Quantcast
Channel: W Korei i nie tylko
Viewing all 144 articles
Browse latest View live

Fanpage "W Korei i nie tylko" - maj 2012 i 2013

$
0
0

Według Fanpage „W Korei i nie tylko”maj 2012 to przede wszystkim zawirowania związane z wydaniem mojej pierwszej książki „W Korei”. To było dla mnie niezwykle ważne wydarzenie, materializacja jednego z największych marzeń, ale też i odhaczony kolejny epizod w życiu, kiedy to po raz ostatni robiłam coś po raz pierwszy – trzymając w ręku moją książkę czułam radość, ale też i melancholię, bo przecież już nigdy ponownie nie będzie mi dane zadebiutować jako pisarka. Dwa lata później, kilka dni temu właściwie, na rynku pojawiła się moja druga książka „Za rękę z Koreańczykiem”. Radości i nadziei tyle samo, ale podejście już o wiele bardziej praktyczne, bardziej dojrzałe.

Inne zmiany w ciągu ostatnich dwóch lat to niestety ale brak już moich czterech kotów na tym padole, bo to faktycznie starowinki były. 



3 maja 2012

Ostatnimi czasy trochę u mnie cicho, bo jestem w Polsce. Chłonę podeszczowe zapachy trawy, zajadam się chlebem i kefirami, bawię się ze swoimi piętnastoletnimi kotami (jakie z nich starowinki!). Tymczasem książka już w sprzedaży i następny tydzień zapowiada się gorąco. 





11 maja 2012






15 maja 2012



15 maja 2012

No to jedziemy z tym koksem– moja Korea.





23 maja 2012

W Korei czereśnie są horrendalnie drogie. Za 300g musiałam zapłacić ok. 24 zł., ale jakoś nie bylam w stanie odmówić sobie tej przyjemności...





18 maja 2013

W Korei coraz popularniejsze są kafejki ze zwierzakami. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony Koreańczykom na pewno dobrze robi współprzebywanie ze zwierzętami. Z drugiej kilkanaście kotów w jednym pomieszczeniu, które non stop nękane są przez dzieciaki to zdecydowanie nie moja broszka. — with Olga Nuna-Onni.





22 maja 2013

Dzisiaj w czasie lunchu odwiedziłam zrekonstruowaną bramę Namdemun, która spłonęła w pożarze w 2008 roku. 

Już chyba nie wzbudza tak wielkiego zachwytu. Nie czuję w niej ciężaru starości...




29 maja 2013

"W Korei" na półce biblioteki w Centrum Kultury Korei. Autorką zdjęcia jest Czytelniczka ukrywająca się pod pseudonimem Syla Lewa. Bardzo dziękuję. 





30 maja 2013

Moja psiółka Monika Ko popełniła przed chwilą takie oto zdjęcie. Podpisała je: "Korea is really confusing sometimes". Jest?



      

[Zakorkowani] Koreański showbiznes

$
0
0

Po wielu latach obserwowania i życia pośród Koreańczyków doszłam do wniosku, że współzawodnictwo to obecnie podstawa funkcjonowania tego społeczeństwa. Dla osiągnięcia określonego celu Koreańczycy zdolni są do niewyobrażalnych wyrzeczeń, walkę mają chyba we krwi. Trend ten zauważyć można na uczelniach, w korporacjach, w biznesie, ale też i na co dzień np. w kolejce do metra, kiedy Koreańczyk potrafi wykorzystać nawet sekundę zawahania, żeby tylko wepchnąć się przed innego pasażera. Niestety zdarza się, że cecha ta, stosowana automatycznie, bez żadnego pomyślunku, prowadzi do tragicznych konsekwencji – podczas katastrofy feralnego promu „Sewol” Ochrona Wybrzeża wstrzymała akcję ratunkową po to, żeby najpierw z pomocą mógł przyjść jej prywatny kontraktor i na tym oczywiście zarobić. Być może, gdyby dopuszczono do akcji akurat dostępne wtedy jednostki ratunkowe, udałoby się uratować większą liczbę ludzi...

Rywalizacja przyjmuje szczególnie zaciekłe oblicze w showbiznesie. W drodze do sukcesu młodzi Koreańczycy prawie że zaprzedają duszę diabłu, żeby zabłysnąć na firmamencie koreańskich gwiazd. Od małego ciężko trenują, poświęcając życie swojemu wyobrażeniu o sławie. W zamian za pięć minut rozgłosu rezygnują ze swojej osobowości dostosowując się do komercjalnych wymogów rynku, na których nieźle można zarobić – stąd w Korei raczej rzadko już można spotkać niezależnych artystów przez duże „A”. Moimi faworytami w tej grupie są „LeeSSang” (이쌍), Jung In (정인), Yoon Mi Rae (윤미래), czy „Jaurim” (자우림). Przepadam również za piosenką koreańską sprzed kilku dziesiątek lat – na przykład twórczością Kim Kwang Seok (김광석), a w szczególności jego popularnym utworem „Obudź się” („”). Ogromną rolę w rozwoju koreańskiej sceny muzycznej odegrał też „Seo Taiji” (서태지), ale to już raczej nie moje fale. Mimo tych naprawdę godnych uwagi wyjątków, na współczesnej scenie artystycznej przeważają masowi celebryci, którzy od czubka głowy po końce palców u nóg wystrojeni są w pióra i słowa sprzedających dany wizerunek wytwórni. W ich twórczości nie ma żadnego przekazu, zresztą to, co robią trudno nazwać twórczością skoro ktoś inny pisze dla nich piosenki, przygotowuje oprawę muzyczną, uczy choreografii i stylizuje. To nie twórcy, a odtwórcy. To już nie show, tylko biznes właśnie. A zarabia się na ogłupionym, idącym na łatwiznę odbiorcy.

Presja pomiędzy potencjalnymi kandydatami na celebrytę jest ogromna, bo konkurencja o łaskę rządzących tym rynkiem jest naprawdę bardzo duża. Koreańczycy są niezwykle pracowici, ale też i ambitni, więc bardzo łatwo jedną osobę zastąpić drugą. Jest w czym przebierać, co powoduje, że pozycja negocjacyjna danego rekruta jest znikoma. Albo się dostosujesz, albo wypadasz z gry. Młodzi ludzie nie mają pojęcia, kiedy powiedzieć „dość” i sobie, i swoim opiekunom, co częściej niż na Zachodzie kończy się śmiercią samobójczą. Ludzie nie wytrzymują psychicznie rywalizacji, a nawet jeżeli osiągną już sukces i mają wszystko czego dusza zapragnie, nagle okazuje się, że nie wiedzą, kim naprawdę są, bo takie przeszli pranie mózgu. Ich życie definiowane jest wsparciem fanów i nakazami managerów. Ktoś napisze zły komentarz i przeżywają dramat życiowy. Manager znajdzie nową kandydatkę na celebrytkę i nie wiadomo, co ze sobą od tej pory zrobić – następuje kryzys tożsamości. Samobójstwa związane są nie tylko z problemami natury duchowej, ale też i z wszechobecnym i – co gorsze – zorganizowanym wykorzystywaniem seksualnym, znęcaniem psychicznym i fizyczną przemocą. Chyba można zaryzykować porównanie showbiznesu w Korei do niewolnictwa w jego nowoczesnej, bardziej zakamuflowanej formie. Przerażające jest to, że ludzie sami proszą się o swoje złote klatki i że my, jako beztrosko klaszcząca w rytm nowego klipu publiczność, na taki stan rzeczy przyzwalamy.

Uważam, że wielkie wytwórnie, takie jak w Korei, nie odpowiadają już na popyt, a raczej ten popyt tworzą – jednolity, masowy, skomasowany i niezywkle łatwy do kontroli. W Korei dopracowano to do perfekcji. Odbiorcy wtłacza się jeden słuszny schemat tak sprytnie, że ten cieszy się jak dziecko i podziwia podkładaną mu pod nos papkę (perfekcyjną, ale jednak papkę!), nawet jeżeli nie za bardzo dany jest mu jakikolwiek wybór. Istny biznesowy majstersztyk.

O szczegółach koreańskiego showbiznesu opowiadam z Leszkiem Moniuszko w audycji „Zakorkowani”– do odsłuchania poniżej:




Tęsknota za krajem

$
0
0

Po kilkunastu latach mieszkania w Korei moja tęsknota za polskimi korzeniami coraz bardziej ulega zatarciu – jest jak coraz bardziej sprane dżinsy, których w pewnym momencie nie można założyć, bo za bardzo już wyblakły. Takich dżinsów nie wyrzuca się, ale też i nosi się je o wiele rzadziej. Kiedy jestem w Polsce chodzę po ulicach i w skupieniu przyglądam się ludziom, przysłuchuję się ich rozmowom; odwiedzam miejsca, które przywołują dawne, nierzeczywiste już wspomnienia. Marszczę czoło dochodząc do wniosku, że mało już coś z tego wszystkiego rozumiem. Moje ciało przeszywa obezwładniające uczucie, że to nie jest już mój świat. Czuję się tak, jakbym przyjechała do bliskiego mi sercem, ale jednak obcego już codziennością kraju. Kraju, którego tylko językiem biegle władam.

Naturalnie, kiedy przylatuję do Polski tak bagatelna czynność jak  zjedzenie dobrego pieroga, czy ciepłego jeszcze chleba z masłem śmietankowym, wprawia mnie w totalny błogostan. Nie wspominając o ogórkowej, żurku i pomidorowej. Jeżeli ktoś przywiezie mi z Polski bombonierkę Wedla, miód pitny, czy kawał Żywieckiej, traktuję to jak skarb, który szybko ukryć należy przed wzrokiem PWY i własną słabością na tak długo jak to tylko możliwe (a możliwe długo nie jest). Ale przecież za kimchi i koreańską zupą z rozgotowanych kości też tęsknię podobnie...

To poczucie odcięcia od źródeł wcale nie oznacza, że Korea stała się z automatu moją nową Ojczyzną. Do tej również nie przynależę i nigdy do końca przynależeć nie będę chociażby z racji zdradzającego mnie wyglądu, który dla Koreańczyków mechanicznie stawia moją osobę w opozycji do ich własnego świata. Nie mam zresztą jakiejś większej ambicji stuprocentowego przynależenia do tej rzeczywistości, mimo że w Korei jest wiele rzeczy, którymi przesiąknęłam już zapewne na dobre. Chyba nie będzie przesadą powiedzieć, że na tym etapie mojego życia najpełniej przynależę tylko do siebie samej.

Jest jednak taka rzecz – choć rzeczą tego nazwać nie chcę – która do tej pory wzbudza we mnie ten charakterystyczny skurcz serca tęskniącego. Zdałam sobie sprawę z tego bardzo wyraźnie podczas ostatniego wypadu z PWY na koreańską wieś. Zamiast typowego koreańskiego „pension” (coś na kształt pensjonatu) zdecydowaliśmy się na „minbak”, czyli nocleg bezpośrednio w mieszkaniu Koreańczyków, którzy wypożyczając przestrzeń we własnej posiadłości podreperowywują sobie w ten sposób domowy budżet. Wynaleźliśmy uroczy domek należący do artysty i jego żony, którzy na dwie noce udostępnili nam własnoręcznie zbudowaną z pachnącej gliny przybudówkę. Byłam zauroczona: stawkiem, na obrzeżach którego wygrzewały się grubaśne żaby, kolorem wężów, które potomstwem grubaśnych żab chciały zaspokoić swój głód, jelonkiem błotnym, który niezdecydowanie czaił się targany widokiem przynoszącej orzeźwienie wody, dumnie kroczącym po swoim tylko podwórku kogutem z czerwonym jak dorodne czereśnie grzebieniem i sznureczkiem dreptających kur tuż za nim. I maki tam były, i chabry, a pomiędzy nimi leniwie bujające się na wietrze pszczoły, ważki, a nawet boski fruczak gołąbek, wysysający nektar słodko zakręconą trąbką. A w górach łąki nieokiełznane, rosnące jak popadnie, z niedostępnymi tajemnicami ukrywającymi się w nieprzeniknionym gąszczu ich podnóża.











Wdychając oszałamiające zapachy, spijając beztroskie obrazy, wpatrując się w zieleń, od której aż mrużyć trzeba oczy, doznałam olśnienia – poczułam to charakterystyczne, melancholijne odprężenie, którego zawsze doznaję tonąc oczami w polskich krajobrazach. Dlaczego akurat teraz? Przecież dosyć często spędzam czas na łonie natury, poza jazgotem wielkiego miasta, i jak do tej pory koreańska przestrzeń była dla mnie jednoznacznie obca, odseparowana dużym murem od znanych mi z młodości pejzaży. Tym razem było jednak inaczej. Wokół nas cisza nieprzenikniona, pozbawiona wszędobylskich dźwięków ludzkiej obecności i horyzont niezbrukany jeszcze mackami łapczywie pożerającej wszystko na swojej drodze cywilizacji – tego w Korei w tak czystej postaci łatwo doświadczyć nie idzie. Rozglądnęłam się wokół uważniej i nagle ta niczym niespłoszona, nieujarzmiona natura przeniosła mnie na powrót do Polski.

Aż ścisnęło w dołku.

I mocno zatęskniłam.


Zdjęcia z Chungju poniżej:

Goût de ciel

$
0
0

Nie byłam przekonana co do lokalizacji kiosku. Wcześniej urzędowała w tym miejscu starsza kobieta i też nie miała za dużo szczęścia. Początkowo swoje gazety, gumy do żucia i napoje sprzedawała w dosyć obskurnej budce i już wtedy interes wyraźnie kulał. A już w ogóle wszystko zamarło, kiedy władze Seulu „wymieniły” staroświeckie stoiska na komponujące się w tło nowoczesności szarawe bryły z metalu. Starsza kobieta przez jakiś czas sprzedawała tam jeszcze dotychczasowy asortyment, w końcu zaczęła smażyć placki. Umiejscowienie budki było jednak naprawdę fatalne. Tuż przy wyjściu z metra, gdzie ludzie albo spieszą się do pracy, albo czym prędzej chcą się od niej oddalić. Do tego duże przejście dla pieszych, przy którym zawsze robiło się tłoczno i nerwowo. Miejscówka, z której każdy chciał jak najszybciej czmychnąć. Kobieta po jakimś czasie poddała się, a budkę przejął Pan od Owoców.




Mój brak przekonania co do umiejscowienia kiosku umocnił się. Pana od Owoców mijałam dzień w dzień dwa razy i przypominałam sobie o nim dopiero przechodząc obok – w momentach, kiedy było mi spieszno i ochoty na przystawanie raczej nie miałam. Obiecywałam sobie, że następnego dnia już na pewno wyskoczę w czasie przerwy, żeby kupić tutaj świeżo wyciśnięty sok. Pan od Owoców sprawiał wrażenie przemiłego człowieka, który wkłada w swoje nowe przedsięwzięcie dużo serca i sercem tym ujął moje.

Tygodnie mijały, ja co dzień sobie zakup obiecywałam, a Pan od Owoców z pieczołowitością rozwijał swoją pasję/biznes. Obserwowałam jak rano z czułością rozstawia góry owoców, przede wszystkim czerwone grejpfruty i cytryny, oblepia ściany kiosku opisami ich nadzwyczajnych właściwości. Z czasem na stoisku pojawiły się dżemy, marmolady, kompoty i inne własnoręcznie przygotowywane przetwory – wszystko zapakowane w sposób, który przywowyłał mi na myśl przymiotnik „babciny”. W równiutki, babciny też sposób, wszystko było pięknie poukładane. Klientów jednak nie przybywało i ja też jakoś zawsze zapominałam, żeby w czasie przerwy do Pana od Owoców zajść.

Aż pewnego poranka w lekko zdezolowanym Matizie właściciela kiosku zobaczyłam wiklinowy koszyk z malutkim psiakiem, który drzemał w najlepsze. Po pierwsze Matiz – szary, stary model, który przypomniał mi moje pierwsze auto, jakie dostałam w Korei od przyjeciela. Mój pojazd miał ręczną skrzynię biegów, ewenement w tym kraju i nie za dobre rozwiązanie na koreańskie pagórki. Po drugie piesek, a co chyba nawet ważniejsze wiklinowy kosz – rozebrzmiała we mnie przez ten widok jakaś struna romantyczna i podewzięłam ostateczne postanowienie, że dzisiaj Pana od Owoców odwiedzam na sto dwa.




W ciągu dnia wyobrażałam sobie nasze pierwsze spotkanie, to, o czym i jak rozmawiamy. Może był pracownikiem korporacji, który pewnego dnia rzucił pracę, odcinając się zupełnie od macek świata zbrukanego bożyszczem monety. Może miał większy biznes, z powodu kryzysu gospodarczego zbankrutował, a teraz ponownie próbuje stanąć na nogi, tyle że już z zupełnie innym podejściem. W myślach rozmawiałam już z nim o psiaku, bo na pewno wiązała się z nim jakaś niesamowita historia skoro wszędzie z Panem od Owoców wędruje, o Matizie i o owocach – wiedziałam, że inny klienci i tak się nie pojawią, więc będziemy mieli dużo czasu. Nie mogłam doczekać się komitywy, jaką już przecież wypracowałam ze sprzedawcą owoców przy moim domu i z tymi, których mijam codziennie rano w drodze do metra.

