polskiego, a który obecnie mieszka i studiuje w Poznaniu. Jun Hyung opowiada o swoim życiu w Polsce, o swojej miłości do Żywca i o tym, jak przy kilkunastostopniowym mrozie w klapkach i krótkich spodenkach chodzi na pocztę.

2.  „Presja”– Wpis o ogromnym nacisku koreańskiego społeczeństwa na wygląd zewnętrzy oraz posiadanie luksusowych gadżetów. Mechanizm takiej presji sprawdzam na własnej skórze.

3.  „Morderstwo”– Korea uważana jest za kraj raczej bezpieczny i na podstawie mojego dotychczasowego doświadczenia całkiem słusznie. Niestety społeczne przyzwolenie na przemoc wobec kobiet skutkuje czasem tragicznymi konsekwencjami i może bezpośrednio przekładać się na mój własny w tym kraju dobrobyt.

4.  „Dość już Kangnam style”– Nie mam absolutnie nic przeciwko wygłupom i dobrej zabawie. W moim wpisie na temat kawałka „Kangnam Style” koreańskiego piosenkarza PSY piszę jednak o odpowiedzialności, jaka leży po stronie odbiorcy.

5.  „Pazurek”– Bardziej osobista notka o moich relacjach z Koreankami, a w szczególności o rozczarowującym doświadczeniu z jedną z nich, którą uważałam za coś na kształt przyjaciółki.


Najpopularniejsze w kategorii „koreańskie społeczeństwo”:
                 
1.  „Ciąża”– Korea ma jeden z najniższych przyrostów naturalnych na świecie. Mimo że Prawo Pracy przewiduje całkiem dobre warunki dla przyszłych matek, młode Koreanki nie kwapią się do macierzyństwa. Rzeczywistość bowiem ma się nijak do teorii prawa.

2.  „Gorsza rodzina”– Kilka lat temu odeszła moja babcia. Dostałam z tego powodu kilka dni urlopu, co pozwoliło mi na wizytę w Polsce. Gdyby była to babcia od strony mojej mamy, urlopu takiego jednak nie otrzymałabym. A jeśil akurat padłoby na ojca mojego taty, to dostałabym dni wolnych jeszcze więcej. Wpis o braku elementarnego równouprawnienia między kobietami i mężczyznami w Korei.

3.  „Koreański socjopata”– Gwałty, morderstwa i rozczłonkowywanie ciała zdarza się nawet i w tak ułożonym społeczeństwie jak koreańskie. Co jednak kole w oczy w Korei to brak jakiejkolwiek empatii i wyrzutów sumienia w tego rodzaju przestępstwach. We wpisie próbuję dokonać analizy, dlaczego tak jest.

4.  „Niebieska foliówka”– Przed oczami ciągle widzę mijaną postać, przeniesioną pod ścianę tunelu, przykrytą niebieską foliówką, przez którą przebija bordowa plama krwi. Notka o bezpośredniej styczności ze zjawiskiem samobójstw w Korei.

5.  „Zdrowie”– Koreańczycy mają pozytywnego bzika na punkcie zdrowia. Masowo wspinają się w góry, ćwiczą, chodzą do sauny, zdrowo odżywiają i co rusz wynajdują nowe metody na młodość i rześkość aż po grób. Szczegóły we wpisie.


Najpopularniejsze w kategorii „koreańska kultura”:

1.  „Czas na kimchi”– Przez wiele lat w Korei żerowałam an kimchi wyrabianym przez moją teściową. Pewnego dnia jednak zdecydowałam wziąć się w garść i pomóc jej w przyrządzaniu tej narodowej przystawki towarzyszącej każdemu koreańskiemu daniu.

2.  „Stypa”– Pogrzeby w Korei wyglądają zupełnie inaczej niż te na zachodzie. Uczestniczyłam już w wielu z nich, ponieważ jest to poniekąd obowiązek pracowniczy w przypadku śmierci w rodzinie firmowych kolegów. Detale pod linkiem.

3.  „Pansori”– Pansori to tradycyjny koreański śpiew, którego nie można pomylić z niczym innym. Uwielbiam jego charakterystyczne dźwięki i rytm, który przywodzi mi na myśl jakieś pierwotne, nabuzowane emocjami tańce. Doszło nawet do tego, że ukończyłam dwa semestry tego śpiewu w Narodowym Teatrze Korei.

4.  „Świńskie obrządki”– Opowiadam o tym, dlaczego w Korei rozpoczęciu nowego przedsięwzięcia często towarzyszy głowa świni z banknotami wściśniętymi w jej pysk, lub uszy.

5.  „Koreańskie przesądy i tematy tabu”– Podsumowanie koreańskich przesądów i tematów tabu. Na końcu wpisu odcinek „Zakorkowanych” (audycja o Korei) na ten sam temat.


Najpopularniejsze w kategorii „koreańska rodzina”:

1.  „ Szklaneczka z teściową”– PWY wyjechał pozwiedzać Indie, a ja siadłam do soju z teściową i wysłuchałam opowieści jej życia. Opowiedziała mi między innymi o swoim dzieciństwie, o zamążpójściu i rozwodzie.

2.  „Moi bratankowie”– Krótki wycinek z mojego życia z PWY, czyli te kilka dni w roku, kiedy opiekujemy się dziećmi jego brata.

3.  „Adam i Ewa”– Opis jednego z moich weekendów z PWY.

4.  „Natura obowiązku”– We wpisie przytaczam rozmowę z niezwykle inteligentym Koreańczykiem z mojej pracy, która to w bardzo jasny sposób pokazuje mentalność koreańskich mężczyzn co do podziału obowiązków w firmie zwanej „małżeństwo”.

5.  „Koreańska rodzina”– Szczegółowy opis i audycja na temat sposobu, w jaki funkcjonuje koreańska rodzina.


Najpopularniejsze w kategorii „koreański system edukacji”:

1.  „Talmud w Korei”– Rygor koreańskiego systemu edukacji znany jest chyba na całym świecie. W marcu 2011 świat obiegła piorunująca wiadomość, że Korea jest pierwszym krajem na świecie (oprócz Izraela), gdzie Talmud został wprowadzony do szkolnej listy lektur obowiązkowych. Nic jednak bardziej mylnego...

2.  „Koreański system edukacji”– Opis i audycja na temat sposobu, w jaki w Korei kształci sie nowe pokolenia. Bonusem jest rozmowa z Polką, która w hakwonie (praywatna instytucja edukacyjna) uczy najmłodszych Koreańczyków języka angielskiego.

3.  „Egzaminy”– Egzamin College Scholastic Ability Test determinuje całe życie Koreańczyków – uniwersytet i kierunek, na którym będą studiowali, możliwość pracy w koreańskiej korporacji i późniejszą pozycję w społeczeństwie. We wpisie opowiadam o tym, jak ważny jest ten test i jak się go przeprowadza.

4.  „Segregacja piskląt”– Uczęszczanie do koreańskich hakwonów, czyli prywatnych instytucji edukacyjnych to obowiązkowa część dnia przeciętnego młodego Koreańczyka. W hakwonach można poćwiczyć język, podreperować umiejętności z matematyki, nauczyć się wylepiać garnki, ale także posiąść sekretną wiedzę segregacji piskląt według płci.

5.  „Szpitalna preselekcja”– Współzawodnictwo w Korei powoduje, że dostanie się do jednego z trzech najlepszych uniwersytetów graniczy z cudem. Konkurencja jest tak zaciekła, że o przyjęciu do lepszej szkoły może zadecydować nawet rodzaj szpitala, w jakim przyszło się na świat...


Najpopularniejsze w kategorii ”praca w koreańskiej firmie”:

1.  „Rozmowa kwalifikacyjna”– Ze względu na moją znajomość angielskiego Zasoby Ludzkie proszą mnie czasem o rozmowę z kandydatami na nowe stanowiska w mojej firmie. Dialog z młodszym pokoleniem Koreańczyków to dla mnie świetny eksperyment porównawczy między starszą i młodszą Koreą.

2.  „Okresowe badania”– Jedną z korzyści pracowania dla koreańskiego jaebola są regularne badania lekarskie. W notce opisuję, jak to wygląda w praktyce.

3.  „Team”– Czasem trudno jest uwierzyć w opowieści obcokrajowców dotyczących ich pracy w koreańskiej korporacji. We wpisie opisuję grupę, z którą pracowałam w 2010 roku.

4.  „Burząca się krew – what is it good for?”– Pracując dla koreańskiej firmy trzeba uzbroić się po uszy w zbroję przeciw absurdom. Czasem też trzeba przenieść całe swoje biurko samodzielnie do innego budynku...

5.  „Koncert”– W Korei promocje jedynie w niewielkim zakresie zależą od wyników. Przede wszystkim liczą się przepracowane lata i dobre układy. Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które mogą pozytywnie wpłynąć na decyzję o przyznaniu wyższego stanowiska...


Najpopularniejsze w kategorii „Zakorkowani – audycja o Korei”:

1.  „Obcokrajowiec w Korei”– Wpis i dwa dwa odcinki o tym, jak żyje się obcokrajowcom w Korei. Razem z moim współkomentatorem Leszkiem rozmawiamy o postrzeganiu cudzoziemców przez Koreanczyków oraz o tym, jak w praktyce wygląda w tym kraju kariera zawodowa oraz życie z Koreańczykiem u boku.

2.  Miłość po koreańsku (cz.1)” – Koreański przemysł seskualny znany jest chyba na całym świecie. To nieodłączna część życia wielu koreańskich pracowników firm, żołnierzy, ale też i przeciętnego Koreańczyka. Razem z „zakorkowanym” Leszkiem opowiadamy o szczegółach tej sfery życia w Korei.

3.  Miłość po koreańsku (cz.2)” – Mimo przytłaczającej powszechności usług seksualnych Koreańczycy muszą również znaleźć partnera na całe życie. Zakorkowani opowiadają o tym , jak w Korei wygląda miłość romantyczna między kobietą i mężczyzną.

4.  „Przestępstwa na tle seksualnym”– Trochę statystyk i informacji o tym, jak w Korei rozpatruje się przemoc na tle seksualnym. W opisie i audycji dzielę się swoimi osobistymi, niezbyt przyjemnymi doświadczeniami.

5.  „Mniej zamożni i ubóstwo w Korei”– Korea uważana jest przez wielu za kraj miodem i mlekiem płynący. Niestety wiele osób żyje na granicy ubóstwa, szczególnie tych starszych, którzy własną krwawicą zbudowali dzisiejszą Koreę. Więcej o zjawisku biedoty w Korei w opisie i załączonej audycji.


Najpopularniejsze w kategorii „podróże”:

1.  „Moja Malezja”– Kilka słów o moim pobycie na Langkawi (Malezja).

2.  „Długo oczekiwane Spotkanie”– Rekiny wielorybie można z łatwością zobaczyć w kilku miejscach na świecie przeznaczonych pod mamonę turystów. Moim marzeniem jest złapać jednego na wolności, żeby przez chociażby krótką chwilę popatrzyć mu w oczy. Próbowałam już odnaleźć go kilka razy nurkując na Filipinach.

3.  „Wyprawa z PWY”– O mojej niezapomnianej wyprawie z PWY w koreański łańcuch gór Jiri.

4.  „Ginseng Festival (Geumsan)”– Stara jak świat relacja (rok 2006) z Festiwalu Żeńszenia w koreańskim Geumsan.

5.  „Szaleństwo Coober Peddy”– Jedno z najbardziej odjechanych miejsc, jakie udało mi się odwiedzić do tej pry: Coober Peddy w Australii. Kopalnie opali, dug-outy, eksponaty z filmów science-fiction (to tutaj kręcono film „Mad Max”!) i niesamowita wielokulturowość.


Zapraszam do lektury!



[Zakorkowani] Homoseksualizm w Korei

$
0
0

Jedną z moich pierwszych obserwacji po przyjeździe do Korei w 2002 roku było to, że w Korei jest niesłychanie wiele gejów. Mężczyźni chodzili ze sobą pod ręce, trzymali się za dłonie, wisieli na sobie, sprawdzali mięśnie na ramionach i łydkach, poklepywali się jowialnie po różnych częściach ciała - również po półdupkach. Takiego wylewu uczuć zupełnie nie zauważałam u par heteroseksualnych. Było zupełnie na odwrót - między mężczyzną i kobietą czuło się jakiś chłód, sztywność przywołaną społecznymi konwenansami.

Po jakimś czasie musiałam zweryfikować swoje spostrzeżenia. Okazało się, że obściskujący się mężczyźni to nie geje, a po prostu koledzy, którzy najczęściej po kilku głębszych w ten właśnie sposób wyrażają swoją zażyłość. Koncept męskiej przyjaźni à la Korea to bardzo skomplikowany twór...

„W Korei gejów nie ma” – to przekonanie dominowało wśród Koreańczyków jeszcze dziesięć lat temu. Obecnie przyznaje się, że homoseksualizm istnieje, ale jednocześnie uważa się, że jest to rezultat napływu obcokrajowców. Dla wielu jest nie do pomyślenia, że homoseksualizm mógłby samoistnie „narodzić się” wśród samych Koreańczyków. "Choroba" ta po prostu musiała zostać "przywleczona" z Zachodu. To gorszący światopogląd, ale bardzo charakterystyczny dla koreańskiego etnocentryzmu.


"Zakorkowani" z  Lee Jeong Geol, Dyrektorem Generalnym
organizacji 
„Chingusai” („Między przyjaciółmi")
- wywiad do odsłuchania na końcu wpisu.

W Korei stosunek do homoseksualnych obcokrajowców jest raczej neutralny; wielu Koreańczyków traktuje ich nawet jako niegroźną ciekawostkę z zagranicy. Trochę inaczej ma się sprawa z gejami koreańskimi – ci, ponieważ nie są w stanie spełnić tradycyjnych powinności wobec społeczeństwa (rodzina, dzieci), ani uczestniczyć w powszechnej rzeczywistości wielu koreańskich mężczyzn (pijackie libacje kończące się wizytami w domach publicznych), automatycznie izolowani są od danej grupy. W kraju tak kolektywistycznym jak Korea, izolacja taka najprawdopodobniej równoznaczna będzie z negatywnymi konsekwencjami dla życia społecznego i zawodowego danej osoby. Wykluczenie jest również wynikiem braku wiedzy i doświadczenia w interakcji z gejami. Przeciętny Koreańczyk unikał będzie bliższej znajomości z gejem w obawie przed popełnieniem błędu, powiedzeniem czegoś, co mogłoby jego rozmówcę urazić. Homoseksualistów pozostawia się więc najczęściej sobie samym.


"Zakorkowani"w roli bardziej kobiecych gejów.

Koreańscy geje często nie mają większego wyboru tylko pozostać w ukryciu przez długie lata. W ekstremalnych przypadkach dochodzi do takich sytuacji, że gej pod wpływem nacisku społeczeństwa wchodzi w związek małżeński z osobą heteroseksualną, a nawet ma z niego dzieci. Szczególnie traumatyczne jest to dla koreańskich lesbijek, ponieważ realia koreańskie dają im o wiele mniejsze możliwości manewru w takim przymuszonym związku. Zdarzają się też sytuacje, kiedy gej i lesbijka tworzą „normalny” związek małżeński, mieszkają w jedym mieszkaniu, kontynuując jednocześnie życie z prawdziwym partnerem. To są prawdziwe dramaty.


"Zakorkowani"w roli bardziej męskich gejów.

Ogółnie rzecz biorąc Koreańscy homoseksualiści mają się jednak całkiem dobrze. Pozostawieni sami sobie żyją w izolacji, w swoim własnym świecie gejowskich dzielnic, restauracji, klubów i smartfonowych aplikacji. Są typowym koreańskim „wangta”, „wykluczonym”, ale jednocześnie nie muszą obawiać się o swój fizyczny dobrobyt. Nikt tutaj tęczy nie pali, nie używa mowy nienawiści i nie biega z kijami baseballowymi za ludźmi o odmiennej orientacji seksualnej. Nikt również nie chce spalić ich na pokutniczym stosie w imię religijnych przykazań. Mimo braku szerszej publicznej debaty o prawach homoseksualistów w Korei już sam fakt jakiejś obojętności w stosunku do mniejszości seksualnych daje nadzieję, że z upływem czasu przeciętny Koreańczyk i nad homoseksualizmem przejdzie do porządku dziennego...

Poniżej zapraszam do odsłuchania odcinka audcyji "Zakorkowani", w którym razem z Leszkiem Moniuszko w szczegółach poruszamy temat homoseksualizmu w Korei. 


Załączam również wywiad z Panem Lee Jeong Geol, Dyrektorem Generalnym organizacji „Chingusai” („Między przyjaciółmi"), jaki przeprowadziliśmy w ramach naszej audycji. Organizacja ta wspiera walkę o prawa gejów w Korei, ale również prowadzi działalność uświadamiającą koreańskie społeczeństwo, czym jest homoseksualizm. „Chingusai” pomaga również gejom, którzy mają trudności w dostosowaniu się do koreańskiej rzeczywistości.




Blog Roku 2013

$
0
0

Już tradycyjnie biorę udział w konkursie na Bloga Roku 2013 w kategorii "Ja i moje życie". 

Głosować można do 6 lutego przez wysłanie 
sms o treści A01110na numer telefonu 7122

Koszt takiego sms to 1,23zł. Całkowity dochód zostanie przekazany łódzkiej fundacji "Gajusz", która prowadzi hospicjum dla dzieci osieroconych.





Z góry dziękuję za każdy głos!



Fanpage "W Korei i nie tylko" - styczeń 2012 i 2013

$
0
0

W styczniu 2012 roku założyłam na Facebooku Fanpage bloga "W Korei i nie tylko". W maju tego samego roku miała wyjść moja pierwsza książka ("W Korei. Zbiór esejów 2003-2007") i miałam nadzięję, że dzięki takiej stronie będę mogła dotrzeć do szerszego grona zainteresowanych osób.

Pracując nad swoim blogiem rozwijałam jednocześnie stronę na Facebooku. Od tamtego czasu ewoluowała ona do formy pamiętnika, w którym niemalże co dzień dzielę się informacjami, zdjęciami oraz własnymi doświadczeniami związanymi z Koreą Południową. Moje posty mają charakter gazetowych wycinków; są ciekawszymi wyrywkami z koreańskiej rzeczywistości.

Właśnie rozpoczął się luty 2014. Nowy Rok według kalendarza księżycowego za pasem, kolejna książka czeka na wydanie... Z ciekawości wróciłam więc do początków, żeby zobaczyć, jak to wszystko wtedy na Fanpejdżu wyglądało. Okazało się, że w styczniu piłam herbatkę z cytronu oraz pomagałam TVP Polska w realizacji programu o Seulu.


23 stycznia 2013

O yujacha (유자차), czyli herbatce z cytronu/cedratu, wspominałam już kilka razy, ostatnio w blogowym wpisie "Zdrowie". Dzisiaj dokładniej przyjrzałam się swojemu słoiczkowi i oto jakie jej zastosowania zostały mi zaproponowane:

1. Herbata na gorąco 
2. Herbata na zimno
3. Dodatek do jogurtu
4. Tostowy dżem
5. Dodatek do... whiskey 

No to NA ZDROWIE!






27 Stycznia 2013


TVP w Korei. Justyna Szubert-Kotomska i Remek Zakrzewski w bojowej akcji reporterskiej mimo okrutnego zimna. No i mój debiut w Telewizji Polskiej. Przednia zabawa.




Syn pierworodny, a kwestia dziedziczenia

$
0
0

Koreańska kultura faworyzuje najstarszych synów. Taki stan rzeczy stopniowo ulega rozmyciu pod coraz silniejszym wpływem zachodniego modelu rodziny, ale kilkusetletnia tradycja ciągle daje o sobie znać. Nawet w mojej rodzinie bratanków Woo Younga (mojego męża) określa się hurtowo imieniem chłopca, który na świat przyszedł jako pierwszy. Zainteresowani zdrowiem dzieciaków, pytamy się więc, jak ma się Geon, a nie jak ma się Geon i Sue. Pierworodny syn szwagra jest bezkrytycznie hołubiony, to na jego zdolności zwraca się uwagę, pozostawiając dla jego młodszej siostry jedynie powierzchowne “słodkości” na temat jej wyglądu, czego ona zresztą sama nie znosi. W konsekwencji Geon (zbyt) głośno domaga się swego, a Sue jest bardzo cicha i woli trzymać się na uboczu. Wokół starszego brata Woo Younga również unosi się jakaś specjalna aura. Z powodu rozwodu mojej teściowej, to on jest teoretycznie “głową rodziny”.

Jeszcze do nie tak dawna to najstarszy syn miał otrzymywać największą część, jeśli nawet i nie cały spadek po rodzicach. Wiązało się to przede wszystkim z tym, że pierworodny syn pozostawał pod władzą ojca nawet po ożenku i pojawieniu się własnych dzieci. Nominalną głową takiej rodziny nadal był ojciec, stopniowo przekazując „władzę” dzielącemu z nim dach synowi. Na najstarszym synu leżał obowiązek opieki nad rodzicami, ale również konieczność przewodniczenia obrządkom na cześć przodków rodziny, oczywiście tej po mieczu. Kobiety zazwyczaj spadku nie otrzymywały, jako że po zamążpójściu i tak „przepisywane” były do rejestru rodziny swojego męża. Reguły te były podytkowane myślą Konfucjusza, która to filozofia przywędrowała do Korei w XIV wieku, a uzyskała dominację jako zespół powszechnie praktykowanych reguł społecznych w wieku XVII. To wtedy właśnie patriarchalna struktura została w pełni zaadaptowana w koreańskim społeczeństwie. Ortodoksyjny neo-konfucjanizm jaki stworzyli Koreańczycy interpretował myśl Konfucjusza w o wiele bardziej radykalny sposób niż czyniły to inne kultury. To właśnie ta fundamentalistyczna odmiana konfucjanizmu była głównym czynnikiem zmiany w systemie rodzinnym Korei. Konfucjanizm w interpretacji dynastii Jeoson powoli zaczął zastępować równouprawnienie w systemie dziedziczenia (wcześniej, za panowania dynastii Koryo nawet kobiety mogły uczestniczyć w obrządkach na cześć przodków, jak i dziedziczyć po rodzicach), faworyzując najstarszego syna jako najważniejszą jednostkę w komórce rodzinnej.