Zanim zdążyłam złożyć zamówienie Pan od Owoców rozgadał się już na dobre. Był uradowany, że ktoś do niego w końcu zaszedł. Z zamrażarki wyciągnął „Sprite” i zaczął opowiadać mi o sposobie, w jaki z gazowanych napojów można zrobić slushie. W czasie, kiedy pod wpływem nagłej zmiany temperatury ciecz w butelce powoli rozrastała się ku dołowi w gęstą maź, wpatrywałam się w jego ubiór. Biała koszula z motywem w kratkę na ramionach, dwa przykrótkawe krawaty – jeden w szkocką kratę, drugi żółty z uśmieszkami, na szyi dziwaczny naszyjnik z Wieżą Eiffla, koreańskim hangari (gliniana beczułka), jadeitowym kłem i krzyżem noszącym krwawiącego Jezusa. Pan od Owoców porównał rozgrywającą się przed nami przemianę cieczy w ciało półstałe do rozkwitającego kwiata (jeżeliby ten proces oglądać oczywiście w przyspieszeniu), po czym zapytał, co może mi podać. Zamówiłam grejpfruta z cytryną, ale zamiast slushie ze „Sprite” poprosiłam o zwykłą wodę sodową. Kierowana wnikliwymi wskazówkami mojego rozmówcy zdołałam w końcu wybrać owoce do soku, które zadowalały i jego, i mnie. Właściwie to bardziej jego, bo ja jednoznacznego zdania w tej sprawie nie miałam. Pan od Owoców odebrał ode mnie cytrusy, powoli założył rękawice, ochronny daszek na usta i czapeczkę majtka pokładowego, po czym pieszczotliwie zaczął obmywać owoce w zlewie. Na prawo, przy wyciskaczu o mniejszych gabarytach położył cytrynę, na lewo przy większym grejpfruta. Następnie wyciągnął brudne sitka, przeprosił z dużym uśmiechem i starannie obmył również je. Wielkim nożem przeciął grejpfruta na pół, jedną z części włożył do urządzenia i z energią zaczął wyciskać z niej ostatnie soki.




Zapytałam o psiaka. Pan od Owoców oderwał się od pracy, ponownie przeprosił i powiedział, że „a nie, nie, to tylko atrapa”. Czar prysł bezpowrotnie, czułam się rozbawiona. Za mną od kilku minut stał dreptający już z niecierpliwości klient. Ja również, przyzwyczajona do ekspresowej obsługi, zaczęłam czuć się dziwnie nieswojo. No i ten sztuczny psiak, który to struny romantyczne we mnie był trącił... Pan od Owoców, niczym niezrażony, zaczął tymczasem opowiadać o swojej pasji. Po drodze spadł mu z krajalnicy nóż, który musiał oczywiście przepłukać przed kontynuowaniem wyciskania soku z drugiej części mojego grejpfruta. Razem ze stojącym za mną mężczyzną przyglądaliśmy się Panu od Owoców z lekkim niedowierzaniem. Przez głowę przeszła mi myśl, że może jesteśmy w ukrytej kamerze. Młody chłopak obok mnie zaśmiał się nerwowo kilka razy, być może miał podobne myśli.

W końcu mój grejpfrut dotarł w postaci płynnej na dno plastikowego kubka. Pan od Owoców zaczął dolewać wody sodowej, a ja przez moment zastanawiałam się, czy warto przypominać mu o cytrynie. Znowu przeprosił i z nieukrywanym entuzjazmem ponownie rozpoczął cały rytuał cackania się z cytrusem tyle że po swojej prawej stronie. To oczywiście wiązało się również z przelaniem soku z grejpfruta do większego pojemnika, żeby i cytryna się mogła zmieścić. Pan od Owoców nie przestawał trajkotać, w przerwach obficie przepraszając nas i obdarzając niesamowicie przyjaznymi uśmiechami. Staliśmy naprzeciw niego, ja i młody Koreańczyk, odwzajemniając rozpromieniony uśmiech i posyłając wokoło niedowierzające własnemu położeniu spojrzenie.



Przygotowanie soku zajęło więcej niż 15 minut. Wracałam do firmy z sokiem w garści i z wyobrażeniem o Panu od Owoców, które musiałam teraz diametralnie zrewidować. Sok ożywiał moje ciało brutalną kwaskowością - warto było na niego tyle czekać. Przyjrzałam się uważniej tekturowej opasce na kubek i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Pan od Owoców zatytułował swoją działalność wyszukaną francuszczyzną. Pomyślałam, że w „Goût de ciel” może nie chodzi o sprzedaż dosłownego „smaku nieba”, a o oferowanie zupełnie innych, coraz rzadziej występujących – nie tylko u Koreańczyków – wartości. Zamiast „ppalli, ppalli” („szybko, szybko”) - odrobotyzowana wersja człowieka; zamiast obojętnego traktowania spożywanych posiłków - więcej aktywnego pomyślunku i szacunku dla darów natury. I najważniejsze chyba: zamiast niecierpliwości - wyrozumiałość i radosne współuczestnictwo w niedoskonałości.

Na sok chodzę przynajmniej raz w tygodniu. Czasem zastaję pustą budkę, chwilę odczekuję, aż w końcu zauważam krzyczącego do mnie z pędzącego Matiza Pana od Owoców. Macha do mnie przez otwarte okno w porozumieniu, że zaraz będzie, a ja w duchu zaklinam los, żeby w coś przedtem nie przywalił. Wbiega rozchichotany do swojej budki, po czym snuje długie opowieści totalnie się w nich gubiąc - a może to ja się w nich gubię - dalej zapomina o mojej cytrynie, upuszcza noże i inne narzędzia swojej pracy. Ma coraz więcej jednak klientów, jego owoce porozkładane są już na chodnikach, pod drzewami, a w weekendy korzystać musi z pomocy trochę bardziej obrotnego pracownika, żeby już w ogóle nie pogubić się w tym wszystkim. Wygląda na to, że smak nieba to zaraźliwa sprawa, jeżeli tylko dać mu i sobie samemu szansę.



  


Fanpage "W Korei i nie tylko" - czerwiec 2012 i 2013

$
0
0

Czerwiec to dobry dla mnie miesiąc. W czerwcu 2007 roku wyszłam za mąż za bardzo fajnego faceta, w czerwcu 2012i 2014 roku moje książki pojawiły się w większości sklepów, w czerwcu 2013 roku powstała audycja o Korei „Zakorkowani”(mamy już jeden roczek!). W tym roku za kilka dni czeka mnie również inauguracja kolejnego semestru pansori w National Theater of Korea. Pogoda dopisuje – jest słonecznie z przerwami na gwałtowne ulewy zwieńczane grzmotami rozchodzącymi się donośnym echem pomiędzy seulskimi wieżowcami. Wszystko tak, jak lubię...

Oto kilka fragmentów z czerwca 2012 i 2013 roku zapisanych na fanpage'u "W Korei i nie tylko": 



2 czerwca 2012

Dzisiaj śpimy w Damyang. Skoro świt idziemy zobaczyć bambusowy las. Na zdjęciu widok z naszego motelu - góry odbijające się w polu ryżowym. at 담양죽녹원.




3 czerwca 2012

Bambusowe lody. Pycha!




9 czerwca 2012

Dokładnie w tym miejscu pieć lat temu odbył sie nasz koreański slub. Dzisiaj zjemy tutaj (Muzeum Folkloru) dobry obiadek, żeby uczci nasze drewniane gody. Potem czas na szaleństwo w parku rozrywki. 




15 czerwca 2012

Z tego powodu również lubię moją pracę. Na helidecku platformy wiertniczej. W tyle Morze Kaspijskie. — at Kuryk Base.




20 czerwca 2012

Konwersacja z moim lubym, który jest właśnie na firmowej popijawie (tzw. 회식 czyli hoesik):


Ja: Jesteś dzisiaj w bardzo filozoficznym nastroju.
On: Uczyniło mnie takim społeczeństwo.

Uwielbiam Go po prostu.



23 czerwca 2012

Mecz. Wygrywamy 2:0.

Ja: Baby, is everything ok? You look so serious.
On: Of course I am serious. It is the game.



27 czerwca 2012

Przepiękny poranek w Seulu. Nad rzeczką koło pracy, ponad spieszącymi się przechodniami i przepychającymi się samochodami, przefrunął majestatycznie żuraw. Może czapla? Zakochałam się w tych ptakach od pierwszego wejrzenia już dobrych kilka lat temu. To będzie dobry dzień.




7 czerwca 2013







12 czerwca 2013

Dziennikarze TVN w Korei. Od lewej Marcin Sawicki, (ja), Aneta Cyrnek i Piotr Siwek. 


Ja w Dzień Dobry TVN już we wrześniu, a Dzień Dobry TVN w mojej audycji troszkę wcześniej. Premiera nowego przedsięwzięcia w nadchodzący poniedziałek.  Już teraz zapraszam razem z Leszkiem Moniuszko a.k.a. Yellowinside. 





13 czerwca 2013


Marcin Sawicki z Dzień Dobry TVN męczy mojego bezpośredniego zwierzchnika TH Kima.

TH dowiedział się o wywiadzie na godzinę przed przybyciem polskiej ekipy. Nie wiem skąd wytrzasnął marynarkę i krawat, kazał naszym PRowcom porobić zdjęcia, załatwił możliwość filmowania w lobby naszej firmy. Wydarzenie będzie nawet opisane w naszej firmowej gazetce.

A potem z ręką w spodniach odpowiadał na pytania...




15 czerwca 2013


Jesteśmy podekscytowani naszym nowym przedsięwzięciem. Ja i Yellowinside. Odliczamy dni do startu - to już w ten poniedziałek. Na zdjęciu logo, którym będziemy się posługiwać. Jakieś pomysły, co przedstawia?




23 czerwca 2013

Od dwóch tygodni próbuję kupić czarne spodnie do pracy. Bezskutecznie. Dzisiaj wybrałam się do outletu. Efekt ten sam - wszystko za małe, co stwierdziłam po 15 minutach. Mimo to w jednym sklepie spędziłam aż 4 godziny. PWY wybierał swoją marynarkę, podczas gdy ja odchodziłam od zmysłów. Nigdy już nie pójdę z nim na zakupy.




26 czerwca 2013

Pansori to ciężka rzecz do zaśpiewania. Wystarczy spojrzeć na przejęte twarze współtowarzyszy moich śpiewnych ambicji (zdjęcie poniżej) ~~ :}:}


Jutro występ inauguracyjny z okazji zakończenia kursu dla początkujących. Trzymajcie kciuki. 





28 czerwca 2013


Odśpiewałam i dostałam dyplom. We wrześniu kurs pansori dla średniozaawansowanych.  





[Zakorkowani] Ciekawostki z życia w Korei

$
0
0

Na fanpejdżu „Zakorkowanych" (dla niewtajemniczonych: audycja o Korei, którą prowadzę razem z Yellowinside), poprosiliśmy naszych Słuchaczy o zgłaszanie krótkich pytań dotyczących koreańskiej rzeczywistości. Okazało się, że wątpliwości i nurtujących naszych Słuchaczy spraw jest bez liku. Niektóre z poruszanych kwestii zdradzały duże zaawansowanie wiedzą o Korei, inne znowu nieco zaskakiwały...

Oto kilka przykładów tych, na które „Zakorkowani” odpowiadają w załączonej na końcu wpisu audycji:

  • Co jest z tym zawiązywaniem sznurówek dziewczynom przez chłopaków i z noszeniem przez nich torebek swych wybranek?
  • Jak w Korei wygląda sprawa powtórnego małżeństwa w przypadku osób rozwiedzionych bądź wdów i wdowców?
  • Czy możecie coś opowiedzieć o pracy np. w szpitalu? w księgarni? w kawiarni? Czy pracownicy niekorporacyjni też mają jakieś niezwykłe rzeczy do odbębnienia (hwesiki itd.)?
  • Czy imiona i nazwiska koreańczyków mają jakieś znaczenie?
  • Jakie największe i najciekawsze zmiany zauważyliście na przestrzeni ostatnich lat w Korei?
  • Ile o Polsce wie statystyczny Koreańczyk?
  • Jakie są dzienne, miesięczne wydatki na życie w Korei, żyjąc na średnim poziomie? Na co może sobie Koreańczyk pozwolić, a na co nie ze swoich zarobków?
  • Jakie jest podejście Koreańczyków do znaków zodiaku i grup krwi?
  • Czy Koreańczycy często się uśmiechają?
  • Czy Koreańczycy lubią czytać?
  • Czy Koreańczycy lubią Chińczyków?
  • Dlaczego wszyscy Koreańczycy śpią na podłodze skoro mają łóżka w domu? 
  • Koreanki - jak je poderwać?
  • Czy znacie kogoś kto nauczył się koreańskiego nie kończąc koreanistyki, kogoś kto nie wyjeżdżał do Korei, aby nauczyć się tego języka?
  • Czy w Korei po użyciu papieru toaletowego nie wolno go spuszczać w sedesie?
  • Czy to prawda że wielu Koreańczykow chce emigrować do Japonii? I jaki jest ich stosunek do Japończyków? 

Po odpowiedzi na powyższe i wiele innych interesujących pytań zapraszam do odsłuchania odcinka audycji „Krótkie pytania do Zakorkowanych”:




"Korea - w kraju porannego spokoju" - cz.1

$
0
0


Rozmowa kwalifikacyjna

Siedzę u szczytu ogromnego drewnianego stołu. Po obu bokach zasiada kilkunastu Koreańczyków w niemalże identycznych garniturach. Wpatrują się we mnie intensywnie, bez słowa i bez jakiejkolwiek emocji na twarzy. Biorę głęboki oddech i otwieram przygotowaną na tę okazję prezentację. To ostatni etap konkursu o Globalne Stypendium Samsunga. Do finału dostało się dziesięć osób. Dwie z nich polecą do Korei na co najmniej cztery lata. Nie żywię zbyt wielkiej nadziei, że jedną z nich będę akurat ja, ale i tak mam zamiar wypaść jak najlepiej. Z uśmiechem na twarzy opowiadam o swoim planie marketingowym dla koreańskiej rice-cooker, czyli elektrycznego garnka do gotowania ryżu. Mój uśmiech odbija się jednak bez echa o skamieniałe twarze siedzących przede mną Azjatów. Absurdalność sytuacji zaczyna niepokojąco mnie rozbawiać. Kiedy jeden z Koreańczyków poważnym głosem pyta mnie, czym zajmuje się mój tato, muszę kontrolować się, żeby zupełnie nie wpaść w stan bezmyślnej wesołości. Odpowiadam, że jest nauczycielem, na co Koreańczycy po raz pierwszy obdarzają mnie zadowolonym potakiwaniem głowy. Po kilku dniach odbieram telefon. Mam w ciągu kilku tygodni spakować się i po raz pierwszy w życiu wsiąść do samolotu, który wywiezie mnie na drugi koniec świata.


Pierwsze wspomnienie

Jest sierpień 2002 roku. Drzwi lotniska otwierają się przede mną bezszelestnie. Próbuję wziąć głębszy oddech, ale gardło zatyka mi fala wilgoci, która gwałtownie uderza w moje wysuszone klimatyzacją ciało. W jednej chwili moja skóra pokrywa się mgiełką rosy, a ubranie staje się jakby cięższe. Zaintrygowana rozglądam się wokoło. Niebo nabrzmiałe przyciężką szarością chmur odrobinę odstręcza, podobnie jak monstrualne betony słupów podtrzymujących lotniskową konstrukcję. Na szczęście humor poprawia mi niezwykle życzliwy pracownik lotniska, który sprawnie pakuje mój bagaż do luku autobusowego i „szybko, szybko” popędza mnie do środka autokaru. Pędząc w niezwykle wygodnym fotelu przyglądam się nowemu światu za oknem. Nie wiem, czy to z powodu zmęczenia, ale wszystko wydaje mi się jakieś takie bezbarwne. Tak, jakby ktoś nałożył na obraz filtr odbierający kolorom żywotność. Autobus spowalnia. Z autostrady zjeżdżamy do centrum Seulu. Przyglądam się znaczkom koreańskiego alfabetu, których natarczywa wszechobecność przyprawia mnie o zawrót głowy. Mijam ponure stragany pozabijane metalowymi płachtami i myślę sobie, że ten drugi koniec świata to może po prostu... koniec świata. W tym samym miejscu dwanaście lat później, w roku 2014, otworzony zostanie Dongdaemun Design Plaza & Park – nowoczesny kompleks, któremu stać ma się zagłębiem mody dla całej Azji i Pacyfiku. W roku 2002, jadąc z lotniska w kierunku Korea University, nawet na myśl mi nie przychodzi, że ciągle będę jeszcze wtedy w Korei.