Do chwili obecnej echa takiego podejścia widoczne są w strukturze koreańskiej rodziny. Co prawda najstarszy syn nie musi mieszkać już ze swoimi rodzicami (choć i tak wiele par decyduje się na to ze względu na pomoc rodziców przy wychowywaniu dzieci), ale i tak Koreanki omijają pierworodnych szerokim łukiem. W praktyce mianowicie wygląda to tak, że opieka pierworodnego syna nad rodzicami dokonuje się rękami jego żony. To synowa musi się o nich troszczyć, spełniać zachcianki, gotować i sprzątać w czasie świąt, a często i regularnie łożyć na ich utrzymanie (kobieta zazwyczaj zarządza finansami). Zadaniem pierworodnego syna jest zarabianie pieniądzy i podejmowanie decyzji. Często też w domu najstarszego syna obchodzi się większe święta takie jak Święto Dziękczynienia (Chuseok) lub Księżycowy Nowy Rok (Seollal), podczas których to on na wespół z męskim członkami rodziny składa hołd przodkom oraz zasiada do uroczystego stołu, podczas gdy usługujące kobiety spożywają posiłek osobno w kuchni. Do tej pory również wielu pierworodnych synów ma szansę na o wiele większą część spadku po rodzicach, mimo że aktualne przepisy prawa gwarantują równy udział dla wszystkich potomków niezależnie od ich płci.

Według Prawa Rodzinnego z 1989 roku, spadek po rodzicach musi być podzielony równo pomiędzy synów i córki. Dzieci mogą dziedziczyć nieruchomości, gotówkę na rachunkach bankowych, meble i inne wyposażenie mieszkania zmarłego. Co ciekawe dopiero w 1977 roku zapewniono prawo do spadku wdowie – mogła ona wtedy otrzymać spadek o tej samej wartości co najstarszy syn (aktualne ustawodawstwo w tym zakresie opisuję na końcu niniejszego artykułu). Jak to nagminnie bywa w Korei prawo prawem, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. W roku 2005 w 52,6% przypadków najstarszy syn otrzymał większość lub cały spadek po rodzicach; w więcej niż 30% przypadków odziedziczył on po rodzicach wszystko. Do tej pory w Korei władza nad jaebolami, czyli koreańskimi koncernami, przekazywana jest najczęściej na zasadzie męskiej primogenitury. Nie dziwi więc, że według Sądu Najwyższego liczba pozwów sądowych dotyczących podziału spadku wzrosła niemalże dziesięciokrotnie na przestrzeni ostatniej dekady: 588 spraw w 2012 roku vs. 69 w 2002. Taką sytuację przypisuje się przede wszystkim coraz bardziej świadomym swoich praw kobietom, które decydują się na walkę o prawnie należny im udział. Trzeba zrozumieć, że w społeczeństwie, gdzie zależności rodzinne są bardzo skomplikowane, pozwanie jej członków nie jest aż tak prostą decyzją – dlatego też ciągle wiele osób preferuje utrzymanie dobrych relacji z krewnymi kosztem dochodzenia własnych praw na drodze sądowej. Najstarszy syn nierzadko tę właśnie sytuację wykorzystuje.

30% koreańskiego społeczeństwa zgadza się, że męska promigenitura przyczynia się do powiększającej się nierówności pomiędzy klasami społecznymi w Korei. Ostatnie badania przeprowdzone przez Korea Institute for Health and Social Affairs wskazują jednak na duży postęp w tej materii: 65,8% badanych powyżej 50-tego roku życia deklaruje, że pozostawi po sobie równy spadek dla każdego z dzieci. Jednocześnie 15% ankietowanych planuje przekazać najstarszemu synowi przeważającą część majątku, a 4,8% cały majątek. 2,2% badanych deklaruje też, że spadek zostanie podzielony jedynie między synów, a nie córki.

Kolejną kontrowersyjną sprawą związaną z dziedziczeniem w Korei jest podatek od spadku. Ten sam majątek jest opodatkowywany dwukrotnie i to w zawrotnych sumach - w zależności od wielkości spadku podatek taki oscyluje od 10% do aż 50%. Maksymalna stawka jest prawie dwukrotnie większa niż średnia w krajach OECD, gdzie wynosi ona 26%. Ponadto pozostający przy życiu małżonek również jest opodatkowywany od majątku, który przez całe swoje życie współtworzył ze swoją połówką, jeżeli w chwili śmierci był on wpisany pod nazwiskiem zmarłego...

Dla zainteresowanych załączam wycinki z koreańskiego prawa spadkowego w wolnym tłumaczeniu (status na październik 2013 roku):

Pierwszeństwo dziedziczenia:
- Następujące osoby posiadają prawo do spadku według podanej kolejności, przy czym małżonek/małżonka zmarłej osoby jest spadkobiercą w każdym przypadku:
1. Potomkowie zmarłej osoby w linii prostej (np. dzieci i wnukowie);
2. Przodkowie zmarłej osoby w linii prostej (np. rodzice i dziadkowie);
3. Rodzeństwo zmarłej osoby
4. Krewni tej samej krwi w obrębie czwartego stopnia pokrewieństwa.

Pierwszeństwo małżonka/małżonki:
- Żyjący małżonek/małżonka w każdym przypadku otrzymuje status spadkobiercy. Jeśli zmarła osoba miała potomków lub przodków w linii prostej, małżonek/małżonka staje się współspadkobiercą o tym samym pierwszeństwie. W przypadku braku takowych małżonek/małżonka staje się jedynym spadkobiercą.

Podział ustawowo przyznanego spadku:
- W przypadku identyfikacji spadkobierców o tym samym poziomie pierwszeństwa, spadek zostanie podzielony na równe części między nich.
- W przypadku, gdy małżonek/małżonka jest współspadkobiercą razem z potomkami w linii prostej, część odziedziczona przez małżonka/małżonkę będzie 1,5 razy większa niż udział przydzielony potomkom w linii prostej.
- W przypadku, gdy małżonek/małżonka jest współspadkobiercą razem z przodkami w linii prostej, część odziedziczona przez małżonka/małżonkę będzie 1,5 razy większa niż udział przydzielony przodkom w linii prostej.


Pieniądze dobrze mieć, ale czasami to duży bół głowy... ;)




[Zakorkowani] Koreańska etykieta i obyczaje

$
0
0

W kraju takim jak Korea, gdzie sposób postrzegania człowieka może rzutować na jego przyszłość, przestrzaganie norm towarzyskich to bardzo ważny element codzinnej rutyny. Łatwość i gracja, z jaką się te normy stosuje świadczy o poziomie wychowania danej osoby i przez to automatycznie przekłada się na jej konkretną ocenę w oczach innych Koreańczyków. Każdy musi dopasować się do zastanych reguł gry - w przeciwnym razie ryzykuje bezlitosny ostracyzm, który w Korei równoznaczny jest ze społeczną śmiercią.

Czasem reguły zachowania to niezwykle skomplikowane schematy, w których gubią się nawet sami Koreańczycy. Jak należy zwracać się w pracy do niższej rangą osoby, która jest dużo starsza? Ile razy podczas stypy trzeba ukłonić się przed obrazem zmarłej osoby, a ile razy przed czuwającą przy nim rodziną? W każdej sytuacji niezwykle istotne jest wyczucie i głębsze zastanowienie się nad tym, jak dany gest, czy słowo może wpłynąć na szerszą społeczność, a nie tylko na osobę, do której jest ono bezpośrednio skierowane. Etykieta i obyczaje Koreańczyków oparte są bowiem na rozumieniu jednostki jako części szerszego kolektywu. Ważnym elementem koreańskiej etykiety jest również wysławianie się w odpowiedniej formie grzecznościowej w oparciu o właściwe reguły gramatyczne oraz określone słownictwo. 

Dobra wiadomość jest taka, że zasady te mają obowiązkowe zastosowanie jedynie wobec autochtonów. Nikt nie będzie wymagał od obcokrajowca, żeby ten wiedział, jak zachować się w każdej sytuacji. Oczywiście zawsze korzystniej jest okazać zainteresowanie lokalnymi obyczajami jeżeli nie dla własnej nauki, to przynajmniej dla własnego interesu. Stąd ze swojej strony polecam przestrzeganie kilku podstawowych gestów i zachowań, które na pewno będą przyjęte przez Koreańczyków z dużym entuzjazmem. Oto one:


  • Przy powitaniu, podawaniu, lub odbieraniu czegoś jedną rękę należy podtrzymywać drugą. W interakcji z drugą osobą należy używać dwóch dłoni, ponieważ wyraża się w ten sposób swój do niej szacunek. Do tego zalecam lekki ukłon głową. 

  • Podczas nalewania cieczy (w tym alkoholu) zawsze trzeba podnieść szklankę zamiast czekać aż ktoś naleje płyn do „uziemionego” na stole naczynia. Pamiętajmy jednocześnie o podtrzymywaniu naczynia obiema rękami (patrz wyżej).

  • Przywołując Koreańczyka palce należy skierować ku dołowi i przywoływać go ruchem do siebie tak, jakby zamiatało się ku sobie jesienne liście– u nas mylnie może to być zinterpretowane jako wulgarny gest chęci pozbycia się jakiegoś natręta. W Polsce drugą osobę przywołuje się palcami skierowanymi ku górze; w Korei niestety tak woła się „jedynie na psy”. 

  • Generalnie zalecam się również małomówność, rzeczowość i nieprzerywanie Koreańczykom nawet, jeżeli chce się wyrazić swoje poparcie dla treści ich wypowiedzi. Zasada „milczenie jest złotem” świetnie się w Korei sprawdza.


Mieszkając w Korei trzeba się też na pewno przyzwyczaić do tych mniej wyszukanych (według kultury Zachodu) obyczajów Koreańczyków. Na porządku dziennym jest tutaj charkanie, głośne wciąganie makaronu, siorbanie czy mówienie z pełnymi ustami podczas posiłku, ciągłe szturchanie się i przepychanki na ulicy, czy w środkach komunikacji miejskiej, odbieranie telefonów podczas spotkań i wiele innych. Dla Koreańczyków to chleb powszedni.

W załączonym odcinku audycji „Zakorkowani” razem z Leszkiem Moniuszko opowiadamy o etykiecie i obyczajach Koreańczyków stosowanych w zwykłych codziennych kontaktach, podczas spożywania posiłków, spotkań, rozmów osobistych i biznesowych, a także podczas przemieszczania się z jednego miejsce na drugie. To bardzo przydatny poradnik dla każdego, kto wybiera się do Korei i chciałby swoją znajomością rzeczy podbić serca Koreańczyków. Zapraszam do odsłuchania:





Viktor Ahn

$
0
0

Łyżwiarstwo szybkie na torze krótkim (tzw. short track) to – podobnie jak taekwondo, łucznictwo, czy golf (szczególnie w wykonaniu kobiet) – dziedzina sportu, w której Koreańczycy czują się bardzo pewnie. Wystarczy wspomnieć o Ahn Hyun Soo, który począwszy od roku 2002 regularnie kolekcjonował medal za medalem w zawodach międzynarodowych, wliczając w to 18 (!) złotych medali zdobytych podczas Mistrzostw Świata oraz trzy złota (1000m, 1500m i sztafeta 5000m) na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Turynie w 2006 roku. Dla wielu Koreańczyków ten młody chłopak (ur. 1985) był nie tylko narodowym bohaterem, ale też i niesamowitą inspiracją.


Ahn Hyun Soo(안현수) po wygranej w biegu
na 1000m podczas Zimowych Igrzysk
Olimpijskich w Turynie w 2006 roku.


W roku 2011 stało się coś niewyobrażalnego – Ahn Hyun Soo przybrał nowe imię i stał się obywatelem Rosji. Podczas aktualnie rozgrywających się Igrzysk w Soczi, już jako Viktor Ahn, wygrał dla swojej nowej ojczyzny złoto w biegu na 1000m (pierwsze złoto w historii Rosji w short tracku) i brąz na 1500m*. Uśmiechnięty, w zafarbowanych na blond włosach twierdzi, że zmiana paszportu była bardzo dobrą decyzją. W Rosji zostanie już na zawsze.


Viktor Ahn (Виктор Ан) po wygranej w biegu na 1000m
podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi w 2014 roku.


W Korei zawrzało. Entuzjaści łyżwiarstwa szybkiego na torze krótkim wyrywają sobie włosy z głowy próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Wielkie nadzieje pokładane w narodowej reprezentacji Korei pękły jak bańka mydlana – podczas Igrzysk w Soczi Koreańczykom udało się zdobyć w short tracku jak do tej pory* jedynie jeden złoty medal (sztafeta kobiet na 3000m). Ci bardziej dociekliwi co prędzej wzięli się za analizę sytuacji, rezultatem czego było wytypowanie Korea Skating Union (KSU) jako głównego winowajcę. Organizację rzucono lwom na pożarcie – w zeszłą niedzielę strona internetowa KSU padła pod pręgierzem oskarżeń ze strony mieszkańców Korei. Sprawa Ahn Hyun Soo i kiepskich wyników reprezentantów Korei została rozdmuchana do tego stopnia, że sama Prezydent Korei, Park Geun Hye, nakazała Ministerstwu Sportu rozpoczęcie śledztwa celem sprawdzenia, czy KSU nie dopuściła się jakichś nieprawidłowości.

Historia Viktora Ahn to świetny przykład obrazujący ciemniejszą stronę koreańskiej kultury. Począwszy od roku 2006 pomiędzy Ahnem, a kadrą trenerską i innymi sportowcami (w szczególności chodzi tutaj o innego światowej klasy łyżwiarza Lee Ho Suk) zaczęło coś się poważnie psuć. Ojciec Ahna oskarżał głównego trenera drużyny o utrudnianie swojemu synowi kariery, co między innymi skończyło się szarpaniną na lotnisku w Incheon po powrocie koreańskich zawodników z Mistrzostw Świata w Minneapolis w 2006 roku. Doszło do tego, że Ahn i Lee, którzy znali się od dziecka, odmówili przebywania w tym samym pomieszczeniu, w związku z czym tego pierwszego przeniesiono pod opiekę trenera drużyny kobiecej. Od tej pory Ahn odbywał treningi jedynie z reprezentacją żeńską. Wzajemne przepychanki i współzawodnictwo między członkami drużyny mocno nadwyrężyły psychikę Ahn Hyun Soo, który w pewnym momencie rozważał nawet odejście ze świata sportu.

Z zachodniego punktu widzenia podłoże powyższego konfliktu miało charakter raczej trywialny. Głównie chodziło mianowicie o to, że Ahn ukończył inny uniwersytet niż pozostała część męskiej kadry oraz trenerzy (ale już ten sam, co żeńska część drużyny), w związku z czym już na starcie był „wangta”, czyli „kimś spoza”. O tym, jak ogromny wpływ może mieć rodzaj ukończonej uczelni na sytuację danej osoby w koreańskim społeczeństwie pisałam już tutaj wiele razy, na przykład we wpisie"Egzaminy". Osoby, które ukończyły tę samą alma mater czują się ze sobą spokrewnione; więź ta przypomina wręcz więzi rodzinne. To charakterystyczne i niezwykle zażyłe kumoterstwo gwarantuje zorganizowaną pomoc w każdej sytuacji życiowej bądź to poprzez aktywne faworyzowanie danego człowieka, bądź utrudnianie życia jego „przeciwnikom”. W opisywanej sytuacji oliwy do ognia na pewno dolały trzy złote medale Ahna wygrane podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Turynie – był to policzek dla reszty sportowców z drużyny. Ahn odmówił wtedy również „ustawienia” wyników wewnątrz grupy za co później został zresztą pobity – złoty medal olimpijski pozwoliłby innemu zawodnikowi na uniknięcie dwuletniej służby wojskowej w Korei. Ahn nie chciał poświęcić się dla dobra większości (wymóg powszechny w koreańskiej kulturze), wskutek czego narobił sobie zaciekłych wrogów.

W 2008 roku Ahn uległ dosyć poważnej kontuzji, która uniemożliwiła mu start w Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver w 2010 roku. Złamane kolano i długa rehabilitacja spowodowały, że w oczach trenerów Ahn był już niczym więcej jak tylko uszkodzonym dobrem. W kolejce do zastąpienia Ahna niecierpliwie stało już wielu innych zawodników, którzy byli w świetnej kondycji fizycznej, i którymi było o wiele prościej zarządzać według własnego uznania. Ahna co żywiej spisano na straty. Mimo ogromnego doświadczenia i zasług nie przyjęto go w poczet reprezentacji narodowej, choć trudno w tym momencie spekulować, ile w tej decyzji było złej woli, a ile uzasadnionych obaw o kondycję Ahna po przebytej kontuzji. Grunt, że Ahn z oceną trenerów nie zgodził się uważając ją za kolejny przejaw dyskryminacji. Nie widząc innego wyboru Ahn zdecydował się na zmianę obywatelstwa po to, „żeby trenować w środowisku, które pozwola mu uprawiać sport, który kocha”. Rosja obiecała Viktorowi stanowisko trenera kadry narodowej w short tracku po jego odejściu na emeryturę, wyposażyła w odpowiednią ilość gotówki, a za ostatnie zwycięstwo w Soczi dorzuciła nawet bonus w postaci nowiuśkiego Audi A8.




Co ciekawe przeciętny Koreańczyk nie ma Ahnowi za złe, że „przeszedł na drugą stronę”. Przeważa zrozumienie dla jego kroku i ogromna złość na Korea Skating Union. Koreańczycy wiedzą, że dla Ahna zmiana obywatelstwa była jedynym możliwym wyjściem. W Rosji nikt nie będzie przywiązywał uwagi do uniwersytetu, jaki Ahn ukończył, czy do jego wcześniejszych kontuzji, jeżeli tylko będzie potrafił on uzyskiwać najlepsze wyniki. Tam nic nie stoi na przeszkodze, żeby Ahn rozwijał swoje umięjętności i w pełni cieszył się tytułem narodowego bohatera.

Wyrozumiałość przeciętnego Koreańczyka może nie być już jednak taka imponująca podczas XXIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich planowanych na rok 2018, które mają odbyć się w... Pyeongchang, w Korei Południowej. Rosjanin Viktor Ahn na pewno będzie w nich w ten, czy w inny sposób uczestniczył, a jego ewentualne zwycięstwo w samym sercu byłej ojczyzny może okazać się o wiele cięższą pigułką do przełknięcia niż złoto dla Rosji w Rosji. Miejmy nadzieję, że do tego czasu Koreańczycy będą w stanie wynieść z przypadku Ahna właściwą dla siebie naukę...




--------
* W piątek 21 lutego rozegrają się następujące finały w short tracku: mężczyzn na 500m, kobiet na 1000m (na dziś w ćwierćfinale mamy naszą Patrycję Maliszewską!) i sztafety meżczyzn na 5000m.



Czy warto studiować koreanistykę?

$
0
0

„Czy warto studiować koreanistykę?” to jedno z najczęstszych pytań, jakie otrzymuję od Czytelników mojego bloga. Po nim niezmiennie następuje kolejne: „a jeżeli nie koreanistykę, to co?”. Oczywiście podpowiedzi poszukują te osoby, którym marzy się praca i życie w Korei.

Język koreański na pewno warto znać, ale czy potrzebna jest do tego aż koreanistyka? Pamiętajmy, że na studiach filologicznych nie wykłada się wyłącznie języka obcego. W program dydaktyczny wkomponowanych jest wiele innych przedmiotów z historii danego kraju, filozofii, literatury, antropologii kulturowej, religii, sztuki i wiele innych. Osobiście znam kilka osób, które ukończyły koreanistykę na UW i UAM, i które faktycznie całkiem dobrze sobie radzą i w Korei, i w Polsce. W Polsce – przynajmniej jeżeli chodzi o osoby z mojego otoczenia – zajmują się one tłumaczeniami przysięgłymi, ale również i literackimi, współpracują z Ambasadą Korei lub innymi placówkami mającymi na celu promowanie koreańskiej kultury, lub po prostu nauczają języka koreańskiego; grupa przedsiębiorczych dziewczyn założyła też wydawnictwo promujące literaturę Korei w Polsce; jest też kilka osób, które znalazły dobrą pracę w koreańskich firmach, choć zazwyczaj osoby te ukończyły również dodatkowe studia biznesowe. W Korei osoby po koreanistyce wykładają język polski na wyższych uczelniach (głównie w Hankuk University of Foreign Studies), wspierają działalność naszej Ambasady, zajmują się tłumaczeniami oraz pracą naukową, a także wspomagają polskie firmy, które chcą wejść na rynek koreański. Z tego, co się orientuję jednak to odsetek absolwentów koreanistyki w głównych siedzibach koreańskich korporacji jest raczej skąpy. Stąd koreanistykę polecałabym raczej prawdziwym pasjonatom (a według mnie pasja to piękna i niezwykle wartościowa rzecz, którą należy pielęgnować!), a reszcie na pewno wystarczą kursy językowe i zdanie egzaminu S-Topik.

Niestety aktualnie żadna bardziej licząca się firma w Korei nie zatrudni już obcokrajowca tylko dlatego, że ten mówi po koreańsku. Rynek przecycony jest osobami o całkiem solidnych kwalifikacjach, wliczając w to tzw. kyopo, czyli Koreańczyków, którzy wychowali się lub dłużej mieszkali za granicą, i którzy dosyć dobrze, jeżeli nawet nie płynnie, posługują się językiem koreańskim - jest więc z czego wybierać. Nawet stypendyści rządu koreańskiego, którzy ukończyli tutaj najlepsze uniwersytety w wykładowym języku koreańskim muszą dobrze się naszukać, zanim znajdą pracę na poziomie. Konkurencja jest już na pewno o wiele cięższa niż było to te kilkanaście lat temu, kiedy ja rozpoczynałam swoją przygodę z Koreą. Dekoniunktura również w tej sytuacji nie pomaga, ale to oczywiście może zmienić się za jakiś czas.

Sprawne posługiwanie się językiem to obecnie raczej niezbędne minimum wymaganych umiejętności. Do tego firmy preferują osoby z unormowanym statusem wizowym i takie, które z Koreą miały już coś do czynienia. Próbuje się w ten sposób uniknąć trudności związanych z ewentualnym szokiem kulturowym i procesem dostosowywania się do koreańskich reguł gry. Największą szansę na dobrą pracę mają te osoby, które ukończyły najlepsze uczelnie w Korei tj. Seoul National University, Korea University lub Yonsei University (tzw. SKY), a już przebierać w ofertach mogą te osoby, które posiadają dyplom jednego z amerykańskich uniwersytetów należących do Ligii Bluszczowej (Ivy League). Nie muszę chyba wspominać, że obok koreańskiego od obcokrajowca jakoby naturalnie wymaga się również znajomości języka angielskiego.