Alma Mater

Jeszcze przed wyjazdem do Korei prezes Samsunga w Polsce bierze mnie na dywanik i pyta, czy jestem w stanie spać po trzy, cztery godzinny dziennie. Zanim otworzę usta próbuję odpowiedzieć sobie w głowie, dlaczego niby miałabym spać tak krótko. Rozpościerzony na skórzanym fotelu Koreańczyk wyjaśnia mi, że w takim właśnie trybie żyją koreańscy studenci. To jedyny sposób na to, żeby w zadowalającym stopniu opanować ogrom materiału. Presja ma być podobno ogromna. Zaczynają nachodzić mnie wątpliwości, czy aby na pewno dam sobie radę. Odganiam je jednak szybko niczym natrętną muchę. Okazuje się, że słusznie. Już na miejscu sumienność koreańskich studentów przeraża mnie, ale z trochę innych niż sugerowane przez prezesa powodów. Zamiast niezbędnych fragmentów książek Koreańczycy studiują każdą jedną linijkę, wliczając w to spis treści, przedmowę, podziękowania i przypisy. Uczą się pamięciowo, mają problem z łączeniem ze sobą poszczególnych kropek. Obawiają się nieskrępowanej dyskusji do tego stopnia, że nawet ja - osoba, która rzadko kiedy zabiera głos na zajęciach w Polsce – podejmuję dyskusję tylko po to, żeby pchać wykładane tematy do przodu. Ostatecznie dwa lata studiów kończę w trzy semestry. Przed rozpoczęciem pracy w Głównej Siedzibie Samsunga zapożyczam się i wyruszam w trzymiesięczną podróż z plecakiem po Azji.


Po godzinach

Z nieśmiałością wypróbowuję swój własny głos. Zimny metal mikrofonu uświadamia mi, że nigdy przedtem nie miałam tego urządzenia w dłoni. Nie mam wprawy w śpiewaniu, a już w szczególności nie przed grupą mało znanych mi ludzi. Ukradkiem przypatruję się zgromadzonym w przyciemnionym pokoiku osobom. Nikt nie zwraca na mnie większej uwagi, kiedy nucę pod nosem wybraną przeze mnie „Like a virgin” i wystukuję kod następnej piosenki do kolejki. Na stole stoi kilka butelek piwa, pod które podjadamy wysuszone na wiór kałamarnice. Na miasto wychodzimy kilka razy w tygodniu. Koreańscy studenci są pod tym względem nie do zdarcia, choć następnego dnia muszą odespać w uniwersyteckich bibliotekach zmaltretowani libacjami poprzedniej nocy. Muszę przyznać, że zabawa jest jednak przednia. Pod wpływem czaru nocy Seul przeobraża się z zalatanej codziennymi obowiązkami dziewuchy w mizdrzącą się kurtyzanę, która wabi karminową czerwienią neonów, kalejdoskopem pubów i restauracyjek i innymi przybytkami młodzieńczego grzechu. Już wiem, że z łatwością można się w tym miejscu zatracić.




Powyższy tekst pojawił się w kwietniu w "Monitorze Polonijnym" ze Słowacji. Oryginał można przeczytać poniżej:


I część artykułu - zapraszam na stronę 29-30:




"Korea - w kraju porannego spokoju" - cz.2

$
0
0


Kolacja firmowa

Mężczyzna w okolicach pięćdziesiątki czołga się po podłodze wykrzykując w moim kierunku płomienne wyznania miłości. Na niziutkich stołach walają się niedopite butelki soju oraz resztki po sushi posypanym opiłkami złota. To mój pierwszy tydzień w pracy. Podczas kilkugodzinnej mocno zakrapianej kolacji ani razu nie tracę głowy, mimo że moi przyszli współpracownicy podpuszczają mnie na wszelkie możliwe spsoby. Chcą sprawdzić, jaką osobą jestem opierając się na starej prawdzie „in vino veritas”. To pierwszy z wielu etapów na drodze do zdobycia ich zaufania. W porównaniu do innych trzymam się całkiem nieźle, więc początkowy test mogę zaliczyć chyba do zdanych śpiewająco. Po zaledwie kilku godzinach od kolacji, wszyscy stawiamy się przed czasem w żołnierskim szyku przy swoich biurkach. W ciągu dnia niektórzy odsypiają na krześle w wyprostowanej pozycji, poruszając jednocześnie długopisem dla zachowania pozorów. Zdolności kamuflażu Koreańczyków wprawiają mnie w osłupienie. Ci mniej odporni biorą kilkunastominutową drzemkę okrakiem na toaletowej muszli.


Podróż służbowa

Drugi tydzień w pracy. Siedzę właśnie w samolocie zmierzającym do Pragi. Nikt nie potrafi mi dokładnie powiedzieć, jaka jest moja rola podczas tego wyjazdu. Do błądzenia we mgle muszę się przyzwyczaić, bo tak będzie wyglądała moja praca przez kolejne kilka lat. Jeden z kolegów, który leci ze mną spóźnia się. Jego nazwisko rozbrzmiewa po całym lotnisku. W końcu wpada zasapany z wielkim kartonem pod ręką. Okazuje się, że to zapasy ramyeonu – koreańskiej zupki instant. Po przylocie do Pragi instalujemy się w hotelowym pokoju konferencyjnym. Pracujemy od świtu do nocy zagryzając koreańskim fast foodem. Po złożeniu dokumentów przetargowych wychodzimy w końcu coś zjeść na zewnątrz. Przecieram oczy ze zdumienia, kiedy wchodzimy do restauracji koreańskiej. Podczas ponad tygodniowego wyjazdu nie udaje mi się skosztować lokalnej potrawy ani razu. Do tego też będę musiała się przyzwyczaić. W kilka dni po powrocie do Korei szef przywołuje mnie do swojego biurka. Podniesionym głosem wyłuszcza mi coś po koreańsku. Bezradnie rozglądam się za tłumaczem, ale moi współpracownicy w napięciu wpatrują się w swoje monitory. Szef zaczyna krzyczeć i czuję, że lepiej mu nie przerywać mimo że nie mam najmniejszego pojęcia, o co mu chodzi. Siadam zszokowana na swoim miejscu. Ktoś przez komunikator wyjaśnia mi, że po podróży służbowej nie wypełniłam listy wydatków w firmowym systemie. O obowiązku i systemie nikt mnie wcześniej nie informuje. Nie poddaję się jednak emocjom. Nie tłumaczę się, nie podnoszę głosu. Z pomocą kolegi wypełniam gąszcz tabelek w języku koreańskim. Test numer dwa zdany.


Szok kulturowy

Podchodzi do mnie przystojny Koreańczyk w dojrzałym wieku. Zaprasza na kawę do kafejki na dół. Po trzech latach Samsungowego reżimu z trudem łapię oddech, kiedy zwraca się do mnie bezpośrednio. W końcu to pracownik zarządu. Na tym szczeblu nikt przecież nie powinien zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Przeżywam drugi szok kulturowy. Zdaję sobie sprawę, że kultura organizacyjna w Samsungu, z którą musiałam się zderzyć, jest ewenementem nawet dla Koreańczyków. Rozmawiamy na temat mojej poprzedniej pracy i o tym, co chciałabym robić na właśnie co otrzymanym stanowisku. Mężczyzna, który będzie moim mentorem przez następne siedem lat pyta, co jest dla mnie najważniejsze w życiu. Odpowiadam, że chciałabym umrzeć z delikatnym uśmiechem na twarzy.


Tradycyjny ślub

Bufiaste pantalony, lniana halka ze spódnicą na sprężynach, gorsecik, kolejna halka ze spódnicą wierzchnią, a na to haftowany kubraczek z szerokimi rękawami. To nie wszystko. Pracownica skansenu przynosi mi szatę ślubną, którą trzeba założyć dodatkowo na wierzch. Przez złączone dłonie przewiesza mi wyszywaną płachtę materiału, którą muszę prezentować w niewzruszonej pozycji przez następne dwie godziny. W kok wpina mi długą szpilę, która po obu końcach podtrzymuje wstążki spływające na moją klatkę piersiową. Gumka pod brodą podtrzymuje koszyczek zamocowany na czubku mojej głowy. Na policzkach przylepione mam dwie czerwone kropki. Wpatruję się w lustro i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wyglądam jak napuszona kobra. W końcu rozpoczyna się cermonia. Wokół mnie tradycyjne koreańskie domki, na środku zastawiony jadłem stół, w tyle zespół przygrywający na tradycyjnych koreańskich instrumentach. Na dziedziniec w lektyce niesionej przez czterech mężczyzn wkracza mój koreański mężczyzna. Kłaniając się w pas ofiarowuje mojej mamie kaczkę. To prezent w zamian za moją rękę. Przez stół kłaniamy się sobie bijąc czołem o ziemię. Dwie kobiety obok podtrzymują mnie za łokcie i ramiona, żebym była w stanie podnieść się z podłogi z jako taką gracją. Pijemy alkohol, kosztujemy kilku dań. Po godzinie przedstawienia wodzirej ogłasza nas mężem i żoną. Z trudem wciskam się do ciasnej karocy. Sześciu mężczyzn podnosi mnie i niesie za mężem do wioski, która ma być od tej pory moim nowym domem. 



Powyższy tekst pojawił się na przełomie maja i czerwca w "Monitorze Polonijnym" ze Słowacji. Oryginał można przeczytać poniżej:

II część artykułu - zapraszam na stronę 30-31:






[Zakorkowani] Technologia w życiu Koreańczyków

$
0
0


Złożyłam wniosek o lokatę. Zaskórniaki przelałam na podany przez bank numer konta, żeby po kilku godzinach otrzymać wiadomość, że pieniądze zostały odesłane, ponieważ przyszły z innego rachunku niż ten, który podałam we wniosku. Dwa dni minęły, a po pieniądzach ani widu, ani słychu. Zadzwoniłam na infolinię, gdzie po długich pertraktacjach poinformowano mnie, że środki przelane zostały na konto rozpoczynające się od cyfr "33". Problem w tym, że ja... nie posiadam żadnego konta, które rozpoczynałoby się od takich liczb. Złożyłam reklamację załączając potwierdzenie przelewu, po czym otrzymałam wiadomość, że moja sprawa zostanie rozpatrzona w ciągu najbliższych dwóch tygodni... Ponownie zadzwoniłam na infolinię i po kolejnej dawce wyjaśniania i negocjowania udało mi się ustalić, że pieniądze zostały zwrócone do pośrednika transakcji, ponieważ (głupia ja!) przelew wysłałam w trybie natychmiastowym. Rozgrzanym do czerwoności telefonem zadzwoniłam na kolejną infolinię, gdzie już z pamięci zarecytowałam opis całej sytuacji. Pośrednik transakcji poinformował mnie, że faktycznie pieniądze zostały zwrócone na jego konto (to rozpoczynające się od cyfr "33"), ale bank zmienił identyfikator przelewu, w zwiazku z czym nie ma podstaw do zwrotu pieniędzy na konto, którego właścicielką jestem ja. Dogadałam się, że pośrednik ponownie prześle pieniądze do banku, który to bank mam (ja!) poinformować o konieczności zachowania identycznego tytułu przelewu przy kolejnym już zwrocie środków do pośrednika. Bank odpowiedział, że ma czas na rozpatrzenie sprawy do 1 sierpnia... 

Takie sytuacje są w Korei nie do pomyślenia. Wszystkie przelewy realizowane są w trybie natychmiastowym niezależnie od pory dnia i nocy, czy typu banków, między którymi taka transakcja jest dokonywana. Nie trzeba przy tym wybierać żadnej dodatkowej opcji, nikt nawet nie pomyśli  o pobieraniu za tę usługę opłaty. Pieniędzmi można żonglować w czasie realnym przy użyciu telefonu, komputera, bankomatu - włączając w to przelewy zagraniczne. "Przelew oczekujący" to tutaj wywołujący śmiech oksymoron. Nie wiem, czy to jest kwestia technologii, czy zwykłej organizacji, ale wygoda w realizacji najprostszych czynności dnia codziennego jest jednym z tych elementów koreańskiej rzeczywistości, którą cenię najbardziej. Nie chodzi tylko o mnie. Przyjezdni aż przecierają oczy ze zdumienia, jak wiele rzeczy w Korei jest przemyślanych i stworzonych z myślą o człowieku. Osiadli tutaj obcokrajowcy, w tym i ja, tak przywykli do koreańskiego standardu życia, że trudno im sobie wyobrazić powrót do ospałego i biurokratycznego systemu w ich własnych krajach. Czekanie na podłączenie do internetu przez miesiąc? To w Korei czysta abstrakcja...

Kilka charakterystycznych cech Koreańczyków powoduje, że nowe technologie i wszelkiego rodzaju nowinki znajdują tutaj bardzo podatny grunt. Koreański konsument to przede wszystkim innowator i wczesny naśladowca: są to ludzie młodzi, wykształceni, popularni wśród swojego środowiska, liderzy opinii. Koreańczycy, nawet ci starszej daty, są bardzo ciekawi innowacyjnych rozwiązań i wykazują duży entuzjazm w stosunku do wszystkiego, co może im ułatwić życie – pod tym względem zupełnie nie obawiają się zmian. W rytm zasady „ppalli, ppalli” („szybko, szybko") dążą do ciągłej optymalizacji swojego czasu, a wszechobecna rywalizacja dalej ten wewnętrzny przymus podsyca. Technologia jest dla Koreańczyków ważnym narzędziem w pędzie po sprawniejsze funkcjonowanie w społeczeństwie. Posiadanie nowinek technologicznych to również kwestia statusu społecznego – Koreańczcy zmieniają swoje telefony jak zabawki, pokazują się z najnowszymi tabletami, czy (ostatnio) wielkimi słuchawkami, które mają gwarantować najczystszą jakość dźwięku. To wszystko powoduje, że Korea często traktowana jest jako pole testowe dla nowych technologii pod względem ich odbioru przez konsumenta.

Wszechobecność technologii widać przede wszystkim na ulicach miast. Czasem ma się wrażenie, że Koreańczycy nie są w stanie rozstać się ze swoim telefonem na dłużej niż jedną minutę. Nie chodzi tutaj jedynie o przeglądanie wpisów na portalach społecznościowych lub czytanie gazet, ale również o używanie smartfonu do przeprowadzania transakcji bankowych, robienia zakupów, planowania podróży po mieście, oglądania telewizji, używanie go jako środka płatniczego w sklepach, czy w transporcie publicznym. Koreańczycy chadzają ze swoimi smartfonami nawet do toalety, żeby uprzyjemnić sobie czas pokonując szczeble w kolejnej gierce, która akurat zdominowała ich umysły.

Takie uzależnienie to chyba uniwersalny i negatywny aspekt rozwoju technologii, ale są też takie, które faktycznie przyczyniają się do zwiększenia standardu życia w Korei. Za przykład wystarczy podać powszechność wysokiej klasy sprzętu medycznego w typowej opiece zdrowotnej, ale też i w dziedzinie chirurgii plastycznej, czy zapłodnień in vitro. Technologia ułatwia życie również w urzędach (w Korei kolejki są rzadkością), w sklepach (gotówka jest coraz rzadziej używanym środkiem płatniczym bez względu na wysokość sumy do zapłacenia), w wyszukiwaniu drogi dojazdu pod wskazany adres (koreańska nawigacja i informacje, które zawiera nie mają sobie równych na całym świecie), w autoryzacji dostępu do osobistych informacji (jeden elektroniczny certyfikat gwarantuje dostęp do urzędu skarbowego, zakładu ubezpieczeń, banków i wszelkich innych oficjalnych instytucji). Przykłady można mnożyć w nieskończoność.

Technologia to dla wymagającego koreańskiego klienta dobro oczywiste. Co ważniejsze nie jest to dobro elitarne, a dostępne powszechnie i za bardzo przystępną cenę - w tym przede wszystkim upatruję przewagę Korei nad innymi krajami. Każdy ma nie tylko możliwość skorzystania z najnowszych technologii, ale również i możność egzekwowania swoich praw w przypadku, gdy technologia ta nie spełnia swoich założeń. W Korei  nikt na pewno nie jest zmuszony, żeby na własną rękę szukać swoich pieniędzy po całym Internecie ... 



Poniżej załączam dwa odcinki audycji "Zakorkowani", które razem z Leszkiem Moniuszko poświęciliśmy powyższej tematyce. Zapraszam do odsłuchania i komentarzy!

[Zakorkowani] - "Technologia w życiu Koreańczyka cz.1"


[Zakorkowani] - "Technologia w życiu Koreańczyka cz.2"



Fanpage "W Korei i nie tylko" - lipiec 2012 i 2013

$
0
0

Lipiec na moim fanpage'u to dużo muzyki, wypieków artystycznych, ale również i niekonwencjonalnego, ale smacznego jedzenia. Lipiec to też pora deszczowa, ostatni miesiąc wytchnienia przed wilgotnym skwarem, który szczelnie opatula Koreę na cały sierpień. I te cykady, które spać nie dają po nocach... 

Poniżej wspominki z ostatnich dwóch lat.



1 lipca 2012

PWY i 마일로. Oboje wniebowzięci. — with Leszek Moniuszko and 2 others.




2 lipca 2012

Pełna kultura w naszej firmie. Przed pracą i w czasie przerwy obiadowej muzyka klasyczna na żywo. Lubię posiedzieć sobie czasem z tyłu sącząc ice capuccino.





Dzisiaj kontynuacja wątku koreańskich „staroci” muzycznych. Kim Hyun Sik (김현식) to kolejna tragiczna postać koreańskiej sceny artystycznej (a raczej tzw. „underground’u”) lat 80-tych. – zmarł w wieku 32 lat (1990) na marskość wątroby. Teksty utworów tego artysty traktują w przeważającej mierze o niespełnionej miłości i samotności. Swój szósty, ostatni album, Kim nagrywał dochodząc ze szpitala. Niestety nigdy nie doczekał się jego wydania. Piosenka na nadchodzący tydzień pochodzi z tego właśnie krążka: „내 사랑 내 곝에” („Moja miłość przy moim boku”) – tekst po koreańsku i angielsku w komentarzach.






3 lipca 2012

막창 czyli odbytnica na rożnie oraz 소주 czyli koreańska wódka - na ostateczne zapicie smutków.




  
7 lipca 2012

Miseczki na ryż ulepione dwa tygodnie temu. Na zdjęciu już wypalone czekają na pokrycie farbą i kolejne wypalanie.





Moja kotka Nabi zasłużyła na nową (wiekszą) doniczkę na swoją trawkę~~. Na zdjęciu w trakcie tworzenia.




Jeszcze mokra donica. Ostatnio eksperymentuję z nieregularnymi formami i chropowatymi powierzchniami (ta na doniczce odciśnięta od kamienia). Może przejadłam się sztywnymi ramami perfekcji, do której z takim zaangażowaniem dąży się w Korei. Miłego weekendu.




9 lipca 2012

Piosenka na nadchodzący tydzień "안녕이라고말하지마” („Nie mów żegnaj”, 1989) w wykonaniu Lee Seung Cheol’a (이승철) to jedna z tradycyjnych pozycji w moim repertuarze, kiedy to w ramach ostatniego punktu firmowej popijawy (회식) wraz ze współpracownikami udajemy się chwiejnym krokiem na karaoke (po koreańsku „norebang”/”노래방”). Jest prosta, sentymentalna i każdy ją zna – jak znalazł na takie okazje (oryginalny tekst i tłumaczenie w komentarzach).


Lee Seung Cheol (ur. 1966) to jeden z „wiecznych” artystów. Zadebiutował w roku 1986 i od tej pory razem z koreańskim rynkiem muzycznym ulega ciągłym przeobrażeniom – od rockmana skazanego za palenie marihuany do sędziego w komercyjnym programie wyszukiwania talentów „Superstar K” . Przez swoich wiernych wielbicieli znany jest jako „Król Sceny na Żywo”, ponieważ przed dłuższy czas z powodu incydentu z narkotykami mógł popularyzować swoją muzykę jedynie dzięki koncertom. 






11 lipca 2012

Jakiś czas temu na blogu pisałam o tym, jak kobiety radzą sobie w zmaskulinizowanym, patriarchalnym i konserwatywnym świecie zawodowym Korei. Mimo ogromnego postępu gospodarczego Korea wypada blado jeżeli chodzi o równouprawnienie, głównie ze względu na bardzo mocno zakorzenione stereotypy co do roli kobiety i mężczyzny w społeczeństiwe (kłania się tutaj filozofia Konfucjusza).To może się nieznacznie zmienić na korzyść za sprawą Pani Park Geun Hye (박근혜), liderki Partii Saenuri (새누리당), córki zamordowanego prezydenta Korei - Park Jeong Hui (박정희), która jak na razie prowadzi w przedwyborczych sondażach jako kandydat na następnego prezydenta Korei. 19 sierpnia odbędą się prawybory.





12 lipca 2012

Dawno temu, jeszcze na starym blogu, pisałam o tym, jak wielkiego doznałam zawodu podczas jednej z wypraw z grupą Koreańczykow na urodzinowy tort. Zaserwowano nam wtedy ciasto z bitą smietaną i... słodkimi ziemniakami. Byłam, delikatnie mówiąc, niepocieszona - natychmiast chciałam wracać do domu (Polski). Od tego czasu tort ze słodkich ziemniaków i ja doszliśmy do porozumienia i jako tako tolerujemy się.


Dzisiaj na stołówce spotkała mnie jednak kolejna niespodzianka tego rodzaju. Panie w kuchni widząc, że szerokim kołem omijam przystawki z anchovies i papryczkami, pospieszyły mi w sukurs. Do stołu przyniosły mi bułeczkę z... puree ziemniaczanym w środku, wymieszanym z ziarnami kukurydzy i kawałkami marchewki. I może jakoś bym to wszystko uprzejmie przęłknęła, gdyby tylko nie ten... DŻEM.

W Korei rozumienie zachodniego jedzenia pozostawia niestety wiele do życzenia. Warjacje na ten temat są najprzeróżniejsze: od okrutnie słodkiego sosu bloognese czy napoli, przez pizzę z wielkimi kawałkami ziemniaków w łupinach, sałatek z kawałkami mandarynek polanych słodkim sosem, aż do tego rodzaju kanapeczek. Czasem po prostu chce się płakać...




14 lipca 2012


Sobotni poranek. Jajecznica z cebulką na boczku. Popijamy herbatę z miodem i cytryną przeglądając swoje Androidy. 

PWY: Ubieraj się. Wychodzimy poćwiczyć.
JA: Idź sam, ja sobie poczytam.
PWY: Nie (싫어!).
JA: Jak ja nie pójdę, to Ty też nie? 
PWY: Nie.
JA: To szantaż?
PWY: Nie, groźba.

Rezultat? 560 kalorii spalonych po prawie dziewięciokilometrowym spacerku w ciągu 1h20min. Do tego lekki buraczek na twarzy. — with Wooyoung Park.







16 lipca 2012

„Jaurim” („자우림”, czyli „Purpurowy Las Deszczowy”), to chyba najlepszy współczesny zespół rockowy w Korei. Grupa powstała w 1997 roku i od tamtej pory, w niezmienionym składzie, zaskakuje publiczność najróżnorodniejszymi kawałkami: od nostalgicznych balad, przez lekkie, przyjemne piosenki, aż po ciężkie brzmienia. Wokalistka, Kim Yun A (김윤아), ceniona jest za jej wspaniały głos oraz głęboki przekaz zawarty w tekstach utworów – zespół przetarł sobie drogę do sukcesu bazując na poparciu ulicy w okolicach Hongdae (홍대), dzielnicy słynnej w latach 80-tych ze sceny alternatywnej. Jest to też jeden z niewielu koreańskich zespołów, który w swoich kawałkach barbarzyńsko nie okalecza języka angielskiego (przykładem może być piosenka „#1” – link w komentarzach). Myślę, że warto na chwilę oderwać się od K-Popu i przyjrzeć się trochę bliżej inspirującej twórczości „Jaurim”.


Piosenka na nadchodzący tydzień „파애” („Paae”, „Broken Love”) pochodzi z pierwszego albumu „Jaurim”, wydanego w roku 1997. Tekst po koreańsku i po angielsku w komentarzach. 





17 lipca 2012

60M Euro wydane z budżetu na największą na świecie pływającą wyspę. To kraj wielkich przedsięwzięć, czasem niestety okazujących się wielkimi wpadkami (pomijam tutaj skandale korupcyjne itd.). Wystarczy podać za przykład przebudowę jednej z głównych arterii w okolicach Gwanghwamun - na środku ulicy wybudowano deptak (odbywały się tutaj nawet skoki narciarskie!), co sparaliżowało ruch uliczny; w czasie monsunu deptak przemienia się w jezioro. Drugim mało chlubnym przykładem jest Four River Restoration Project, projekt obecnego prezydenta Korei, Lee Myung Bak'a, polegający na regulacji czterech rzek tak, żeby zapewnić krajowi bezpieczeństwo zasobów wody pitnej i ochronę przed powodziami. Projekt ten okazał się totalną klapą, która kosztowała podatników 17,3 biliona USD. W rzeczywistości chodziło tutaj o zapewnienie dochodu firmom budowlanym - Lee Myung Bak był CEO Hyundai Engineering & Construction Ltd., a że jego prezydentura kończy się wraz z tym rokiem, zagwarantowanie sobie wdzięczności jaeboli to posunięcie strategiczne.



17 lipca 2012

Na moskitierach pojawiły sie pierwsze cykady.



18 lipca 2012


Dzisiaj wzięłam moją podopieczną na Samgyetang (삼계탕), czyli zupę z małego kurczaka (mieści się w półmisku) nadziewanego ryżem. W środku kurczaka jest też korzeń żeńszenia i jujuba (głożyna), a w samiej zupie pływa zieleninka z dużą przewagą pora. Czasem do zupy wlewa się kieliszek alkoholu z żeńszenia - insamju (인삼주) lub po prosut pije się go symultanicznie z posiłkiem~~. To jedna z moich ulubionych tutejszych zup.

Pod restauracjami serwującymi samgyetang ustawiały się dzisiaj długaśne kolejki. To dzisiaj mianowicie oficjalnie rozpoczyna się Boknal (복날), czyli najgorętszy miesiąc w roku i właśnie pierwszego dnia tego okresu, nazywanego "chobok" (초복), zaleca się zjeść tą zupę, żeby jej gorącem ulżyć gorączce ciała (이열치열). Zupa ta też jest przednia na wszelkie przeziębienia - przypomina nasz rosołek.

W moim samgyetang nie było korzenia żeńszenia - pewnie kucharki za bardzo się spieszyły - znalazłam za to dwie... szyje.  — at 남대문시장 (Namdaemun Market).






Po samgyetang przyszedł czas na "herbatę". Sibjeon Daebocha (십전 대보차) to gorący wywar z dzisięciu różnych elementów - składników medycyny orientalnej (bliżej mi nieznanych), wysuszonych owoców jujuby oraz orzechów włoskich (te dwa ostatnie pływają na wierzchu, co zilustrowane jest na zdjęciu). Napój dobry jest podobno na stan chronicznego zmęczenia lub w przypadku przeziębień. Ja uwielbiam jego ziołowy smak.




Chyba nigdy nie zapomnę komentarza mojej podopiecznej, która stwierdziła, że jest w ciężkim szoku, bo nie przypuszczała, że tak bardzo odpowiada mi "stary styl" Korei... Rozejrzałam się po obskurnej "kawiarence" na Namdemun Market i, mimo że chadzam tam od czasu do czasu, po raz pierwszy zauważyłam, że jej klientami są raczej starsi ludzie... Eunha powiedziała, że tego rodzaju wywary są domeną starszych Koreańczyków (taka tradycja) i że ona jest w ogóle po raz pierwszy na Namdemun Market mimo że mieszka w Seulu od ośmiu lat...

No cóż, taki już chyba mój charakterek... — at 남대문시장 (Namdaemun Market).



19 lipca 2012

Metro, linia nr 1. Tak jak kilka lat temu z powodu ochoczego nadużywania klimatyzacji musiałam nosić szalik, żeby się nie zaziębić (przy ponad trzydziestostopniowym upale na zewnątrz!!) tak teraz, w ramach narodowej strategii oszczędzania energii, klimatyzacja umarła śmiercią naturalną, a zamiast niej z zadyszką charakterystyczną dla staroci powiewają w metrze wiatraki. Przy wilgotności dochodzącej do 95% i potwornym upale jest to nie do zniesienia. Ludzie pocą się obficie (a wracają ich całe TŁUMY z pracy), są poirytowani, nawet mężczyźni wożą ze sobą wachlarze. Do domu przychodzę mokrusieńka... Czy w Korei wszystko zawsze musi rozbijać się o ekstrema? Gdzie to wschodnie wyważenie, harmonia, złoty środek, ying i yang? 


20 lipca 2012

Pracuję w stoczni. Wokół Głównej Siedziby rozstawione są jednak Krasnoludki, Królewna Śnieżka i wielki Muchomor. Do tej pory nie rozumiem koncepcji, którą kierował się koreański designer. 


Dzisiaj jednak za szybą obok wind dostrzegłam taką oto wystawkę. Co za detal i kompozycja! Latarnia, marynarz, zapomniane kapcie, skrzynia skarbów, fale (!), czerwony krabek, leżaki, rozgwiazdy, muszelki, a nawet szczątki rafy... 

Wyobrażam sobie, jaką frajdę miał zespół ludzi, którzy opiekują się naszym budynkiem. Często spotyka się ich, ponad siedemdziesięcioletnich, w wyblakłych uniformach, polerujących litery składające się na nazwę firmy, czyszczących rozsuwające się automatycznie szklane drzwi do biura, czy podlewających wyschnięty bluszcz. A tutaj takie cudeńko!





 23 lipca 2012

Nie pamiętam, czy już to video wklejałam więc wklejam raz jeszcze. Filmik zrobiony był w roku 2007 (chyba?) przez mojego kolegę Mikołaja. To był pierwszy raz, kiedy skonsumowałam (nie)żywą ośmiorniczkę...





24 lipca 2012

No to Koreańczycy zaszaleli... Leżę na podłodze i padam ze śmiechu... Kto ma ochotę ujeździć niesfornego konika?





28 lipca 2012

W Korei straszliwa spiekota. Na zdjęciu dopiero co ulepiony talerz na odswieżające owoce. Na przykład na arbuza prosto z lodówki.




28 lipca 2012

Papryczki na ktorąś z ostrych przypraw (prawdopodobnie gochujang) migiem suszą się w upalnym słońcu. I to prosto na chodniku...




29 lipca 2012

Stoimy z PWY w oknie podziwiając chylący się ku końcowi dzień. Mamy identyczne myśli: jak pięknie musiały wyglądać te góry w oddali jeszcze 50 lat temu. Bez całej tej kupy nawalonej betonem...




30 lipca 2012

Trafiłam czwórkę w Lotto. W Korei wierzy się, że sen o świni (a w szczególności o jej głowie) lub... odchodach, to sny prorocze. Natychmiast trzeba kupić wtedy los nikomu o niczym nie wspominając. Ja również miałam taki sen (straszliwie się przy nim namęczyłam ~~) i oto rezultat. 150zł wygranej. 





1 lipca 2013

Czarny czosnek (흑마늘) to kolejne panaceum nawszelkie zdrowotne bolączki KoreańczykówOtrzymuje się go dzięki podgrzewaniu zwykłego czosnku przez ok. 2 tygodnie w elektyrycznym garnku do gotowania ryżuMimo dosyć prostego sposobu przygotowania sprzedaje się go lub z niego napoje za makabryczne pieniądze. Smakuje... kwaśno (?), ale z sałatką jest idealny.




7 lipca 2013

Niedziela u teściowej. Dobrze zjadłam, wymasowałam grzbiet na łóżku do masażu, pospałam, a na koniec poddałam się z PWY zabiegom upiększającym. Teściowa wtarła w nasze twarze olej z kokosa. Łyżką ze srebra.




8 lipca 2013

Muszę chyba sobie w końcu sprawić gumowce...






9 lipca 2013



Taka przynależność determinuje całe późniejsze życie osobiste i zawodowe. Na zdjęciu spotkanie po latach mojej grupy na Korea University: pracownicy korporacjii i organizacji pozarządowych, właściciele firm, mamy. — with Wooyoung Park and Anna Sawinska.





10 lipca 2013

Wczoraj PWY ni stąd ni zowąd wymasował mi stopy i jakoś mi się ckliwie zrobiło. Stąd słitfocia. — with Wooyoung Park and Anna Sawinska.




11 lipca 2013

Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie naszej prawniczki na szefa, żeby mentalnie wymusić na nim dostęp do firmowej karty kredytowej. Zbyt lekkodusznie opowiadał on bowiem o swoich pijackich breweriach z poprzedniej nocy wyprawianych na wespół z męskim pierwiastkiem naszej grupy. W rezultacie żeński pierwiastek udał się na wyborny obiad. I lody na osłodę.




17 lipca 2013

ROZDZIAŁ IV: Memi, czyli waga życia w obliczu ciągłej jego powtarzalności.


"W dniu kremacji samobójcy, na balkonowej moskitierze mojego mieszkania, przysiadła kilkucentymetrowa memi. Siedziała tam samotnie, prawie bez ruchu, przez dwa dni. Nie śpiewała" ("W Korei. Zbiór esejów 2003-2007")





19 lipca 2013

TGIF. Na zakończenie tygodnia makchang gui (막창구이), czyli jelito grube (tutaj wieprzowe) na rożnie.




23 lipca 2013

Jelita grube znowu sieją trwogę. W audycji "Zakorkowani"będziemy niedługo rozmawiać o koreańskiej kuchni. :):)





26 lipca 2013

Imieniny Anny są tylko raz w roku. Świętuje się je nawet w Korei.





28 lipca 2013

PWY w chwilowym przypływie artystycznego natchnienia stworzył dla mnie taką oto tapetę do telefonu. Załadowałam i... nie mogę się w tym oczopląsie odnaleźć. 





30 lipca 2013

Stacja Namyeong. Piątek wieczorem na końcu peronu. Czekam na PWY.





31 lipca 2013

Bez pracy nie ma kołaczy. W Korei i nie tylko ostro przygotowuje się do aktywnego wypoczynku. Langkawi już od soboty :-):-):-) — with Anna Sawinska.






Ask Me Anything

$
0
0

W nadchodzącą środę (6 sierpnia) o godz. 17.00 polskiego czasu odbędzie się AMA z moim udziałem. Akcja organizowana jest przez portal Wykop.pl oraz Bankier.pl. Gorąco zapraszam zainteresowanych do zadawania pytań na wspomnianych stronach - odpowiem na żywo w transmisji video już za kilka dni. Do zobaczenia! :)




Ps. Nagranie video będzie dostępne po naszym spotkaniu.