Co więc studiować, żeby znaleźć pracę w Korei? Tak, jak wspominałam wcześniej ważny jest przede wszystkim dyplom z dobrej uczelni. Koreańczycy mniejszą uwagę przywiązują do studiowanego kierunku – czasem zdarza się tak, że inżynierowie pracują w dziale zasobów ludzkich, a osoby ze specjalizacją w literaturze francuskiej sprzedają tankowce transportujące skroplony gaz. Na tę chwilę polecałabym kilka opcji do rozważenia, które wydają mi się względnie bezpieczne. Pierwsza to studia biznesowe na bardzo dobrej uczelni, które dają bardziej wymierne umiejętności (np. finanse, czy rachunkowość). Do tego na dokładkę warto przemyśleć MBA na lepszych uczelniach w Stanach Zjednoczonych lub ewentualnie w Europie – takie studia mogą być nawet zasponsorowane przez koreańskie przedsiębiorstwo już po uzyskaniu tutaj pracy. Koreańska gospodarka w dużej mierze opiera się na eksporcie, co oznacza, że zapotrzebowanie na korporacyjnych prawników o międzynarodowych kwalifikacjach jest spore i raczej niezmienne. Oczywiście wiązałoby się to z koniecznością zdania egzaminu adwokackiego (tzw. bar examination) najlepiej w Nowym Yorku lub Londynie. Drugie podejście to kierunki ścisłe. Już teraz popyt na inżynierów z zagranicy jest ogromny – wystarczy spojrzeć na firmy takie jak Samsung, które na pęczki zatrudniają Hindusów i Rosjan. Atrakcyjnymi dziedzinami wydaje mi się w tym momencie inżynieria chemiczna i procesowa, ale też i oprogramowania. A już przepięknym połączeniem jest inżynier z podyplomowymi studiami ekonomicznymi, który naprawdę ma biznesową żyłkę!

Niektórzy Czytelnicy pytają się mnie też o możliwość nauczania w Korei języka angielskiego. Wiadomo, że pieniądz jest spory przy całkiem znośnych godzinach pracy. Niestety obecnie legalnie zatrudnia się przede wszystkim native speakerów, bo tego wymaga klient, czyli przede wszystkim bardzo zaangażowane matki koreańskich dzieci. Znam Polaków, którzy udawali obywateli krajów anglojęzycznych, ale w takim wypadku trzeba liczyć się z konsekwencjami pracy na czarno i koniecznością opuszczania Korei co trzy miesiące z powodu braku wizy pracowniczej. Dyplom ukończenia anglistyki i dłuższy pobyt w anglojęzycznym kraju mogłyby szanse legalnej pracy w tym zawodzie na pewno zwiększyć, ale i tak wydaje mi się, że ciężko byłoby uzyskać wiarygodność w oczach Koreańczyków – taki to już naród.

Na koniec zostawiłam sobie poradę moim zdaniem najważniejszą. Najistotniejsze (i jednocześnie natrudniejsze) jest odnalezienie swojej własnej pasji, która  szłaby  w parze z wrodzonymi zdolnościami. Równie istotne jest konsekwentne wdrażanie takiej pasji w życie nawet jeżeli miałoby się to robić wbrew zdrowemu rozsądkowi, czy ogólnie przyjętym normom. Talent jest podstawą, ale jego szlifowanie to sprawa o wiele większej wagi. Trzeba być wytrwałym oraz stale ulepszać i testować swoje umiejętności. To bardzo ciężka praca. Od razu zaznaczam, że nie mówię tutaj o dosyć powierzchownej postawie w stylu „kocham Koreę”, czy „Korea to moje marzenie”, ale o konkretnej działalności, która sprawia radość i przynosi poczucie spełnienia. Pytanie więc „co należy studiować, żeby dostać pracę w Korei” jest według mnie pytaniem postawionym na opak. Zapytać trzeba raczej, „co oferuje mi Korea, dzięki czemu mógłbym się realizować?”. Takie odwrócenie pytania wymaga w pierwszej kolejności zastanowienia się nad samym sobą. Zdaję sobie sprawę, że to dla niektórych zabrzmi to jak idealistyczna herezja, ale moim zdaniem wszelkie działania należy zacząć od siebie, a świat sam się później krok po kroku dopasuje. To być może trochę przerażające, bo może okazać się, że nasza pasja zaprowadzi nas w zupełnie inne miejsce niż Korea, ale myślę, że warto zaryzykować. Dla własnego dobra.



Na zdjęciu moja koleżanka Dominika, która 
ze skupieniem czyta pierwszą książkę mojego pióra. 
Składanie słów w przekaz, który pozostawia po sobie 
(miejmy nadzieję) ślad to jedna z moich największych pasji. 



Fanpage "W Korei i nie tylko" - luty 2012 i 2013

$
0
0

I znowu powracam do wycinków z minionych dni. Przeglądam wpisy na fanpage’u „W Korei i nie tylko” i nie mogę nadziwić się, jak bardzo powtarzalne potrafią być losowe zachowania. A może to tylko przypadek?

W lutym zeszłego roku naszło mnie na owoce morza, więc udałam się na największy w Seulu rynek rybny; w lutym tego roku w przypływie jakiejś nieokiełznanej chuci kupiłam 10kg ostryg, co generalnie nie skończyło się za dobrze... W zeszłym roku bawiłam się do upadłego z przyjaciółmi popijając ananasowe soju; kilka dni temu wylało się dużo wina na spontanicznej posiadówce z jednym z nich.

Tylko ten zeszłoroczny śnieg nie pasuje...


4 lutego 2013

Wracam do Korei a tutaj takie piękne krajobrazy. Wszystko pod płaszczem kilkunastocentymetrowego śniegu, schodów do metra nie widać. Przebijam się przez zaspy w stłumionej śniegiem porannej ciszy. Dochodzi mnie jedynie chrupiący odgłos rozgniatanego śniegu. Cieszę się jak dziecko.






6 lutego 2013

Mój były szef w Samsungu opowiadał, że ciągle pamięta czasy sprzed kilkudziecięciu lat, kiedy jako dziecko bawił się wśród slumsów nad rzeką Han. Oto kilka zdjęć z Korei lat 60-tych z portalu koreabang.com. Nie do poznania?






6 lutego 2013

Zamiast kolacji z TVP randka z PWY. Menu to sashimi z kiełbia na największym markecie rybnym w Seulu. Dookoła olbrzymie kraby, homary, muszle, ryby i mniej identyfikowalne stworzenia. 

Wybieramy sztukę z akwarium, mężczyzna jednym ruchem ogłusza rybę i odkraja aksamitne kawałki mięsa. Kobieta z talerzem w dłoni zaprowadza nas do zaprzyjaźnionej restauracyjki, gdzie następuje konsumpcja. — at 노량진수산시장.






13 lutego 2013

Dostałam palpitacji serca, a źrenice rozszerzyły się mi jak u kota w ciemnościach. Ucieszyłam się, że po prawie 11 latach intensywnych zmian w Korei, których byłam świadkiem, doczekałam się również i tej.

Niestety. Produkty na wystawie okazały się perfekcyjnie wykonaną atrapą. W środku sklepu zwykłe, mało apetyczne standardy ze słodkimi masami lub czerwoną fasolą w środku. . — at IFC Mall, Seoul.






21 lutego 2013

Minimalna płaca w Korei w roku 2013 to 4860KRW za godzinę (brutto), czyli ok. 14 złotych.




22 lutego 2013

Ananasowe soju i balanga z polskimi młodzikami... Jeszcze się trzymam...





Koreański system obliczania wieku

$
0
0

W Korei pytanie o wiek jest jednym z częściej zadawanych, nawet podczas pierwszego spotkania. Odpowiedź pozwala na umiejscowienie osoby na odpowiednim szczebelku społecznej hierarchii. Do starszej od siebie osoby należy się bowiem zwracać używając określonego kanonu słów i zwrotów grzecznościowych; z osobą młodszą można sobie już natomiast pozwolić na pewną nonszalancję.

Sposób liczenia wieku w koreańskiej tradycji jest odrobinę inny niż na Zachodzie. W momencie przyjścia na świat dziecko ma już jeden roczek. Co ciekawe według kalendarza księżycowego, w którym każdy miesiąc ma po 28 dni, ciąża u kobiety trwa 10 miesięcy, co odpowiada standardowym 40 tygodniom. Być może dlatego właśnie zaokrągla się „do góry” doliczając te 2 miesiące do pełnego roku rodzącego się właśnie niemowlęcia. Druga różnica polega na tym, że 1-go stycznia (według kalendarza słonecznego lub księżycowego w zależności od indywidualnie stosowanej metody) każdej osobie dodaje się kolejny rok życia. Dlatego też w Korei dzień i miesiąc urodzin nie mają żadnego znaczenia jeżeli chodzi o kalkulowanie własnego wieku.

Brzmi to wszystko dosyć skomplikowanie, ale w rzeczywistości nie ma nic prostszego niż obliczenie swojego wieku według tradycji koreańskiej. Wystarczy posłużyć się następującym wzorem:


Bieżący rok – Rok urodzin + 1 = Wiek koreański


Dla przykładu ja w Korei mam 37 lat: mamy rok 2014, a urodziłam się w roku 1978 czyli: 2014 – 1978 + 1 = 37.

Skąd więc te wszystkie zażarte dyskusje, czy według koreańskiego sposobu liczenia jesteśmy jeden czy dwa lata starsi? Otóż pokutuje tutaj myślenie na modłę naszego własnego sytemu, w którym wiek danej osoby uzależniony jest również od dnia i miesiąca, w którym przyszło się na świat. Powtarzam, że w Korei nie ma to żadnego znaczenia. Na przykład dziecko, które przyszło na świat w Korei 31 grudnia 2013 roku następnego dnia, czyil 1 stycznia 2014 roku będzie miało już dwa lata (wg. wzoru: 2014 – 2013 + 1 = 2), mimo że według zachodniego sposobu myślenia berbeć ma tylko 2 dni!

Summa summarum różnica jednego lub dwóch lat w stosunku do koreańskiego wieku wynika z naszego, a nie z koreańskiego sposobu liczenia. Dla osób, które urodziły się na początku roku przez większość czasu (tj. po własnych urodzinach) różnica ta będzie wynosiła tylko jeden rok. Dla osób, które urodziły się pod koniec roku przez większość czasu (czyli do dnia i miesiąca swoich urodzin) będą to dwa lata – spójrzcie na przykład poniżej.









Ciekawe w Korei (i ważne!) jest też to, że w oficjalnych, czy urzędowych sytuacjach (wszelkie formularze itp.), a także w regulacjach prawnych (np. wiek przyzwolenia na czynności seksualne - 13 lat, pełnoletność – 19 lat, wiek legalnego spożywania alkoholu i palenia tytoniu - 19 lat, itp.) zawsze używa się zachodniego sposobu określania wieku.



[Zakorkowani] Koreańska kultura korporacyjna

$
0
0

Na początku Korea była dla mnie źródłem niekończących się zdziwień. Były to zdziwienia niewinne; luźne obserwacje młodej dziewczyny, która odkrywała nowy świat bez większych konsekwencji dla własnego bytu. Żyłam w Korei, ale jakby obok niej, w ochronnym kokonie otrzymywanego stypendium, cudzoziemskości i słodkiej niewiedzy na temat prawdziwego oblicza tego kraju, opierając na tym wszystkim swój własny niezależny świat. To były dwa bardzo inspirujące, ale też i komfortowe lata.