UPDATE: Transmisja z Seulu już za kilka godzin na żywo. Przebieg rozmowy można śledzić na stronie bitly.com/amakorea. Jeżeli ktoś chce zadawać pytania to zapraszam na wykop.pl. :)



[Zakorkowani] Koreańska opieka medyczna

$
0
0

„W Seulu funkcjonuje kilka wielkich szpitali. Najlepsze to placówki uniwersyteckie, z których każda przoduje w jakiejś konkretnej dziedzinie medycyny. Podobnie jak same uniwersytety, szpitale te to bezustannie rozprzestrzeniające się monstra gmaszysk, które swoją przytłaczającą strukturą i rozmiarem konfundują co poważniej chorych pacjentów. Wrażenie matni, kolejki i dosyć taśmowe podejście do zabiegów (wszystko załatwia się w trybie beztchowym „ppalli, ppalli” – „szybko, szybko”) odstraszają tych o słabszych nerwach. Ze szpitalami ogólnymi konkurują więc małe, specjalistyczne kliniki (ginekologia, dentystyka, dermatologia, kosmetyka plastyczna, choroby wewnętrzne, ortopedia, itd.), niekoniecznie droższe, usytuowane zazwyczaj na jednym lub dwóch piętrach ponuro wyglądających, kwadratowych budynków. Znajdzie się tam miejsce na przytulną recepcję, gabinet przyjęć, salkę operacyjną i kilka pokoi z łóżkami. Wszystkie potrzebne badania specjalistyczne, jak na przykład rezonans magnetyczny lub zdjęcia rentgenowskie, wykonuje się jednak w szpitalach ogólnych. Tam też odwozi się pacjenta w przypadku komplikacji. Wśród tego najbardziej zelektronizowanego i internetowo najaktywniejszego społeczeństwa na świecie opinie o klinikach rozchodzą się z porażającą szybkością błyskawicy. Wybór kilku najbardziej rekomendowanych jest dosyć prosty” (...)

„Bałam się. Nie mogłam przecież wiedzieć, jak bardzo moje życie będzie musiało się zmienić. Wszystko „po” było wielkim znakiem zapytania. Zdawałam sobie sprawę z dosyć brawurowego podejścia koreańskich lekarzy do pacjentów (pierwszy raz, kiedy wzięłam przepisane pigułki na grypę to przez kilka godzin byłam w stanie wpatrywać się jedynie bez ruchu w sufitowe majaki). Czułam się sama jak palec bez rodziny, z kilkoma zaledwie przyjaciółmi przy moim boku. Przerażały mnie opowieści o koreańskich pielęgniarkach, których jedynym obowiązkiem jest zmiana kroplówki i opatrunku, podawanie leków i wykonywanie zastrzyków – dlatego przy łóżku pacjenta zamontowana jest niziutka prycza dla kogoś bliskiego,kto zajmie się mało atrakcyjną zawartością szpitalnej kaczki, spoconym ciałem kuracjusza i jego brudnymi włosami.” (...)

„Na kilka minut przed operacją wprowadzono mnie na pogawędkę do gabinetu doktora. Z prostego zabiegu operacja zmieniła się w wyzwanie z szeregiem możliwych komplikacji. Lekarz pokazał mi zdjęcia rozpłatanych kolan, dziur w kościach, śrub i mięśni. Prawdopodobieństwo sukcesu – 70-80%. Zrobiło mi się słabo. Gdybym stała to ugięłyby się pode mną nogi – na szczęście siedziałam już w pasiastej, przepastnej piżamie na wózku inwalidzkim. Zacisnęłam zęby tak, żeby nie rozpuścić się jak płatki śniegu na języku i żeby stojąca za mną mama nie zorientowała się, o czym peroruje mój przyszły „oprawca”. Drogi na rzeź nie pamiętam. W malutkiej sali operacyjnej zaaplikowano mi w kręgosłup zastrzyk ze środkiem znieczulającym. Starałam się zachować spokój, oddychając głęboko i opróżniając umysł z wszelkich myśli. Ogarnęła mnie apatia – właściwie to odczuwałam już tylko bierne przyzwolenie na kolejne epizody ze scenariusza mojego życia. Na drobniutkie kawałeczki rozbiło mnie dopiero przywiązywanie klatki piersiowej, rąk i lewej nogi do stołu tak, żeby pozostały nieruchome podczas operacji. Tego się nie spodziewałam. Ciurkiem polały się łzy. Wsłuchiwałam się w dźwięk czytnika rytmu mojego serca, skupiając się na stopniowo zanikającym, chłodnym dotyku wacika z jodyną, którym obsmarowywała moją nogę pielęgniarka. Operacja zamiast półtorej trwała cztery godziny. Górna część mojego ciała co chwila ruszała się pod wpływem piłowania, nastawiania i innych tajemniczych czynności, które dokonywały się za zielonym parawanem. Mdliło mnie na wszystkie odgłosy, moje demoniczne wyobrażenia o ich źródłach i z powodu bólu pleców. Przez większość czasu potrafiłam zapanować nad swoim ciałem, ale już na samym końcu chciało ono wstać i uciekać w buncie przez mentalnym jarzmem, jakie mu narzuciłam. Zaczęłam się niecierpliwić i wtedy właśnie założono mi na nos plastikową maskę. Nawet nie wiem, kiedy straciłam kontakt z rzeczywistością.” (Fragmenty z mojej książki „W Korei. Zbiór esejów 2003-2007”)


Rok 2005. Po operacji kolana
z koszem owoców od firmy. :)


To działo się dobrych kilka lat temu. Operację kolana przeszłam pomyślnie, po niej następną, jakiś czas później w koreańskich szpitalach czekało na mnie jeszcze kilka innych zabiegów. Doświadczenia mam raczej dobre mimo że za każdym razem musiałam najeść się dużo strachu – bądź to z powodu nader skąpych wyjaśnień lub zwykłego braku wyczucia lekarzy, bądź to z powodu wątpliwości co do ich kompetencji. Modus operandi w trybie „szybko, szybko” też na pewno nie sprzyjał zachowaniu gracji lub trzymaniu nerwów na wodzy. Co tu dużo mówić: Koreańczycy rzadko kiedy się ze sobą patyczkują.

Koreański system opieki zdrowotnej jest dosyć dobrze przemyślany (strukturą przypomina model kanadyjski), ale też i przyjazny pacjentowi. Każda osoba może udać się do dowolnego specjalisty bez konieczności pierwszego kontaktu z lekarzem ogólnym. Przystępność systemu powoduje, że Koreańczycy chodzą do lekarza bez większych oporów, a regularna kontrola pozwala z kolei na wczesne wykrywanie również tych groźniejszych chorób. Pacjenci w Korei nie muszą też obawiać się o jakąkolwiek biurokrację. Większość formalności jest załatwiana na linii Narodowy Fundusz Zdrowia - lekarz. 

Trzeba przyznać, że w Korei również technologia medyczna stoi na bardzo wysokim poziomie, szczególnie jeżeli chodzi o okulistykę, operacje kręgosłupa, serca, operacje plastyczne, leczenie bezpłodności, czy dentystykę. Wysokiej klasy sprzęt, ale również umiejętności lekarzy (przynajmniej tych polecanych) powodują, że turystyka medyczna to obecnie jedna z prężniej rozwijających się gałęzi koreańskiej gospodarki.

Lekarze w Korei, choć zwykle bardziej zamożni od większości społeczeństwa, nie zbijają jednak kokosów. Związane jest to z tym, że cennik usług medycznych jest ściśle regulowany przez NFZ. Lekarze mogą więć zwiększyć swoje zyski na trzy główne sposoby: 1) zbadać więcej pacjentów, 2) polecać zabiegi droższe lub takie, których NFZ nie pokrywa, 3) znaleźć inne sposoby na większy zarobek – na przykład polecanie zakupu leków w określonej aptece i otrzymywanie z tego tytułu odsetek od sprzedaży. Tego rodzaju podejście wysławiło Koreę, jako kraj, gdzie dokonuje się „pięciominutowej diagnozy”, 43% wszystkich narodzin to cesarki (wiele z nich na życzenie), a jej mieszkańcy są niezwykle uodpornieni na antybiotyki.



O tajnikach koreańskiego systemu opieki zdrowotnej opowiadam z Leszkiem Moniuszkow poniższym odcinku audycji „Zakorkowani”. Zapraszam do odsłuchania.





Wizyta papieża Franciszka

$
0
0

Kapitalizm w Korei ma się świetnie. Koreańczycy, szczególnie ci lepiej sytuowani, popierają twarde prawa rynku, niewidzialną rękę konkurencji, która efektywnie odsiewa ziarno od plew. Życie to walka o przetrwanie, gdzie słabszy musi siłą rzeczy paść w końcu ofiarą silniejszego. Golem w tej walce jest pieniądz. To ilość zer na koncie określa wartość człowieka, świadczy o jego sukcesie i pozycji w społeczeństwie, daje mu władzę, a nawet przywilej bezkarności. Niektórzy z zerami się rodzą, inni nie widzą innego wyjścia i pną się na szczyt zerowej piramidy zaprzedając po drodze własną duszę.

Ta bezlitosna, pozbawiona niezależnej i mądrej regulacji postać kapitalizmu powoli zaczyna się Koreańczykom odbijać niesmaczną czkawką. Spowodowane chciwością biznesmenów narodowe tragedie (np. zawalenie się domu handlowego Sampoong– 502 ofiary i 937 rannych, czy katastrofa promu „Sewol”– 314 ofiar) wywołują coraz większy ferment w koreańskim społeczeństwie. Koreańczycy częściej i dobitniej dają wyraz swojemu zaniepokojeniu pogłębiającymi się nierównościami społecznymi oraz gorszącymi nadużyciami uprzywilejowanych – jedni w proteście odbierają sobie życie, czasami wybierając ku temu dosyć drastyczne środki jak samopodpalenie, inni prowadzą głodówki, jeszcze inni aktywnie uczestniczą w pokojowych manifestacjach. Niestety jak dotąd niewiele się zmienia.

Papież Franciszek takiego stanu rzeczy również nie zdołał zrewolucjonizować. Nikt zresztą tego od jego czterodniowej wizyty w Korei nie oczekiwał. Była to jednak wizyta niezwykle ważna, bo pokazała, że człowiek u władzy może być po prostu ludzki, a przez to dodała wiary tym, którzy o człowieczeństwo w człowieku walczą. Papież ujął serca Koreańczyków przesłaniem kładącym nacisk na szacunek dla bliźniego bez względu na warstwę społeczną, do której należy. Podkreślił konieczność okazywania współczucia i zrozumienia tym, którzy w swoim życiu doznali cierpienia. Ostrzegał przed „kulturą śmierci” i nieludzkimi modelami ekonomicznymi, które tworzą nowe formy biedy i marginalizują robotników. W jego przemowach nie było przy tym straszenia ogniem piekielnym, czy indoktrynacji jedynie słuszną wiarą. Może dlatego właśnie przystępność, prostolinijność i wrażliwość Papieża stały się na krótką chwilę opatrunkiem ulgi w krwawiącym koreańskim społeczeństwie i to niezależnie od przekonań religijnych jego obywateli (w Korei jedynie ok. 11% społeczeństwa to katolicy).


Plac Gwanghwamun, gdzie podczas mszy beatyfikacyjnej
zebrało się ok. miliona Koreańczyków.
Źródło: Hankyoreh


Osobiście uważam się za agnostyka. Daleko mi do wielu nauk Kościoła katolickiego, a od przynależności do jakichkolwiek instytucji i zgrupowań religijnych (i wszelkich innych) wzbraniam się rękami i nogami. Muszę jednak powiedzieć, że papież Franciszek zaimponował mi nie tylko swoją postawą, ale też i konsekwencją. Zamiast luksusowego samochodu do poruszania się po ulicach Korei wybrał KIA Soul, auto kompaktowe, na które przeciętny Koreańczyk może sobie raczej pozwolić. Postąpił tak w kraju, gdzie możni czy ludzie przy władzy poruszają się jedynie w furach, na widok których bieleje oko; w kraju gdzie wygląd i eksponowanie swojej majętności to fundament statusu społecznego i wszelkiego autorytetu. Co jednak ważniejsze większość swojego czasu Papież zamiast prominentnym poświęcił tym na rozdrożu. Nawet beatyfikacja 124 katolickich męczenników zeszła jakby na dalszy plan. Na swoją mszę na Myeongdong zaprosił rodziny ofiarkatastrofy promu „Sewol” (podczas swojego pobytu nosił żółtą wstążkę, symbol solidarności z poszkodowanymi), zwolnionych pracowników Ssangyong Motors (25 popełniło samobójstwo lub utraciło życie w wyniku obrażeń odniesionych podczas starć z bojówkami), uczestników „tragedii Yongsan” (6 osób zginęło w pożarze w czasie starć policji z protestującymi przeciwko przymusowej eksmisji podyktowanej planami przebudowy terenu), „comfort women”, czyli kobiety zmuszane do świadczenia usług seksualnych żołnierzom japońskim za czasów okupacji 1910-1945, uciekinierów z Korei Północnej i wielu innych. Papież zdawał się znać każdą z bolesnych historii zgromadzonych i potrafił się do niej odpowiednio odnieść.


Kim Yong Ho, ojciec Yu Min, która straciła życie w katastrofie promu
Sewol. Kim prowadzi głodówkę w celu wywarcia presji na administracji
rządowej i wprowadzenia tzw. Specjalnego Prawa Sewol.
Źródło: Hankyoreh


Franciszek wyszedł również do ludzi. Spotkał się między innymi z Kim Young Oh, znanym bardziej jako ojciec Yu Min, dziewczynki, która była pasażerką feralnego promu „Sewol”. Kim Young Oh głoduje już od prawie półtora miesiąca (waży obecnie 47kg, a jego stan określany jest jako krytyczny) próbując w ten sposób wspomóc przeforsowanie tzw. Specjalnego Prawa Sewol, które pozwoliłoby na upublicznienie szczegółowych działań administracji rządowej 16 kwietnia 2014, kiedy to prom zatonął. W imieniu rodzin ofiar Kim chce dowiedzieć się, czy pasażerowie stracili życie w wyniku zafałszowanych raportów z miejsca katastrofy, czy zwykłego zaniedbania i obojętności prezydent Park. Przypomnę tutaj, że 10 ciał ciągle jeszcze nie odnaleziono (5 uczniów i 2 nauczycieli Danwon High School, 2 dorosłych pasażerów oraz siedmioletniego dziecka). Papież rozmawiał z ojcem Yu Min i innymi rodzicami ofiar, a pozostałym dodał otuchy listem oraz upominkiem w formie różańców. Franciszek odwiedził również wioskę Kkottongnae (z trochę innych względów jedyny kontrowersyjny punkt w programie wizyty), w której mieszka ok. 2000 niepełnosprawnych, chorych i bezdomnych. Dotykał ich, całował i błogosławił podobnie jak podawane mu podczas przejażdżki papamobile niemowlęta. Naturalnością swojego zachowania wprawił Koreańczyków w osłupienie, ale też i totalny zachwyt.


Papież Franciszek w wiosce Kkottongnae, gdzie mieszka 2000 niepełnosprawnych, chorych lub bezdomnych.
Źródło: Hankyoreh


Bezwyznaniowcy (ok. 46% koreańskiego społeczeństwa), agnostycy, buddyści, wszyscy chyba byli pod ogromnym wrażeniem osobowości papieża Franciszka. Nie zabrakło jednak i słów krytyki – niektórzy zarzucali Papieżowi komunistyczne, a już na pewno socjalistyczne zapędy – argument, którym w Korei szasta się na lewo i prawo wobec wszystkich, którzy zwracają uwagę na brak zabezpieczeń społecznych oraz tych, którzy są za zjednoczeniem obu Korei. Wizyta Franciszka również nie była na rękę protestantom (ok. 18% Koreańczyków), do których zaufanie maleje z roku na rok z powodu licznych afer korupcyjnych (np. defraudacje przywódcy magakościoła Yoido Full Gospel Church), skandali na tle seksualnym (jeden z liderów założonego przez siebie kościoła zmuszał kobiety do stosunków seksualnych twierdząc, że w ten sposób dostąpią one boskiej łaski), ale także i codziennej działalności poniektórych członków tej organizacji. Osoby, które na ulicy przez megafony strzelają wiarą w przypadkowych przechodniów, dźwigają krzyże wyśpiewując rychłe nadejście boskiej sprawiedliwości i konieczność nawrócenia się („No Jesus = HELL”), czy z samego rana gromko recytują Biblię zgromadzonym w metrze grzesznikom, na pewno nie wzbudzają przychylności przeciętnego Koreańczyka. Podczas wizyty Papieża na własne oczy widziałam wałęsające się po ulicach grupki ludzi grających na bębnach i wieszczących nieuchronną karę za sprzyjanie siłom szatana, czyli głowie kościoła rzymskokatolickiego.

Wizyta papieża Franciszka na pewno była dla Koreańczyków powiewem normalności. Niestety nie wydaje mi się, żeby miała ona na dłuższą metę jakiś większy wpływ na bieg spraw w Korei. Gwanghwamun już posprzątano, pościągano sztandardy powitalne na cześć Papieża, a prezydent Park, chroniąc się za murem z ciał policjantów, odrzuciła kolejną prośbę ojca Yu Min o spotkanie i wprowadzenie akceptowalnego dla obu stron Specjalnego Prawa Sewol.





Fanpage "W Korei i nie tylko" - sierpień 2012 i 2013

$
0
0

Sierpień w Korei to dla mnie najtrudniejszy miesiąc do przejścia. Wysokie temperatury przy wysokiej wilgotności i konieczność chodzenia do pracy z zakrytymi ramionami to duże wyzwanie. Nie lubię też klimatyzacji, a spanie przy wiatraku nie sprzyja porządnemu wypoczynkowi. Z tego powodu w okresie tym korzystam przeważnie z urlopu wakacyjnego - w ostatnich latach miałam okazję odwiedzić Filipiny i Malezję. 

W tym roku zostałam jednak w Korei i na trzy dni udałam się w góry z teściową i jej dwoma koleżankami. Wrażenia na pewno inne, ale równie niezapomniane...

Poniżej kilka sierpniowych wspomnień ostatnich dwóch lat zamieszczonych na fanpage'u "W Korei i nie tylko".



3 sierpnia 2012

Pamiętacie zdjęcia z pubu z koreańskimi starociami? Właśnie miała miejsce eksplozja w restauracyjce obok... Gryzący dym, czarno, nie da się oddychać...


  

5 sierpnia 2012

Skąpane w ukropie ulice świecą pustkami. Bez odpowiednio silnej klimatyzacji nawet w domu nie da się wytrzymać. My schroniliśmy się w pobliskiej kafejce... Niedziela z książkami, magazynami, pisaniem...


  

7 sierpnia 2012

Busan za czasów Wojny Koreańskiej. Teraz miasto to wygląda odrobinę inaczej... Zdjęcie pochodzi z albumu mojej koleżanki Vicky Bateman, której dziadek służył tutaj na froncie. 



Przy 35°C (temperatura odczuwalna to 41°C) aż trudno w to uwierzyć, że dzisiaj w Korei rozpoczyna się pierwszy dzień... jesieni. We wschodniej Azji rok dzieli się na 24 okresy słoneczne, a 입추/ibchu (立秋) jest trzynastym z nich, kiedy to słońce znajduje się na 135° długości ekliptycznej i wchodzi w swój jesienny tryb. Dzisiaj koincydentalnie mamy również 말복/malbok, czyli ostatni z trzech dni okresu najwyższych upałów 복날/boknal (przy wpisie o zupie 삼계탕/samgyetang, pisałam o pierwszym takim dniu - 초복/chobok). To się wszystko na raz zawzięło w tym roku...




19 sierpnia 2012

Pozdrowienia z Moalboal Cebu/Filipiny. Przygotowujemy się właśnie z PWY do pierwszego dzisiaj zejścia pod wodę w okolicy wyspy Pescador. Wszystko inne jest gdzieś bardzo daleko.



Bezpośredni lost z Korei na Cebu zajmuje ok. 5 godzin. Jeżeli ktoś ma mośliwość skorzystania z mili wylatanych podczas podróży służbowych to koszt biletu wyniesie jedynie 300zł. I tylko tyle potrzeba, żeby baraszkowaś w turkusie, co też na zdjęciu namiętnie robi PWY.




20 sierpnia 2012

Po nurkowaniu rekonesans snorkellingowy.




22 sierpnia 2012

Zajadam się mango namiętnie, bo w Korei rzadko można ten owoc spotkać. Jest absolutnie przepyszny. Kraja się go na trzy plastry z bardzo wąziutka czescią środkową - to na płaskie nasiono. Zewnętrzne połówki kroi się od wewnątrz w kratkę tak, żeby nie przeciąć skórki owoca. Na koniec "wywleka się" je na drugą stronę i zjada łyżeczką wystające kosteczki. Smacznego!



  
26 sierpnia 2012

Z powrotem w Korei. Niestety rekinicy wielorybiej nie udało się nam spotkać. Tym razem przybyła za wcześnie, miesiąc temu, i czekała tylko dziesięć dni. Rozmineliśmy się. Trzeba będzie próbować ponownie. 




2 sierpnia 2013

Kolega z pracy przywiózł z Daejeon wypieki z jednej z najpopularniejszych tam piekarni. Czy może być piękniejszy poranek? Otóż może: bez lepkiej masy z czerwonej fasoli, którą Koreańczycy namiętnie wypełniają swoje pieczywo. Zonk!




4 sierpnia 2013

Jak na razie jedne z najlepszych wakacji. W Korei i nie tylko leniwi się na Langkawi w Malezji.




6 sierpnia 2013

Dwa dni na leżaku i już nas nosi. Dla odmiany cały dzień na motocyklach. Wodospady, góry, dżungla, pola i wioseczki. Boli mnie teraz pupa.

 





8 sierpnia 2013

Koreańczycy przywiązują ogromną uwagę do tego, co jedzą. Z tego też względu namiętnie fotografują posiłki, które zaraz mają znaleźć się w ich żołądku. Oto zdjęcia PWY z asortymentu malezyjskiego: pizza pesto z mozzarellą, krewetki tygrysie, homar tęczowy, indyjskie nany i smażony makaron z warzywami, strzępiel.



A my ciągle na tych motocyklach (przez pachnącą wszystkim dżunglę w porywach nawet do 80km/h). Tym razem zapędziliśmy się w góry - było trochę wspinaczki w niesamowitej wilgoci i odgłosach dzikiej natury. 




9 sierpnia 2013

W Malezji wszystko teraz kwitnie, pachnie i pęcznieje od życia. Sama radość.




10 sierpnia 2013

W podróży można odnaleźć skrawki dzieciństwa. Oto co ja odnalazłam na wyspie Rebak w Malezji. 


Podróżujcie kiedy i gdzie tylko możecie - naprawdę to lepsze niż nowy telewizor, czy torebka.

(Langkawi w tym i Rebak ma 500 milionów lat i jest najstarszą ziemią w Azji Poludniowo-Wschodniej.) — at Rebak Island.





11 sierpnia 2013

Kwiatowej radości z Malezji część druga. :-):-):-. Już jutro powrót do domu.




12 sierpnia 2013

Zwierzaki, które jako tako udało mi się sfotografować w Malezji. Po lewej waran (water monitor lizard) i dzioborożec malajski (oriental hornbill) - śliczności.


A już za kilkanaście godzin mój własny stęskniony zwierz domowy - rosyjski niebieski. :-):-):-)





17 sierpnia 2013

Zakupy online: 15 minut

Koszt zakupów: ok. 270 zł
Koszt dowozu w próg domu: 3 zł
Termin dowozu: w ciągu wybranego 3-godzinnego przedziału czasowego.



Jak tutaj nie lubić Korei?



  

25 sierpnia 2013



W ten weekend przeszłam samą siebie. Nagotowałam więcej niż chyba przez ostatnie 5 lat. Zainspirował mnie Yellowinside (:-*.) oraz przygotowania do naszej "Zakorkowanej" audycji o koreańskiej kuchni.


Na zdjęciu maemil soba (매밀소바), samkyetang (삼계탕), przystawki z podsmażanej na oleju sezamowym cukinii (호박) i oberżyny na parze (가지) oraz juk (). Było pycha. 

  



26 sierpnia 2013


Deszcze monsunowe w Korei dogorywają w ostatnich wieczornych podrygach, a ja dzielę się z tej okazji wzruszającym zdjęciem. Kwietniki przed budynkiem Deutsche Banku w Seulu dorobiły się własnych parasolek. :-):-)





28 sierpnia 2013

Koreańska figa (무화과) od środka. Wygląd, no cóż, ambiwalentny, ale smak już mniej. Naprawdę pycha.




29 sierpnia 2013

Jak co dzień rano schodzę po podwójny zastrzyk Americano, a na wystawie firmowej kawiarenki taki oto widok: "Herbatynka Multiwitaminowa na zimno i na gorąco". To te same rozpuszczalne granulki, które w dzieciństwie wydłubywałam naślinionym paluchem z plastikowego pojemnika! Te kwaskowe! Od razu otrzeźwiałam z powodu tłoczących się w głowie wspomnień, ale też i z powodu zaśpiewanej mi ceny. Przebitka okazała się sześciokrotna...





Mój kawałek nieba

$
0
0

Co jakiś czas pęka głowa. Od natłoku zadań, piętrzących się problemów, frustracji zawodowej wywołanej bezsilnością wobec koreańskich reguł gry. W sytuacjach, kiedy wyczuwam zbliżającą się eksplozję machinalnie wybieram bezwład. Staram się głębiej oddychać, więcej uśmiechać bez żadnego powodu, przez dłuższe momenty o niczym nie myśleć. Zatrzymuję się wbrew mojemu biegnącemu na przód umysłowi, przytulam do PWY, bawię z Nabi. Każdą rzecz wykonuję wolniej niż zwykle, ale z większą uwagą. Celebruję moment.

Czasem jednak to nie wystarczy. Zbiera się tego wszystkiego za dużo, a ja nie jestem z tych osób, które znajdują ujście w rozmowach z przyjaciółkami. W takich momentach szczególnie źle znoszę krytykę ze strony najdroższych mi osób, mimo że krytyką najczęściej nawet ona nie jest. Na opak zinterpretuję słowa PWY, albo wezmę je sobie niepotrzebnie do serca i gorzki posmak po obu stronach gotowy.

Takie momenty zdarzają się chyba każdemu. I w takich momentach najlepiej jest znaleźć swój własny kawałek nieba. W dzieciństwie w weekendy wymykałam się nad jezioro, gdzie przez całe godziny mogłam wpatrywać się w taflę wody, szuwary, wyskakujące co jakiś czas ryby i korony szumiących drzew, kiedy zmęczona już siedzeniem wyciągałam się na pachnącej trawie. Pod nosem nuciłam wtedy przypadkowe melodie, rozmyślałam, czytałam książki. Po takiej sesji na kolejny tydzień mogłam powrócić do świata.

Teraz wymykam się z domu, skręcam w lewo od klatki i wchodzę w wąską dróżkę, którą chadzają tylko uliczne koty. Kładę się na drewnianą ławkę postawioną na odgrodzonym placyku. Patrząc w górę pozwalam gorącym łzom spływać do woli, bez konkretnego celu, czy powodu. Wsłuchuję się w odległe odgłosy życia koreańskich rodzin. W stukanie garnków, w których koreańskie żony gotują kimchijigaedla wracających z pracy mężów, w pokrzykiwanie mam na niesforne dzieci i w imponujące kichanie, które do złudzenia przypomina kichanie mojego taty. Wszystko biegnie do przodu według codziennej rutyny „szybko, szybko”. Wszystko oprócz mnie. Ja jestem na ławce, teraz i tutaj. Otoczona upojnym śpiewem świerszczy. Moje ciało każdą komórką wyczuwa nadchodzącą jesień. Świeży powiew powietrza przynosi wyraźną uglę, nawet drzewa wydają się mniej przytłoczone. Wpatruję się w mój skrawek nieba. Z chmur tworzę sowy, smoki i koty. Przez ich puste gałki oczne prześwieca mocno błyszcząca Gwiazda Polarna.

Przychodzi PWY, siada na ławce i kładzie moje nogi na swoich kolanach. Masuje mi stopy. Siedzimy w ciszy i niemal namacalnie wszystko z nas spływa. Tak jak te łzy wsiąkające poniżej w koreańską glebę.


Wsuwam rękę w ciepłą dłoń PWY. Ramię w ramię wracamy do domu.






Fanpage "W Korei i nie tylko" - kwiecień 2012 i 2013

$
0
0

Przeglądając moje kwietniowe wpisy z roku 2012 i 2013 na Fanpage’u „W Korei i nie tylko” ponownie uderzyła mnie powtarzalność pewnych schematów. Kwiecień roku 2012 to przede wszystkim intensywne przygotowania do wydania mojej pierwszej książki „W Korei. Zbiór esejów 2003-2007”.Tak samo spędziłam kwiecień tego roku – tyle że współpracując z wydawnictwem „Kwiaty Orientu” nad drugą publikacją „Za rękę z Koreańczykiem”. Kwiecień 2013 r. to sytuacja kryzysowa pomiędzy Koreą Północną i Południową; w tym roku mamy kryzys o wiele większy, bo natury moralnej – chodzi o zatonięcie promu „Sewol”. W kwietniu 2013 r. sfotografowałam też pana myjącego okna w naszym biurze, a w kwietniu tego roku zrobiłam nawet lepiej obrazujący tę pracę filmik. Ta powtarzalność jest trochę przerażająca...


2 kwietnia 2012

LeeSSang (리쌍) to jeden z zespołów, który jak dla mnie, nie ma na razie w Korei konkurencji. Ich styl jest na tyle odmienny od innych grup urzeźbionych na jedną modłę (nuda na wysokim poziomie, ale ciągle NUDA!), że nie sposób wziąć ich za kogoś innego. Charakterystyczne, chrypowate refreny grubszego i łysego Gil Seong-joona (길성준 aka Gil) oraz ostry, agresywny rap mniej postawnego Kang Hee-guna (강희건 aka Gary) tworzą niepowtarzalną atmosferę.

Piosenka na ten tydzień to bardzo popularny utwór: "내가웃는게아니야..." (Ja wcalę się nie uśmiecham..."). Wybrałam ten utwór również z powodu Ryu Seung-beoma (류승범), aktora, który jest głównym bohaterem załączonego teledysku. To jeden z bardziej utalentowanych (i moich ulubionych) aktorów, który potrafi z powodzeniem grać i czarne charakterki i wcielać się w postacie komediowe. Jego brat Ryu Seung-wan (류승완) jest reżyserem, który nakręcił między innymi "Płaczącą pięść" ("주먹이운다"), gdzie wystąpił właśnie Ryu Seung-beom i kolejny z moich ulubionych, jeden z najbardziej utalentowanych koreańskich aktorów starszego pokolenia, Choi Min Sik (최민식) - ten od "Old Boya"






4 kwietnia 2012

Dzisiaj wydrukowałam sobie projekt okładki mojej książki, pozaginałam brzegi i postawiłam na biurku. Zerkam sobie na nią od czasu do czasu i za każdym razem ogarnia mnie jakieś takie niesamowite szczęście...





5 kwietnia 2012

Ruszyła strona promująca moją książkę. Razem z Wydawnictwem Kwiaty Orientu będziemy na niej zamieszczali wiadomości dotyczące publikacji. Ze swojej strony, tak żeby strona bloga i strona książki nie powielały tych samych informacji, będę starała się umieszczać materiały, które obrazują to, o czym piszę w książce, czyli lata 2003 - 2007. Myślę, że będzie to ciekawym rozwiązaniem dla Czytelników. Gorąco zapraszam do "polubienia". 


9 kwietnia 2012

W Busan wiosna zawitała na różowo... — at 부산광역시.




11 kwietnia 2012

W Gyeongju, dawnej stolicy Korei, wszystko dosłownie tonie w wiśniowym zakwitnieniu...





19 kwietnia 2012

Po dziesięciu latach w końcu otrzymałam status stałego zamieszkania (F5). Nie muszę już odnawiać pozwolenia na pobyt ani kupować wizy wielokrotnego wjazdu. I tak już zostanie chyba że spędzę za granicą bez przerwy więcej niż dwa lata - wtedy prawa bedą mi automatycznie odebrane...





26 kwietnia 2012


Moje dziewczyny i ja. A już jutro wylot do Europy. Trzy dni w Londynie i potem Polska... ♬♬♬.





4 kwietnia 2013

Uwielbiam koreański śpiew pansori, o czym pisałam w blogowej notce “Pansori”. 

Właśnie udało mi się zapisać na 12-tygodniowy kurs dla obcokrajowców organizowany przez National Theater of Korea - darmowy i niedaleko mojej pracy. Nie mogę się już doczekać.



8 kwietnia 2013

Wojna wojną a na partyjkę janggi (koreańskie szachy) zawsze czas być musi.

Ja tymczasem zmierzam w kierunku stacji SBS CNBC. Jak wszystko technicznie wypali to pojawię się o 12.30 na TVN CNBC.






9 kwietnia 2013

Tak właśnie wyglądało studio SBS CNBC od drugiej strony kamery. Z tyłu przestrzeń otwarta, po której biegali koreańscy reporterzy, ja przed kamerą, monitorami, lampami, z słuchawką w uchu - mówię jak do ściany.

Po programie w TVN złapała mnie dodatkowo koreańska dziennikarka z prośbą o komentarz do jej programu. Z okolic ściągnęła pijącego soju operatora i tak poszedł kolejny wywiad. Życie potrafi naprawdę zaskakiwać.





15 kwietnia 2013

Mój ostatni artykuł na temat aktualnego konfliktu w Korei pojawił się na stronie Magazynu Polonia. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać - zapraszam.


19 kwietnia 2013

Prace wysokościowe w wydaniu koreańskim: na zdjęciu mycie okien.

Pan w plastikowym kasku spuszcza się z 20-go piętra na linie, bez żadnych zabezpieczeń, za pomocą przyssawki przylepianej do szyby rozhuśtuje krzesełko od lewa do prawa i tak myje okna piętro po piętrze...




21 kwietnia 2013

Dobongsan to moja ulubiona góra w Korei. Niedaleko domu, nie za trudna, z niesamowitymi ścianami gołych skał i ogromnymi kamolami, które zdają sobie kpić z praw grawitacji. Dzisiaj gnana przypływem wiosennej energii wdrapałam się na sam szczyt widoczny hen w oddali, wysoko ponad świątynią.






Seoul BLISS'Inn

$
0
0

Pierwsza rezerewacja wywołała bardzo duży uśmiech, a cztery banknoty w ręce przyniosły więcej satysfakcji niż największy bonus, jaki otrzymałam od firmy. Bo w Seoul BLISS’Inn włożyliśmy razem z PWY dużo serca, nawet więcej niż we własny dom.


Seoul BLISS'Inn - nowiutki guesthouse w samym centrum Seulu (Insadong), który można wynająć na okres pobytu w Korei za całkiem przystępną cenę.