Wszystko zmieniło się, kiedy po raz pierwszy przestąpiłam próg koreańskiej korporacji. Mimo że w Korei mieszkałam już od dłuższego czasu, to właśnie wtedy przeżyłam prawdziwy szok kulturowy. Z przyjaznego środowiska akademickiego przeniesiona zostałam nagle do świata żelaznej hierarchii i wszystkiego, co ona za sobą pociąga. Przeżyłam momenty ogromnej frustracji wywołanej męskim szowinizmem uznawanym za normę w relacjach damsko-męskich, koreańskim etnocentryzmem, trybem pracy w rytm konfucjonistycznych zasad czy w końcu absurdami, w które nikt przy zdrowych zmysłach nie byłby w stanie uwierzyć. Odnalezienie właściwego systemu nawigacji po tym niezwykle trudnym terenie zabrało mi trochę czasu. Większość z moich stypendialnych przyjaciół i kolegów nie wytrzymała już w przedbiegach i z westchnieniem ulgi powróciła do domu.

Po dziesięcicu latach doświadczenia w koreańskich jaebolach nieskromnie wydaje mi się, że radzę sobie całkiem dobrze. Pomógł mi chyba w tym przede wszystkim mój charakter, który w jakiś sposób współgra ze wstrzemięźliwością emocjonalną i prostolinijnością Koreańczyków. Dzięki pobytowi w Korei nauczyłam się też wstrzymywać się z szybkimi osądami i patrzeć na świat z dużym dystansem i przymrużeniem oka; z humorem i otwartością podchodzić do zachowań u nas traktowanych jako karygodne. Do wielu rzeczy na pewno po prostu przyzwyczaiłam się, ale też i bez dopasowywania się do tych, które wybitnie kłócą się z moją naturą. Na swojej drodze zawodowej spotkałam najwspanialszych Koreańczyków, ale też i tych najbardziej twardogłowych. Ze wszystkimi nauczyłam się bezkonfliktowo współpracować, rozumieć i do jakiegoś stopnia tolerować ich pobudki. Mam również duże szczęście w uzyskiwaniu zaufania Koreańczyków – wartości, którą obcokrajowców tak szczerze obdarowuje się bardzo rzadko. Mimo to praca w koreańskim jaebolu jest dosyć dużym wyzwaniem i nawet ja, po tylu latach, musiałam pozbyć się wielu złudzeń.

Wiele lat temu praktyczne informacje na temat korporacyjnej kultury Koreańczyków były raczej skąpe, ale osobiście nie żałuję, że musiałam doświadczać wszystkiego po raz pierwszy na własnej skórze. To była dla mnie ogromna szkoła charakteru. Na pewno jednak łatwiej jest już zawczasu zdawać sobie sprawę, czego można oczekiwać rzucając się w wir ścieżki zawodowej à la Korea i w niektórych przypadkach świadomie oszczędzić sobie straconego czasu.
      
W poniżej załączonych rozmowach nagranych w ramach audycji „Zakorkowani”razem z Leszkiem Moniuszkoopowiadamy o naszych doświadczeniach w koreańskich korporacjach, które mają na celu pomóc świeżo upieczonemu rekrutowi w sprawniejszym poruszaniu się po korytarzach koreańskiego jaebola.


W Korei wizytówkę podaję się
przodem do rozmówcy podtrzymując
ją dwiema rękami.


Naszą rozmowę rozpoczynamy od ogólnych informacji dotyczących rekrutacji w koreańskich firmach. Następnie przechodzimy do opisu obozów przygotowawczych dla nowych pracowników. Tego rodzaju obozy, które trwają od kilku tygodni do kilku miesięcy, mogą okazać się decydujące w późniejszej karierze zawodowej – na podstawie swoich osiągnięć pracownik zostanie bowiem przydzielony do danego działu lub grupy w firmie. Obozy takie na pewno są też dosyć osobliwym doświadczeniem, ponieważ niektóre z nich swoją formą przypominają pranie mózgów w stylu Korei Północnej.

W naszej audycji rozmawiamy również o zagadnieniach praktycznych, takich jak punktualność, ubiór, ale też i omawiamy sposób komunikacji z koreańskimi biznesmenami. Podejście Koreańczyków do omawianych kwestii oraz biznesowy savoir-vivre bardzo różnią się od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni na Zachodzie – warto więc przygotować się już wcześniej.


Na koniec pierwszej części naszej audycji poruszamy również niezmiernie ważną kwestię jaką jest odpowiednie zwracanie się do przełożonych oraz osób na niższym szczeblu korporacyjnej drabiny. To prawdziwa plątanina tytułów i form grzecznościowych w związku z czym dla ułatwienia przygotowaliśmy poniższe tabelki – ze szczegółami omawiamy je w audycji.









Audycja „Koreańska kultura korporacyjna (część 1)” od odsłuchania poniżej:




Mimo że koreańskie korporacje różnią się od siebie jeżeli chodzi o ich kulturę organizacyjną, w każdej z nich można zidentyfikować powtarzające się cechy wspólne. W drugiej części odcinka audycji o koreańskiej kulturze korporacyjnej rozmawiamy z Leszkiem o tym, czego można spodziewać się podczas oficjalnych spotkań oraz o tym, jak się z Koreańczykami negocjuje. Kontynuujemy również temat biznesowego savoir-vivre powszechnie praktykowanego wśród Koreańczyków.

Praca dla koreańskiego koncernu jest równoznaczna z przynależnością do firmowej rodziny. Koreańskie przedsiębiorstwa potrafią sponsorować edukację dzieci swoich pracowników, wspomagać finansowo ich pobyt w szpitalu, czy dostarczyć zbiorowego zastrzyku pieniężnego z okazji ślubu lub pogrzebu bliskich. Rolę, jaką odgrywa koreański jaebol w prywatnym życiu Koreańczyka jest również niezmiernie ciekawym aspektem, który poruszamy w odcinku „Zakorkowanych”załączonym poniżej.

Lwią część naszej audycji poświęcamy też firmowym kolacjom, zwanym „hoesik” (wym. „hłesik”). Ze szczegółami omawiamy zasady picia alkoholu; wyjaśniamy, co będzie dobrze widziane, a co może zostać uznane za duże faux pas. Kolacje tego rodzaju to osobliwa i niezmiernie ważna część biznesowej kultury charakterystycznej dla każdej koreańskiej firmy. Warto wiedzieć więc to i owo.

Na koniec oboje z Leszkiem dzielimy się naszymi osobistymi doświadczeniami z pracy w koreańskiej korporacji. Są to opisy problemów, z jakimi obcokrajowcy muszą się borykać współpracując z Koreańczykami, ale też i pikantne jak kimchi wycinki z codziennego dnia przy biurku.

Audycja „Koreańska kultura korporacyjna (część 2)” od odsłuchania poniżej:




Fanpage "W Korei i nie tylko" - marzec 2012 i 2013

$
0
0

Tak wyglądał mój marzec w roku 2012 i 2013: wywiady, artykuły, wspinaczki, podróże, książki i pyszny chlebek. :). Poniżej kilka wspominek z Fanpage "W Korei i nie tylko",



29 marca 2012



Kolaż ten wykonałam bardzo dawno temu jako prezent na urodziny PWY. Było to tak dawno, że żaden freeware nie oferował funkcji "collage" (albo ja nie mogłam takowej znaleźć). Musiałam nieźle się napocić, żeby skrawki z naszego życia posklejać w jedno, dające się wydrukować zdjęcie. Wynik mojej pracy włożyłam w drewnianą ramkę z szybką - stoi teraz u mnie na regale. 




8 marca 2013

Jak mają się kobiety w Korei? Niestety kolejny ranking dowodzi, że Korea jest na szarym końcu jeżeli chodzi o równouprawnienie."Glass ceiling" to tutaj raczej "permafrost ceiling", czyli "sufit z wiecznej zmarzlizny" - niby coś przez niego od góry prześwituje, ale sięgnać zawodowych wyżyn się po prostu nie da choćby waliło się w niego głową w nieskończoność (naszego na Ziemi życia~~).

W mojej firmie, gdzie pracują dziesiątki tysięcy ludzi, jestem jedną z KILKU kobiet o tytule menedżera (과장). Tytuł Senior Managera (차장) posiada tylko JEDNA kobieta - ma doktorat i pracuje jako inżynier od... dobrych kilkudziesięciu lat.

Z Okazji Dnia Kobiet życzę wszystkim Czytelniczkom i Fankom bloga prychanie na wszelkiego rodzaju szklane sufity i po prostu robienie swojego. Zawsze z kobiecą gracją i pięknym uśmiechem!




9 marca 2013

Wspominałam jakiś czas temu o wizycie TVP w Korei Południowej. Justyna Szubert-Kotomska i Remek Zakrzewski przygotowywali program o X Zimowej Olimpiadzie Specjalnej, która odbywała się w mieście Pyeongchang. W tym samym miejscu od 9 do 25 lutego 2018 roku odbędą się XXIII Zimowe Igrzyska Oimpijskie. Zapraszam do oglądnięcia króciutkich reportaży.




17 marca 2013





19 marca 2013

Czasem żeby przeskoczyć samego siebie potrzebna jest pomoc mentora. A mentora, szczególnie takiego, który byłby jednocześnie i inspirujący i szczerze zaangażowany, nie łatwo jest znaleźć. Ja szukałam bardzo długo. Moim mentorem jest Koreańczyk, szef urzędujący gdzieś na najwyższych piętrach firmy. Czasem przywozi mi z podróży takie właśnie książki i każe czytać.




20 marca 2013

Tym razem zdjęcie obrazuje najprawdziwsze w świecie, świeżutkie, pachnące ciepłem pieczywo. Cała aż zatrzęsłam się z podekscytowania. Do "It's Crispy" zaprosiła mnie znajoma Koreanka, która również ubolewa nad jakością koreańskich wypieków. Chrupiący chlebek za 5 tys. wonów spokojnie spoczywa teraz na dnie mojej torby...




24 marca 2013

Pierwsze tej wiosny spojrzenie na świat ze szczytu góry Dobong.




28 marca 2013

Polka reprezentująca koreańskiego chaebola współpracuje ze Szwedem reprezentującym norweską firmę nad projektem na Malcie.

Podróże kształcą. Dzięki tej na Maltę dowiedziałam się, że w sytuacji kryzysowej włosy z powodzeniem można rozczesać... palcami. Swojej szczotki zapomniałam, a nowej nie miałam czasu zakupić. 




31 marca 2013

Powtórka z wczorajszych Wiadomości TVP dla tych, którzy ciągle obawiają się ataku ze strony Korei Północnej. Podobnie jak Koreańczycy na Południu wierzę, że jesteśmy bezpieczni. Wesołych Świąt!






[Zakorkowani] Ucieczka z Korei Północnej

$
0
0

Na przełomie maja i czerwca 2013 roku cały świat obiegła informacja o aresztowaniu w Laosie uciekinierów z Korei Północnej. Wydostali się oni z miejsca rodem z najgorszych koszmarów, ale los chciał, że zostali złapani w państwie pozostającym pod wpływami Chin, które sprzyjają reżimowi północnokoreańskiemu. Władze Laosu zadecydowały, że dziewięciu Koreańczyków z Północy zostanie deportowanych do kraju, z którego mieli nadzieję wydostać się raz na zawsze. Niektóre media donosiły, że uciekinierzy przekonani byli, że celem ich podróży jest Korea Południowa – wyjeżdżali więc z Laosu w przekonaniu, że w końcu uśmiechnęło się do nich szczęście. Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej prozaiczna – wylądowali na terenie Korei Północnej. Jakiś czas potem można było zobaczyć młodych Koreańczyków (15 – 23 lata) w północnokoreańskiej telewizji, dziękujących swojemu liderowi za uratowanie z rąk wroga. Niektórzy z nich płakali. Obecny lost niedoszłych uchodźców jest nieznany. Istnieje obawa, że wykonana została na nich egzekucja. Aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy mają miejsce kilkadziesiąt kilometrów od tętniącego życiem i nowoczesnością Seulu.