Są ludzie, którzy wypruwają sobie żyły, żeby umościć własne gniazdo poza miastem, zasadzić obok domku rodzinne drzewo i postawić przy nim budkę dla wiernego psa. Są ludzie, którzy samodzielnie projektują wnętrza swoich świeżo nabytych mieszkań i pieczołowicie kompletują poszczególne elementy jego wyposażenia, żeby potem z lubością opowiadać o nich swoim gościom. Trudno się temu dziwić, bo chęć zapuszczenia korzeni, stworzenia czegoś namacalnego, wyjątkowego, czy podstawowa potrzeba posiadania niewzruszalnego azylu to jak najbardziej naturalne odruchy.


Mówi się, że po wystroju mieszkania wiele można powiedzieć o człowieku, który je zamieszkuje. W moim przypadku reguła ta nie ma chyba jednak zastosowania. Do tej pory przeprowadzałam się już tyle razy, że każde kolejne mieszkanie traktuję jako przejściowy etap w życiu. Moja aktualnaumowa najmu wygasa w grudniu i nie wiem nawet, czy uda mi się ją przedłużyć na następne dwa lata. Być może będę musiała pakować manatki po raz kolejny. Z tego chyba względu nie przywiązuję większej uwagi do tego, jak wygląda mój dom, nie wydaję majątku na kolekcjonowanie kolejnych przedmiotów, nie przyozdabiam wnętrz – ozdobny wielkanocne, które otrzymałam od rodziców to w moim domu całoroczna dekoracja, a o choince, która cały czas stoi obok monitora przypominam sobie zazwyczaj w kwietniu. Ważne są dla mnie tylko cztery rzeczy: duża, niezagracona przestrzeń (też, żeby moja kota mogła się do woli wybiegać, bo przecież dla niej to cały, caluśki świat), bardzo wygodne łóżko (śpię na naturalnym lateksie), wanna do gorącej kąpieli podczas zimowych wieczorów z książką i czerwonym winem oraz ogromne biurko do pracy. Reszta to zlepek przypadków, z którymi w żaden sposób się nie utożsamiam, bo stanowią rezultat nie moich wyborów: wielkie kwiaty w mało gustownych donicach to spuścizna zamkniętego biura firmy, w której pracował PWY (nikt nie chciał ich wziąć i gdyby nie ja poszłyby na śmietnik); materac w salonie to podwórkowe znalezisko (kanapa stoi, no cóż, w... kuchni), większość kompletów pościeli podobnie jak garnki i rice cooker to prezenty od firmy; pralka i wielki monitor (telewizora nie posiadamy) to prezenty od przyjaciół PWY; hantle i piłka do ćwiczeń to darmowe gadżety wysłane razem z subskrypcją magazynu, którą zakupiliśmy w prezencie dla kolegi; wszystkie szafki w salonie, przedpokoju i kuchni to standardowo wmontowane wyposażenie mieszkań w naszym bloku. Jedynie sypialnia i moje „biuro” to nasz własny świadomy ślad. Dla osoby, która mnie nie zna, widok mojego mieszkania może być z lekka... żenujący. Dlatego nie przepadam za odwiedzinami ludzi, którzy nie do końca rozumieją kim jestem, bo wydaje mi się, że powierzchowna interpretacja tego rodzaju wnętrz może być dla mnie poniekąd krzywdząca.



Moje biurko podczas tworzenia aktualnego wpisu.



Moje "biuro", gdzie spędzam większość czasu w domu.

Z Seoul BLISS’Inn było inaczej. Guest House stał się naszym wspólnym przedsięwzięciem i sama praca nad nim cieszyła najbardziej. Razem chodziliśmy po mieszkaniach, żeby wybrać to najwłaściwsze, kombinowaliśmy skąd wziąć pieniądze, tworzyliśmy checklisty, dyskutowaliśmy, biegaliśmy po sklepach i siedzieliśmy do rannych godzin wybierając w internecie pasujące elementy wyposażenia (tak naprawdę to PWY siedział, ja totalnie wymęczona głośno chrapałam na swoim naturalnym lateksie~~). Na koniec czyściliśmy, szorowaliśmy, składaliśmy, zawieszaliśmy i dopieszczaliśmy.


Lokalizacja Seoul BLISS'Inn - naprawdę najlepsza miejscówka w Seulu.


Opłaciło się. Nie chodzi o te cztery banknoty, ale sprawdzian, który razem z PWY przeszliśmy śpiewająco. Przez kilka tygodni musieliśmy żyć na jeszcze większych obrotach niż zwykle, żeby w terminie wszystko zapiąć na ostatni guzik. Nie obyło się bez kilku drobnych naburmuszeń, ale te szybko pierzchły pod wpływem dłuższego przytulenia. Ponownie odkryłam, że świetnie się z PWY uzupełniamy i że niemal czytamy sobie w myślach. Zgraliśmy się jeszcze bardziej, jeszcze bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że razem możemy dokonać naprawdę wiele. Mimo niewyspania i stresu całe przedsięwzięcie okazało się niesamowitą frajdą. Frajdą, która przyniosła nam mnóstwo osobistej satysfakcji.





Ślub z Koreańczykiem

$
0
0

W Korei rzadko spotyka się pary żyjące ze sobą „na kocią łapę”. Ja mieszkałam z PWY kilka miesięcy bez ślubu i ani on, ani ja nie mieliśmy spokoju. Na niego patrzyli krzywym okiem podejrzewając, że za niesformalizowanym trybem życia skrywa niecne pobudki, a co za tym idzie ma zdegenerowany charakter. Ja musiałam stawiać czoła rzeczowym poradom, że muszę się przecież zabezpieczyć na przyszłość, bo w przeciwnym razie zostanę – ja biedna – wykorzystana i pozostawiona sobie samej. Ogólnie było z nami coś nie tak i tyle w temacie. W końcu zdecydowaliśmy się na tradycyjny koreański obrządek i jak ręką odjął – wszyscy wokół nas odetchnęli z ulgą, mimo że w świetle prawa ciągle małżeństwem przecież nie byliśmy.


PWY i ja razem z naszymi
bratankami Sue i Geon.


Zazwyczaj Koreańczycy mieszkają z rodzicami do czasu swojego ślubu, co oznacza, że koreańskie pociechy, kiedy po raz pierwszy opuszczają dom, są z lekka przerośnięte – mają wtedy najczęściej ponad trzydzieści lat. Taki stan rzeczy wynika przede wszystkim z konserwatywnej tradycji, która nie dopuszcza wspólnego zamieszkania przed oficjalną wymianą obrączek. Sytuację cementuje koreański rynek nieruchomości - singlom wynajęcie mieszkania najzwyczajniej w świecie nie kalkuluje się, bo to w Korei bardzo poważny wydatek. Nie oznacza to oczywiście, że randkujące pary żyją w przedmałżeńskiej wstrzemięźliwości. Nic bardziej mylnego. Od zachowywania pozorów są liczne love motele z wejściami przykrytymi do połowy frędzlami tak, żeby oszczędzić gościom ewentualnego wstydu. Z rejestracją ślubu także czeka się kilka miesięcy, bo w razie czego lepiej nie mieć niczego w rejestrze – osobom, które nigdy nie mieszkały z kimś poza wiecznie gotującymi, piorącymi i sprzątającymi matkami, bardzo ciężko sprostać nagłej odpowiedzialności, a to w początkowym okresie wspólnego pożycia prowadzić może niekiedy do burzliwych konfliktów. Koreańska codzienność to i w tej tematyce drobniutko utkana siatka konwenansów, za którą kryje się drugie, trochę ciemniejsze dno.









Nasz tradycyjny ślub trwał dwie godziny, co w porównaniu do standardowych 30-40 minut w przypadku „zachodniej” ceremonii to prawdziwy luksus. Jako główni aktorzy odtworzyliśmy scenariusz sytuacyjny zaślubin praktykowany przez Koreańczyków od wieków (dokładny opis można znaleźć w mojej pierwszej książce „W Korei. Zbiór esejów 2003-2007”), co mam wrażenie było ciekawe nie tylko dla nas, ale też i dla zgromadzonych gości. Następnie zjedliśmy dobry obiad w stylizowanej na zamierzchłe czasy wiosce i rozeszliśmy się do swoich domów. Osobiście zupełnie nie rozumiem co najmniej trzykrotnie większego wydatku na ceremonię zaślubin w białej sukni (od 50 tys. PLN wzwyż). Uczestniczyłam w wielu tego rodzaju imprezach i z wyjątkiem jednej za każdym razem było to przeżycie raczej mało odświętne. Zdarza się nagminnie, że podczas wymiany przysięgi małżeńskiej goście prowadzą karczemne konwersacje, a nawet głośno stukają widelcami zajadając czym prędzej swoje schaboszczaki, bo inni czekają niecierpliwie na miejsce przy stole. Trudno mi sobie wyobrazić, że 30-40 minut w podobnym entourage’u pozostawić może w pamięci przyjemniejszy ślad, szczególnie jeżeli ktoś wie, jak ślub może wyglądać na Zachodzie. Między innymi z tego względu – choć głównie dla mojej strony rodziny oraz przyjaciół, którzy nie mogli uczestniczyć w ślubie w Korei – zdecydowaliśmy się na powtórzenie ceremonii w Polsce rok później. Biała suknia, dwa dni biesiady, hanboki na sam koniec imprezy i znowu mnóstwo wspaniałych wspomnień.





PWY zabawia dziewczyny podczas naszego weseliska~~.


Każdy ma na pewno inne priorytety, inny gust, ale też i inną sytuację osobistą, którą trzeba wziąć pod uwagę. Ze względu na liczne prośby podam jednak moje wskazówki co do moim zdaniem najprostszego sposobu formalizacji związku ze swoją koreańską połówką (niestety nie orientuję się co do procedury w przypadku ślubu kościelnego). Wydaje mi się, że cały proces można rozpocząć również w Polsce i najprawdopodobniej będzie on przebiegał podobnie. Z doświadczenia jednak wiem, że w Korei biurokracja jest o wiele litościwsza i to tutaj lepiej załatwić sprawy bardziej wymagające.
                                                             

Zalecane kroki:

1.     Zorganizuj ślub w Korei. Do wyboru masz tradycyjny ślub w hanboku lub „zachodni” w białej sukni. Ten krok jest jednak nieobowiązkowy – podkreślam raz jeszcze, że sama ceremonia nie rodzi w Korei skutków prawnych, a jest jedynie odpowiedzią na pewien konwenans społeczny (w oczach uczestników ceremonii będziecie już małżeństwem). Istnieją też pary, dla których tego rodzaju uroczystość stanowi zbędny wydatek lub po prostu stoi poza możliwościami finansowymi. Takim osobom polecam bezpośrednie przejście do punktu nr 2.

2.     Skontaktuj się z urzędem (구청) właściwym dla swojego miejsca zamieszkania w Korei. Zapytaj o dokumenty potrzebne do rejestracji związku małżeńskiego między Koreańczykiem i obcokrajowcem. Na pewno będzie to akt urodzenia, kopia paszportu, poświadczenie o aktualnym stanie cywilnym itp. Warto też dopytać się o wymagany profil tłumaczeń dokumentów z języka polskiego na koreański lub/i ich poświadczenie przez Ambasadę RP w Seulu.

3.     Oboje udajcie się do urzędu (구청) z kompletem dokumentów, pobierzcie numerek do odpowiedniego okienka i podpiszcie stosowny papier. Gratulacje! Od tej pory w obliczu koreańskiego prawa jesteście małżeństwem!

4.     W celu rejestracji związku w Polsce zadzwoń do urzędu cywilnego właściwego dla swojego miejsca zamieszkania. Zapytaj o wymagane dokumenty i ich tłumaczenie z języka koreańskiego na polski lub/i ich poświadczenie podkreślając, że chcesz wpisać w rejestr związek uprzednio zawarty z obcokrajowcem za granicą. Potrzebny będzie na pewno akt urodzenia Twojej koreańskiej połówki, kopia paszportu, akt małżeństwa itp.
.
5.     Zorganizuj ślub w Polsce lub udajcie się z dokumentami do urzędu cywilnego podczas swoich następnych odwiedzin w kraju. Data ślubu pozostanie taka sama jak dzień rejestracji w Korei, ponieważ polski urząd cywilny jedynie „przepisze” wydarzenie do prawa polskiego. W moim przypadku, dzięki nieocenionej pomocy rodziców (tak, tak, czytają mojego bloga~~), udało mi się przygotować standardową uroczystość zaślubin – była przysięga małżeńska w języku polskim (PWY dał radę~~), wymiana obrączek, szampan, a następnie impreza.









[Zakorkowani] Co warto zobaczyć w Korei?

$
0
0

W 2012 roku aż 11,1 mln turystów odwiedziło Koreę Południową plasując ją na 20 miejscu najliczniej odwiedzanych krajów na świecie. Najwięcej turystów przybywa z Japonii, Chin, Hong Kongu, USA i Tajwanu. Popularność Korei ma znaczny związek z „hallyu”, czyli „koreańską falą”, która w ostatnich latach całkowicie zalała Azję, ale również i rozpowszechniła Koreę na Zachodzie. To właśnie dzięki kulturze masowej (K-pop, K-drama itp.) Korea urosła do miana jednego z  najbardziej turystycznie atrakcyjnych miejsc w Azji. 

”Kej myślniki” to jednak tylko przynęta, sprawnie wykorzystane narzędzie w przemyślanej strategii rządzących. Koreańska administracja dołożyła wszelkich starań, żeby na bazie obecnych trendów wypromować Koreę jako liczącą się na świecie kolebkę kultury. I zrobiła to w sposób godny podziwu. W ciągu ostatnich 10 lat infrastruktura turystyczna rozrosła się do niebotycznych rozmiarów – podróżowanie po tym kraju to prawdziwa przyjemność. Na stronie Korea Tourism Organizationmożna znaleźć praktycznie wszystkie możliwe do wyobrażenia informacje, przewodniki, porady. Sieć kompleksowej informacji turystycznej oplata co ważniejsze szlaki kraju, a w ważniejszych punktach można nawet za darmo zadzwonić za granicę (nie wspominam już nawet o dostępie do WiFi). Turysta może skorzystać z pomocy przewodników pracujących na zasadzie wolontariatu, albo samodzielnie odkrywać Koreę wykorzystując do tego darmowe telefoniczne serwisy tłumaczeniowe, szereg przydatnych aplikacji na smartfon, darmowe autobusy nie tylko w centrum Seulu, ale i pomiędzy innymi miastami, a ich dobrobytu będzie przy tym strzegła „policja turystyczna” (dosyć niefortunna nazwa, ale niech już będzie).



Pałac Gyeongbok - główny pałac królewski w Seulu.


Co ważniejsze jednak Koreańczycy poważnie przyłożyli się do rozbudowania oferty dla zagranicznego obieżyświata. Oprócz zadbania o światowy posmak miejsc ważnych pod względem historycznym, poszczególne regiony wykorzystały samorządowe budżety do popularyzacji tych obszarów, które je w jakiś sposób wyróżniają – stąd o każdej porze roku można natknąć się na interesujący festiwal, np. żeńszenia, błota, świetlików, papryki, zielonej herbaty, lasu bambusowego, lotusu, sfermentowanych owoców morza (tak, tak!) i wielu, wielu innych. Coraz głośniejsze w Korei stają się również festiwale stricte kulturowe (najbardziej gorący miesiąc to październik), dla przykładu: Jarasum Jazz Festival (w tym roku mamy przedstawicieli z Polski!), Jeonju International Sori Festival (w tym roku również będę próbowała swoich sił~~), Busan International Film Festival, czy Hwaseong Cultural Festival. Jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły też finezyjne kafejki, puby, kluby, a także cała sieć miejsc do wynajęcia na okres pobytu w Korei (najlepszy pośród nich to oczywiście „Seoul BLISS’Inn”~~).



Festiwal błota w Boryeong.



Nie zawsze było jednak tak różowo. W Korei przez dziesiątki lat dominował gospodarczy pragmatyzm, który wszelkie próby artystycznego wyrazu spychał na boczny tor. Dopiero w latach postmodernizmu (1986-2005) do głosu doszła potrzeba rozwoju kulturalnego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęły powstawać muzea i inne ośrodki sztuki, których  wygląd w dużej mierze bazował na architekturze Nowego Yorku lub Chicago. Ciągle jednak zintegrowane planowanie urbanistyczne, estetyka konstrukcji czy architektoniczna indywidualność nie były postrzegane jako atrybut, ale raczej jako niepotrzebny zbytek. W okresie tym różnorodność architektoniczna Seulu podyktowana została raczej pomysłowością właścicieli małych sklepów odzieżowych, kafejek, barów czy restauracji niż kontraktami sponsorowanymi przez instytucje rządowe, finansowe bądź społeczność korporacyjną. Stąd Seul w wielu miejscach to wizualnie raczej średnio interesujące miasto z kwadratowymi kolubrynami budynków, identycznie wyglądającymi blokami mieszkalnymi i gęstą siecią autostrad.


Yeouido-dong to dzielnica w ścisłym centrum Seulu.