Nagminne łamanie praw człowieka w Korei Północnej nie jest żadną tajemnicą. Temat ten poruszany jest w mediach przy okazji kolejnych doniesień z Korei Północnej. Mówi się o wszechobecnym terrorze, zatrważających warunkach życia, głodzie, obozach koncentracyjnych, śmierci z rąk oprawców. Koreańczycy, którzy wydostali się z Korei Północnej udzielają wywiadów lub w inny sposób dają świadectwo północnokoreańskiej rzeczywistości np. wizualnie, w formie rysunków, jak robił to piętnastoletni Jang Gil Su w 1999 roku. Również opisują oni swoje doświadczenia w licznych książkach, z których przytoczyć można na przykład opowieść Kang Chol Hwanga „Aquariums of Pyeongyang: 10 years in North Korean Gulag”. Uciekinierzy ci to nie tylko „zwykli” obywatele, ale również artyści, naukowcy, a nawet wysoko postawieni urzędnicy i żołnierze, którzy w nowej ojczyźnie muszą korzystać z ochrony osobistej.




Na całym świecie, również i w Korei Południowej, istnieją organizacje, które monitorują sytuację w Korei Północnej, lobbują na rzecz uznania sytuacji w Korei Północnej za działania przeciwko ludzkości oraz aktywnie pomagają uciekinierom w przedostaniu się na przyjazne terytorium i w adaptacji do nowego sposobu życia. Organizacje te skupiają ludzi, którzy poświęcają swoje życie temu właśnie celowi.

Jedną z takich osób jest Joanna Hosaniak, Zastępca Dyrektora Generalnego przy Obywatelskim Sojuszu na rzecz Praw Człowieka w Korei Północnej (Citizens' Alliance for North Korean Human Rights). Joanna to nie tylko wspaniała kobieta, ale też i osoba powszechnie znana i szanowana w międzynarodowym środowisku osób i organizacji walczących o oficjalne rozpoznanie sytuacji łamania praw człowieka w Korei Północnej. To ekspert w dziedzinie, ale także i działacz aktywnie pomagający uciekinierom z Północy. Nasza rodaczka to również Honorowy Obywatel Seulu – tytuł, który otrzymała całkiem niedawno w uznaniu za swoje zasługi. Ostatnio Joanna została obwołana przez gazetę “Donga Ilbo” jedną ze 100 wpływowych osób, które “w najbliższej dziesięciolatce rozjaśnią Koreę”– po raz pierwszy w tym gronie zasiada obcokrajowiec.


Anna Sawińska i Joanna Hosaniak (Zastępca Dyrektora
Generalnego w Obywatelskim Sojuszu
na Rzecz Praw Człowieka w Korei Północnej)

W ramach audycji “Zakorkowani” razem z Leszkiem Moniuszko poprosiłam Joannę o opowiedzenie nam o aktualnej sytuacji w Korei Północnej oraz o drodze, jaką Koreańczycy z Północy muszą przejść od momentu decyzji o ucieczce do czasu, kiedy jako pełnoprawni obywatale osiedlają się za granicą. W dwóch załączonych poniżej odcinkach wywiadu dowiedzieć się można o szczegółach organizacji ucieczek i przebiegu takich akcji, a także o tym, jakie formalności muszą spełnić uciekinierzy, żeby uzyskać pozwolenie na osiedlenie się na terytorium Korei Południowej. Joanna opowiada również o programach przystosowawczych dla Koreańczyków z Północy oraz o tym, jak radzą sobie oni żyjąc w zupełnie innej rzeczywistości. Naszą rozmówczynię poprosiłam również o podzielenie się z nami swoją opinią na temat możliwego scenariusza zjednoczenia obu Korei.

Zapraszam do odsłuchania wywiadów poniżej:







Katastrofa promu "Sewol"

$
0
0

Od siedmiu lat mieszkam bez telewizora. Kilka lat temu ograniczyłam też czytanie gazet. Na boczny tor odstawiłam politykę, masową rozrywkę, tarzanie się w tragediach i tanich sensacjach. Zupełnie nie jestem "na czasie", ale mam go za to o wiele więcej – na rzeczy, które mają dla mnie znaczenie.

Obok katastrofy promu „Sewol” nie można jednak przejść obojętnie. To jedno z tych wydarzeń, które w sercu na zawsze pozostawiają jakąś zadrę. Trwające prawie 2,5 godziny przyzwolenie na niewyobrażalny horror uwięzionych w promie pasażerów to porażka nie tylko koreańskiego społeczeństwa, ale też i każdego z nas. Zawinił bowiem człowiek i to na wielu frontach.




„Ludzki błąd” to termin, który ukuliśmy dla okiełznania wymykających się spod kontroli emocji. To usprawiedliwienie, które do jakiegoś stopnia ma łagodzić emocjonalne wymiary tragedii, bo przecież każdy z nas błędy popełnia. Zaniedbania proceduralne, brak odpowiedzialności, krótkowzroczność, obojętność, tchórzostwo... Wszystko to przecież ludzkie jest. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto bez winy.

Koreańczycy biją się w pierś. Przeprasza prezydent firmy przewozowej, samobójczą śmiercią swoją skruchę wyraża wicedyrektor szkoły, który został przecież uratowany, ale który nie mógł znieść myśli o tym, że zostawił za sobą setki podopiecznych. Jakoby w imieniu całego społeczeństwa o wybaczenie prosi nawet profesor Seoul National University pisząc list do „uczniów uwięzionych pod taflą morza”. Przepraszają też rodzice za to, że do głów swoich pociech wbijali absolutne posłuszeństwo wobec starszych. To samo posłuszeństwo, które kazało studentom zawierzyć raczej słowu w głośniku niż własnemu instynktowi przetrwania. Posłuchały i z nadzieją czekały na pomoc, która nigdy nie nadeszła.

Nie przeprasza jedynie administracja rządowa. Za to, że w pierwszych momentach katastrofy zakłamane informacje o jej wymiarze spowodowały, że pomoc przyszła dopiero po kilku godzinach od zatonięcia promu. W Korei negatywnych wiadomości nie przekazuje się przecież przełożonym – trudne sytuacje próbuje się najpierw rozwiązać samodzielnie. Nikt nie wstydzi się też wszystkich obłudnych kłamstw pod publikę o niesionym przez agencje rządowe wsparciu, które obnażane są przez świadków zdarzenia jedno po drugim. W końcu nikt w administracji tego kraju nie widzi problemu w nazwaniu całej katastrofy „masowym morderstwem” i w uciszaniu ludzi, który wyrażają swój protest wobec karygodnej postawy rządu.  

Czuję ogromny smutek. Tak jak reszta Koreańczyków próbuję wyobrazić sobie koszmar ostatnich chwil pasażerów feralnego promu i jest to ponad moje siły. Czuję też gniew. Na ułomność człowieka, ale też i na samą Koreę, gdzie promuje się jednostki silne i bezwzględne; na kraj, w którym przejawy człowieczeństwa traktuje się jak słabość, zgniatając je kantem podeszwy jak zwykłego robaka.


Źródło: Poddbang

Powyżej satyryczny komiks zatytułowany "Rzeczy, na które trzeba uważać w Korei, gdy członkowie twojej rodziny uznani zostali za zaginionych". Oto one:

1. Nie denerwuj się.
2. Nie bądź smutny.
3. Nie powątpiewaj w informacje przekazywane przez rząd.
4. Zawsze noś tabliczkę z imieniem i nazwiskiem.*

Podsumowanie: "W Korei lepiej nie gubić członków swojej rodziny".

*Rodziny zaginionych w tragedii promu Sewon zdecydowały się w pewnym momencie na noszenie etykiet z imieniem i nazwiskiem, ponieważ w środkach masowego przekazu zaczęli pojawiać się najemni aktorzy udający rodziców ofiar - oczywiście tacy, którzy w samych pozytywach wypowiadali się o pomocy niesionej przez rząd. 



Fanpage "W Korei i nie tylko" - kwiecień 2012 i 2013

$
0
0

Przeglądając moje kwietniowe wpisy z roku 2012 i 2013 na Fanpage’u „W Korei i nie tylko” ponownie uderzyła mnie powtarzalność pewnych schematów. Kwiecień roku 2012 to przede wszystkim intensywne przygotowania do wydania mojej pierwszej książki „W Korei. Zbiór esejów 2003-2007”.Tak samo spędziłam kwiecień tego roku – tyle że współpracując z wydawnictwem „Kwiaty Orientu” nad drugą publikacją „Za rękę z Koreańczykiem”. Kwiecień 2013 r. to sytuacja kryzysowa pomiędzy Koreą Północną i Południową; w tym roku mamy kryzys o wiele większy, bo natury moralnej – chodzi o zatonięcie promu „Sewol”. W kwietniu 2013 r. sfotografowałam też pana myjącego okna w naszym biurze, a w kwietniu tego roku zrobiłam nawet lepiej obrazujący tę pracę filmik. Ta powtarzalność jest trochę przerażająca...


2 kwietnia 2012

LeeSSang (리쌍) to jeden z zespołów, który jak dla mnie, nie ma na razie w Korei konkurencji. Ich styl jest na tyle odmienny od innych grup urzeźbionych na jedną modłę (nuda na wysokim poziomie, ale ciągle NUDA!), że nie sposób wziąć ich za kogoś innego. Charakterystyczne, chrypowate refreny grubszego i łysego Gil Seong-joona (길성준 aka Gil) oraz ostry, agresywny rap mniej postawnego Kang Hee-guna (강희건 aka Gary) tworzą niepowtarzalną atmosferę.

Piosenka na ten tydzień to bardzo popularny utwór: "내가웃는게아니야..." (Ja wcalę się nie uśmiecham..."). Wybrałam ten utwór również z powodu Ryu Seung-beoma (류승범), aktora, który jest głównym bohaterem załączonego teledysku. To jeden z bardziej utalentowanych (i moich ulubionych) aktorów, który potrafi z powodzeniem grać i czarne charakterki i wcielać się w postacie komediowe. Jego brat Ryu Seung-wan (류승완) jest reżyserem, który nakręcił między innymi "Płaczącą pięść" ("주먹이운다"), gdzie wystąpił właśnie Ryu Seung-beom i kolejny z moich ulubionych, jeden z najbardziej utalentowanych koreańskich aktorów starszego pokolenia, Choi Min Sik (최민식) - ten od "Old Boya"






4 kwietnia 2012

Dzisiaj wydrukowałam sobie projekt okładki mojej książki, pozaginałam brzegi i postawiłam na biurku. Zerkam sobie na nią od czasu do czasu i za każdym razem ogarnia mnie jakieś takie niesamowite szczęście...





5 kwietnia 2012

Ruszyła strona promująca moją książkę. Razem z Wydawnictwem Kwiaty Orientu będziemy na niej zamieszczali wiadomości dotyczące publikacji. Ze swojej strony, tak żeby strona bloga i strona książki nie powielały tych samych informacji, będę starała się umieszczać materiały, które obrazują to, o czym piszę w książce, czyli lata 2003 - 2007. Myślę, że będzie to ciekawym rozwiązaniem dla Czytelników. Gorąco zapraszam do "polubienia". 


9 kwietnia 2012

W Busan wiosna zawitała na różowo... — at 부산광역시.




11 kwietnia 2012

W Gyeongju, dawnej stolicy Korei, wszystko dosłownie tonie w wiśniowym zakwitnieniu...





19 kwietnia 2012

Po dziesięciu latach w końcu otrzymałam status stałego zamieszkania (F5). Nie muszę już odnawiać pozwolenia na pobyt ani kupować wizy wielokrotnego wjazdu. I tak już zostanie chyba że spędzę za granicą bez przerwy więcej niż dwa lata - wtedy prawa bedą mi automatycznie odebrane...





26 kwietnia 2012


Moje dziewczyny i ja. A już jutro wylot do Europy. Trzy dni w Londynie i potem Polska... ♬♬♬.





4 kwietnia 2013

Uwielbiam koreański śpiew pansori, o czym pisałam w blogowej notce “Pansori”. 

Właśnie udało mi się zapisać na 12-tygodniowy kurs dla obcokrajowców organizowany przez National Theater of Korea - darmowy i niedaleko mojej pracy. Nie mogę się już doczekać.



8 kwietnia 2013

Wojna wojną a na partyjkę janggi (koreańskie szachy) zawsze czas być musi.

Ja tymczasem zmierzam w kierunku stacji SBS CNBC. Jak wszystko technicznie wypali to pojawię się o 12.30 na TVN CNBC.






9 kwietnia 2013

Tak właśnie wyglądało studio SBS CNBC od drugiej strony kamery. Z tyłu przestrzeń otwarta, po której biegali koreańscy reporterzy, ja przed kamerą, monitorami, lampami, z słuchawką w uchu - mówię jak do ściany.

Po programie w TVN złapała mnie dodatkowo koreańska dziennikarka z prośbą o komentarz do jej programu. Z okolic ściągnęła pijącego soju operatora i tak poszedł kolejny wywiad. Życie potrafi naprawdę zaskakiwać.





15 kwietnia 2013

Mój ostatni artykuł na temat aktualnego konfliktu w Korei pojawił się na stronie Magazynu Polonia. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać - zapraszam.


19 kwietnia 2013

Prace wysokościowe w wydaniu koreańskim: na zdjęciu mycie okien.

Pan w plastikowym kasku spuszcza się z 20-go piętra na linie, bez żadnych zabezpieczeń, za pomocą przyssawki przylepianej do szyby rozhuśtuje krzesełko od lewa do prawa i tak myje okna piętro po piętrze...




21 kwietnia 2013

Dobongsan to moja ulubiona góra w Korei. Niedaleko domu, nie za trudna, z niesamowitymi ścianami gołych skał i ogromnymi kamolami, które zdają sobie kpić z praw grawitacji. Dzisiaj gnana przypływem wiosennej energii wdrapałam się na sam szczyt widoczny hen w oddali, wysoko ponad świątynią.






[Zakorkowani] Służba wojskowa w Korei

$
0
0

Koreańska armia jest szóstą co do wielkości armią na świecie (640 tys. żołnierzy i 2,9 mln rezerwistów), a jej szeregi wspomagane są przez wojska amerykańskie stacjonujące w Korei na bazie wojskowego układu sprzymierzeniowego SOFA z 1967 r. W 2012 r. wydano niebagatelne 30 mld dolarów na modernizację koreańskich sił zbrojnych, włączając w to marynarkę wojenną, której okręty budowane są w lokalnych stoczniach. Najczęściej przytaczanymi argumentami za tego rodzaju inwestycjami jest bezpośrednie zagrożenie z Korei Północnej oraz konieczność przeciwstawiania się zapędom ze strony Chin i Japonii.

Służbę wojskową w Korei odbyć musi praktycznie każdy mężczyzna posiadający obywatelstwo tego kraju. To koszmar głównie z tego powodu, że są to prawie dwa lata kompletnie wyjęte z życia. PWY opowiada czasem o swoim czasie w koszarach jak o przymusowym zesłaniu, podczas którego człowiek uczy się bezwzględnego słuchania idiotycznych rozkazów oraz wykonywania bezproduktywnej pracy bez słowa skargi. Człowiek po wojsku wie, jak być robotem, co bardzo przydaje się w pracy dla największych koreańskich koncernów.

Oprócz solidnego treningu przed wstąpieniem w progi koreańskiej korporacji, plusem służby jest też to, że ma się później o czym opowiadać przy kieliszku soju – niekiedy są to faktycznie zatrważające historie. Ci, którzy nie odbyli służby wojskowej, lub których służba polegała na odpracowaniu kilku lat w korporacji lub w bazie amerykańskiej, traktowani są z pewnym pobłażaniem. Nie doświadczyli musztry, która z innych zrobiła „prawdziwych mężczyzn”.

Jakość służby wojskowej uzależniona jest od kilku czynników. Jednostki położone bliżej granicy z Koreą Północną pozostają w ciągłym stanie wojskowości, co wiąże się z większą dyscypliną i zakresem obowiązków. Żołnierze z wyższym wykształceniem mogą liczyć na pracę biurową, a znajomość języka angielskiego może stać się przepustką do służby w bazach amerykańskich. Niestety co roku media podają informacje o różnego rodzaju incydentach, które mają miejsce w koszarach: od karygodnych nadużyć, przez samobójstwa, aż do morderstw w akcie zemsty.

Pobór do wojska ma miejsce w wieku 18-35 lat (w czasie wojny 18-45 lat), a od 2010 r. również kobiety otrzymały możliwość przystąpienia do tzw. Korpusu Szkolenia Oficerów Rezerwy (ROTC). Korea zajmuje 3 miejsce na świecie, jeżeli chodzi o długość służby wojskowej, tuż po Izraelu (3 lata) i Singapurze (22-24 miesiące). W przypadku wojsk lądowych i służb specjalnych jest to okres najkrótszy i wynosi 21 miesięcy. Najdłużej, bo od 26 do 36 miesięcy, trwa zawodowa służba cywilna lub służba zastępcza (praca w firmie lub administracji publicznej, w tym policji). Za uchylanie się od służby wojskowej grozi 3 lata więzienia, a w przypadku odmowy jej odbycia ze względu na przekonania religijne lub etyczne – 18 miesięcy (w latach 70 i 80-tych było to 7 lat!).

Podejście koreańskiego społeczeństwa do tak długiej służby wojskowej jest jednoznaczne – większość opowiada się za skróceniem jej trwania, a nawet zniesieniem obowiązkowego poboru. Z drugiej strony, po wielu skandalach związanych z próbami uniknięcia wojska przez dzieci bogaczy lub celebrytów, Koreańczycy są bardzo wyczuleni na jednakowe pod tym względem traktowanie każdego z obywateli.

W załączonej poniżej audycji „Zakorkowani”, czyli ja i Leszek Moniuszko, opowiadamy w szczegółach o służbie wojskowej w Korei, ale także o tym, jak wygląda dzień przeciętnego koreańskiego żołnierza. Zapraszamy do odsłuchania i komentowania.





"Za rękę z Koreańczykiem"

$
0
0

Do ostatniej chwili planowałam wkleić tutaj odrobinę tylko przerobiony opis mojej nowej książki pt. “Za rękę z Koreańczykiem”, który jakiś czas temu przygotowałam dla wydawnictwa celem rozpowszechnienia w mediach. Zasiadłam do komputera i nagle poczułam ciężar w klatce piersiowej, jakbym musiała zrobić coś żmudnego, coś, do czego nie mam serca. Zdziwiłam się, bo przecież zazwyczaj pisanie sprawia mi niebagatelną przyjemność. Układanie myśli na białej kartce wyrzuca mnie na orbitę odmiennego stanu umysłu niczym narkotyk, tyle że bez efektów ubocznych. Kiedypiszę, czuję się spełniona, więc skąd ta niespodziewana emocja?




Chodzi chyba o to, że “marketingowy pitch” to nie to, na co zasługują Czytelnicy niniejszego bloga. Ktoś kiedyś powiedział mi, że moje wpisy na blogu są zbyt osobiste, niektóre może nawet zbyt intymne, ale chyba przy takiej formie wyrażania siebie pozostanę, nawet jeżeli to emocjonalne obnażanie się może kosztować mnie czasem spory zawrót głowy. Daruję sobie więc tutaj suche fakty, a skupię się na serduchu, co z dużym znakiem zapytania bije na wyciągniętej do Was dłoni.  

Na biznesową, suchą promocję nie zasługują również bohaterzy mojej książki – ludzie z krwi i kości, którzy podzielili się prywatnymi skrawkami swojego życia u boku koreańskiej połówki. Prawda jest taka, że być może książka “Za rękę z Koreańczykiem” to świadectwo jednego z najważniejszych okresów w ich życiu. Może kiedyś, za kilkadziesiąt lat, Monika, Olek, Magda, Bartek i Beata powrócą do lektury już jako trzęsący się staruszkowie i zaszkli się im nad jej stronami oko. Wyobrażam sobie, jak różne uczucia mogą nimi wtedy targać w zależności od tego, jak potoczy się ich życie. Pozostaje mi tylko mocno trzymać kciuki, żeby uczucia te miały radosny wydźwięk.

Obie moje książki to w końcu dla mnie samej coś więcej niż dodająca autorytetu pozycja bibliograficzna na koncie. W pierwszej pokazałam przemianę, jaka nastąpiła we mnie pod wpływem przeprowadzki do Korei oraz to, w jaki sposób przez pierwsze pięć lat życia w tym kraju interpretowałam tutejszą rzeczywistość i moje w niej miejsce. To bardzo osobista analiza. “W Korei” to też spełnienie najdawniejszych marzeń – wydałam w końcu książkę i do tej pory lubię pogładzić sobie jej okładki jak matka wierzgającą stópkę pierworodnego.




“Za rękę z Koreańczykiem” to kontynuacja tego marzenia, ale też i ważny dla mnie etap, który mam nadzieję utwierdzi mnie w moim dalszym pomyśle na życie. Tak się składa, że dzisiaj otrzymałam wspaniałą informację o zaliczeniu mojego opowiadania wpoczet antologii emigracyjnej “Jeden Dzień”, co również biorę pod tym względem za bardzo dobry omen. W tym zakresie wiele zależy od Was.




W mojej ostatniej publikacji opisałam również własny związek z Woo Youngiem, bardziej znanemu Czytelnikom jako “PWY”, co wcale nie było dla mnie łatwe. Nasza relacja nie jest idealna, żadna nie jest, ale wydobyć na światło dzienne myśli, które czasem na zawsze pozostać chcą na tyle głowy to duże wyzwanie. Dlatego “Za rękę z Koreańczykiem” to też dla mnie stawienie czoła własnym demonom, co jest ryzykowne, bo do końca nie wiadomo, z czego można zdać sobię sprawę.




I chyba tyle. Ciekawa jestem jak przyjmiecie moją nową książkę, jakie będą Wasze przemyślenia. Niezależnie jednak od wszystkiego mam zamiar kontynuować swoją pracę literacką, choć już może niekoniecznie będzie ona związana z tematyką Korei. Nadal będę jednak dzieliła się swoimi przemyśleniami i informacjami o tym kraju tak długo, jak przyjdzie mi tutaj żyć.



Viewing all 144 articles
Browse latest View live