Seul, jak przystało na stolicę jednej z największych potęg gospodarczych na świecie, zaczyna jednak powoli przeobrażać się z brzydkiego kaczątka w śnieżnobiałego łabędzia. Wizerunek Seulu jako atrakcyjnego miejsca pod względem turystycznym, ale też i do zwykłego życia stanowi bardzo ważny punkt w programie każdego szanującego się polityka. W ostatnich latach podjęto kilka znaczących prób urbanistycznej odnowy i upiększania stolicy. Do ważniejszych projektów z szeregu ekologicznych należy zaliczyć reaktywację w 2005 roku prawie sześciokilometrowego strumienia Cheonggye (Cheonggyecheon) w centrum Seulu, który pokryty był asfaltem od roku 1968 oraz oddanie do użytkowania w tym samym roku ogromnego terenu parku „Seoul Forest”. Seul stara się być miastem bardziej zielonym, bardziej przyjaznym środowisku i zdrowiu jego mieszkańców. Również koreańskie korporacje, wzorując się na coraz bardziej przykuwających oko przedstawicielstwach firm zagranicznych, starają się nadążyć za trendem, jeżeli nie decydując się na zmianę swoich siedzib to przynajmniej przeprowadzając okresowe happeningi mające na celu wizualne urozmaicenie urbanistycznego pejzażu Korei. Wspomnieć też tutaj należy o mega projektach takich jak niewidoczny wieżowiec, czy mega-city niedaleko Incheon (będziemy tam już mieli dwa penisy), które mają rozsławić Koreę na cały, calutki świat.  


Cheongyecheon - sztuczny strumień w centrum Seulu.



Większość odwiedzających Koreę ogranicza swój pobyt właśnie do Seulu. To w stolicy można doświadczyć energii znanej z koreańskich oper mydlanych, otrzeć się o luksusowy tryb życia Koreańczyków, dobrze się zabawić, ale również i zobaczyć kilka miejsc o znaczeniu historycznym. Żeby jednak uzupełnić swój obraz Korei na pewno warto wyjechać poza wielkie miasta, udać się w góry, do małych wsi i miasteczek. Szczególnie w południowej części Półwyspu zasmakować można prawdziwej koreańskiej tradycji, różnych regionalizmów (język, kuchnia, lokalna kultura), to tam również zachowała się jeszcze piękna natura. Nie można pominąć też pozostałych prowincji, bo w każdej z nich odnaleźć idzie coś inspirującego.

Po szczegóły zapraszam do dwóch audycji, jakie razem z Leszkiem przygotowaliśmy w ramach przedsięwzięcia „Zakorkowani”. Podpowiadamy, jak zorganizować sobie niezapomniany pobyt w Seulu, a także w innych  regionach kraju. W części pierwszej naszego słuchowiska polecamy pałace, świątynie i inne atrakcje związane z historią Korei, dzielnice, gdzie można bawić się do upadłego, czy ulice zakupowe, gdzie będąc nieuważnym stracić można fortunę. Polecamy również wyprawy w piękne góry wokół Seulu, ale także i inne miejsca, gdzie w krótkim czasie można dojechać metrem lub autobusem. W naszej audycji nie brakuje też informacji praktycznych np. o zakwaterowaniu (nie zapominajmy o Seoul BLISS’ Inn!) lub środkach transportu przygotowanych specjalnie dla obcokrajowców.

W drugiej części audycji polecamy te punkty na koreańskiej mapie, które sami mieliśmy okazję odwiedzić, i które naszym zdaniem mogą wywołać u podróżników niezapomniane wrażenia. 


"Co warto zobaczyć w Seulu?"


"Co warto zobaczyć poza Seulem?"


Fanpage "W Korei i nie tylko" - wrzesień 2012 i 2013

$
0
0

Spieczony koniec lata miesza się z odżywczym powiewem jesieni. To wrzesień, przedsmak najpiękniejszego okresu w Korei. Wołają horyzonty, wołają miejsca jeszcze nie odwiedzone, ciągnie gdzieś, gdziekolwiek byle nie w progi domu. To czas przemian, nie tylko w widocznie odczuwającej ulgę naturze, ale też i we własnym wnętrzu. Jesień sprzyja zamyśleniu, przystanięciu na chwilę i spojrzeniu na wszystko ze szczytu zmieniającej kolory góry.


Poniżej fragmenty z koreańskiej rzeczywistości września 2012 i 2013.




2 września 2012


Reportaż z 2000 roku o sierotach w Korei Północnej. Film zawiera wycinki kręcone z perspektywy ukrytej kamery północnokoreańskiego opozycjonisty ukrywającego się pod pseudonimem Ahn Chol.






3 września 2012

Pijemy. O koreańskiej literaturze i możliwościach jej tłumaczenia. O powodach, dla których Korea nie otrzymała jeszcze Literackiej Nagrody Nobla. O różnicach w kulturze, które być może są nie do przeskoczenia...





4 września 2012


Nadchodzi jesień, a z nią na pewno weekendowe wypady w góry. Poniżej zdjęcia z marcowych wyskoków na południe do National Jirisan Park (Szlak Gór Jiri).





-----
Fragment z mojej książki...

ROZDZIAŁ III: Operacja, czyli kontrolowana ignorancja i zacięcie - podstawą.

"Dzięki operacji mogłam też naocznie przekonać się, co oznacza status członka koreańskiej rodziny korporacyjnej. Pewnego dnia otrzymałam ogromny kosz z owocami i kwiatami. Od tego czasu mogłam liczyć na większą życzliwość pielęgniarek i wyrozumiałość innych pacjentów. Nie tylko ze względu na sam poczęstunek, który hojnie rozdałam w przypływie nagłego porywu dobroci serca, ale widoczną troskę największej w Korei firmy, której nazwa wykaligrafowana została na okolicznościowej wstążce. To mianowicie, ku mojemu zaciekawieniu, zrobiło piorunujące wrażenie. Odwiedziło mnie też kilkunastu współpracowników z podarunkami i kompletem kopert w ręku (w Korei takie zbiórki pieniężne są na porządku dziennym w przypadku ślubu, śmierci kogoś bliskiego, pierwszych urodzin dziecka, operacji, itp.) oraz zapewnieniem firmy o zwrocie kosztów niepokrywanych przez powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Od czasu do czasu ktoś dzwonił. Już w domu z wizytą zapukał do mnie mój szef razem z najbliższymi współpracownikami. Całe to wsparcie nie wynikało z tego, że byłam jakoś specjalnie lubiana. Była to zwyczajowa procedura zapewniająca jej wykonawcom wzajemność w niedalekiej przyszłości."




6 września 2012

Pierwsze strony dzisiejszych gazet: wojna o bilety pociągowe na okres Świąt Dziękczynienia (Chuseok/추석) 29 września - 1 października. Seulici szturmem wyjeżdżają wtedy do swoich domów rodzinnych. Na tych, którzy nie zdobędą biletów czeka wielogodzinne stanie w korku... Dobrze, że moja teściowa mieszka 15 minut ode mnie...





14 września 2012



Korea to stoczniowy pępek świata. Ciągle jestem zafascynowana strukturami, które buduja moja firma. W piątek taki jak dzisiaj, przy ginie z tonikiem, składam modele niektórych z nich. 


Na zdjęciu: DEESEA STAVANGER Semi Rig (Norwegia) wybudowana w 2010 roku.



318,000DWT Crude Oil Tanker "SAIPH STAR" (333m x 60m x 30.5m) wybodowany w 2009 roku dla Arabii Saudyjskiej.




Passenger Car Ferry "MOBY FREEDOM" (36100GT, 320 kabin pasażerskich, 175m x 27.6m x 9.8m) wybudowany dla Włoch.





140,500m3 LNG Carrier "GRANATINA" wybudowana w 2003 roku dla Shell Int'l (279.8m x 43.4m x 26m)








16 września 2012



Jak dobrze poszukać to nawet pod Seulem można znaleźć takie zaczarowane domki. — at 양수역.





Staw z lotusami. To z ich korzeni robi się w Korei jedną z moich ulubionych przystawek. Korzeń kraja się w plasterki (jego przekrój ma charakterystyczne dziurki), kisi w sosie sojowym, a następnie obtacza miodem. Do tego dorzuca się dla smaku orzechy arachidowe. Pychota.








17 września 2012

Ileż to można zawdzięczać umiejetności posługiwania się pałeczkami (a już szczególnie tymi metalowymi, których używa się tylko w Korei)... Zręczne ręce, rozwinięty umysł, a nawet ponadprzeciętne zdolności w matematyce.





-----
Psich i kocich kawiarni jest już w Korei wiele. Ciągle nie mam do końca wyrobionego zdania na ten temat. Dopóki w zwykłych pubach atrakcją były dwa, trzy koty właścicieli to było to dla mnie przemiłym urozmaiceniem. W opisanych zdjęciami miejscach jest jednak często tak, że zwierzęta uczą się żebrać od klientów, którzy wzruszeni "miłością" zwierząt kupują im na miejscu jedzenie (dodatkowy dochód dla właściciela kawiarni). Zwierzęta jedzą nieregularnie i za dużo, co odbija się na ich zdrowiu (szeroko rozumianym). Z drugiej strony lepsze to niż smutna egzystencja w klatce w sklepie ze zwierzętami, na ulicy lub jeszcze coś gorszego...



Artykuł w Wyborczej na temat psiej i kociej kawiarni w Seulu do przeczytania tutaj



18 września 2012


Rozmowa z jednym z najbardziej wpływowych reżyserów filmowych w Korei Kim Ki Dukiem (김기덕). Za sprawą PWY pierwszym filmem w Korei, jaki oglądałam był jego "Bad Guy" (나쁜 남자) - wstrząsnął mną on do głębi. PWY powiedział, że jeżeli zrozumiem ten film, zrozumiem też Koreę...

-----
O koreańskich mężczyznach i makijażu. I pomyśleć, że PWY przed ślubem nie za bardzo widział róznicę między szamponem, a mydłem. Dopiero jak zaczęły mu troszku się włosy przerzedzać (zmora koreańskich mężczyzn), to zrobił się w temacie bardziej subtelny... Ale żeby aż makijaż? Nawet jak ma spieczone usta to muszę go całować, co by podstępem przenieść balsam. 



20 września 2012

Kobieta i życie zawodowe w Korei - nawet Koreanki uciekają do firm zachodnich.

-----
Samsung ogłosił nową strategię karania pracowników, którzy przychodzą do pracy "wymęczeni" spożytym poprzedniego wieczoru alkoholem. Czyli tych, którzy ciągle śmierdzą soju, śpią przy biurkach (z półotwartymi oczami, poruszając przy tym długopisem^^) lub okrakiem na toalecie...

W kulturze, gdzie wypicie kieliszka jest podstawą nawiązywania bliższych relacji biznesowych, to sprawa ciężka do przepchnięcia. Prawdopodobnie skończy się na tym, że pracownicy skupią się raczej na opracowaniu bardziej wymyślnych sposobów, żeby nie dać się złapać. Podobnie było z zakazem palenia - pracownicy zaczęli wychodzić na jednego do innego budynku i po sprawie. 

Tak czy owak tego rodzaju akcje zwiastują chyba początek zmian w mentalności Koreańczyków... 


----- 
W Korei nawet choruje się kolektywnie. Zakatarzeni, kaszlący pracownicy chodzą do pracy i kurują się na miejscu wywołując lawinę kolejnych zachorowań. Na chorobowe nikt tutaj nie chodzi no chyba że już prawie trzeba delikwenta wynieść na noszach. 

W naszej grupie już dwie osoby padły, ja jestem trzecia w kolejce. 

Na zdjęciu torebeczkowo rozdysponowane leki na każdą porę dnia. Z powodu takiego zorganizowania nie trzeba martwić się o dozowanie leków, a i w domowej apteczce nic się niepotrzebnie nie gromadzi. Refundacja z ubezpieczenia na poziomie 60%.






24 września 2012

W Kuala Lumpur ostatnim razem byłam w 2004 roku, kiedy to 3 miesiące podróżowałam z plecakiem po Azji. Stolica Malezji nie zrobiła na mnie wtedy większego wrażenia - może z wyjątkiem nocnego widoku Petronas Towers.

Przez ostatnich 8 lat wiele się zmieniło. Na ulicach przewija się kosmopolityczna różnorodność nacji, ras, wyznań religijnych (rozpoznawanych po rodzaju szat). Wokoło, jak grzyby po deszczu, powyrastały oszklone wieżowce umiejętnie wkomponowane jednak w bujną tropikalną zieleń. W centrum z łatwością znaleźć można atmosferyczne restauracje z najróżniejszych zakątków świata (jest tutaj nawet koreańska "Bulgogi Brothers"), cafe z otwartymi ogródkami, puby z wybornym piwem i muzyką. Shopping Malle zupełnie przypominają te europejskie. Czegoś takiego w Azji jeszcze nie widziałam - nawet HongKong i Singapur mają jendak pewien posmak azjatyckości. Niesamowite co potrafi zdziałać nagły zastrzyk funduszy pochodzących w wydobycia ropy i gazu. 

Na zdjęciu "Pavilion" - jeden z największych domów handlowych.





26 września 2012




Jedna z wież zbudowana została przez Samsung Constructions, a druga przez Hazama Corporation. Do 2004 roku Petronas Towers były najwyższymi budynkami na świecie (452m). Są naprawdę przepiękne.







Malezyjskie drewniaczki...






I smok...






29 września 2012



Chuseok. Smażymy cały dzień...






-----

Koreańska gruszka to mój tutejszy ulubiony owoc. Prosto z zamrażalnika idealna na upały. Prosto z drzewa idealna na przeziębienia.



Podczas Chuseok cena za odświętne pudełko 10 sztuk dochodzi nawet do 300zł. My zazwyczaj wybieramy się do sadu w Namyangju, które jest niedaleko naszego domu. Tam za 8 sztuk płacimy 10 razy mniej... Pyyyycha! 






1 września 2013



Nowa kampania reklamowa w Korei mająca promować kulturę osobistą w środkach komunikacji miejskiej. Na zdjęciu krab rozrabiaka po kilku głębszych.





2 września 2013

Nawet w centrum Seulu można znaleźć zakamuflowane uliczki pełne uroku. Wystarczy tylko kilka razy skręcić w niewłaściwą stronę.





3 września 2013




Trochę sztuki co by oderwać myśli od firmowej reorganizacji. Paul Gauguin w Seoul Museum of Art, a obok pyszne gofry z powalającym dżemem malinowym.


I już wszystko wygląda o niebo lepiej. :-):-) 






5 września 2013



Moja teściowa odebrała dzisiaj telefon z informacją, że jej syn (mój PWY) został ciężko ranny i że jest potrzebna natychmiastowa interwencja medyczna. Mało co nie dostała na miejscu zawału serca. Poproszoną ją o jak najszybsze zabezpieczenie finansowe operacji, po czym oddano słuchawkę PWY. Ledwo co mógł mówić, wymamrotał, że coś jest nie tak z jego głową. Teściową coś tknęło, rozłączyła się i zadzwoniła pod numer PWY. Ten, zdrowy jak byk, wybierał się właśnie na przerwę obiadową.

Korea to kraj względnie bezpieczny, ale coraz częściej dochodzi do oszustw, włamań i przestępstw na tle seksualnym. Coraz bardziej trzeba niestety uważać. W kolejnej audycji "Zakorkowanych" opowiadam o własnych, nie najlepszych doświadczeniach - do odsłuchania poniżej oraz do poczytania na blogu



6 września 2013

Kontrola spożycia alkoholu na koreańskich drogach odbywa się najczęściej wieczorami, kiedy mężczyżni wracają z zakrapianych kolacji. Sprawdzany jest każdy samochód z wyjątkiem taksówek i samochodów dostawczych.




7 września 2013


Teściową naszła ochota na węgorza. A że to były Jej urodziny zdecydowaliśmy się na konsumpcję w tak pięknych właśnie okolicznościach przyrody. Na deser zamówiliśmy smakowity puchar lodów. Miłego weekendu!






8 września 2013



판아리랑 - performance





Sexi, sexi ladies w wydaniu bardziej tradycyjnym. 

Wiem, że to mało popularna opinia, ale mnie osobiście taki "performance" bardziej przekonuje niż drgawki i wytrzęsy chuderlaków z K-popu. 

Tak, czy owak to chyba dobrze, że znajdują się młode Koreanki, które chcą kultywować tradycję swojego kraju... — at Center for Training in Important Intangible Cultural Properties.


-----
Niedzielne popołudnie spędziłam na śpiewaniu pansori dla koreańskiej publiki. Razem ze mną walczyli Correy z USA, Donata z Niemiec, Ilhwa z Chin i Chris z Rumunii (po środku nasza koreańska nauczycielka). Za niedługo link do występu.



-----
A tak wyglądają profesjonalni wykonawcy pansori określani w Korei jako "Intangible Cultural Property". Koncert zorganizowany został z okazji wpisania "Arirang" na listę światowego dziedzictwa UNESCO.




9 września 2013

Moja psiółka, która mieszkała w Korei przez kilka lat zapędziła się wczoraj na Agrykolę z okazji Korea Festival 2013, co by poprzypominać sobie odrobinę smaki tego kraju. Tam znalazła moją książkę i dowiedziała się pokątnie, że "W Korei i nie tylko" szykuje jakiś nowy wypiek literacki. :-):-):-)





10 września 2013




Spadł deszcz. Czas więc na placki "jeon" i makkoli w adekwatnej spelunce. Po lewej 해물파전 (placek z owocami morza), po prawej 모듬전 (placek rozmaitości).




O koreańskiej kuchni będę rozmawiać w ramach Audycji "Zakorkowani" już w nadchodzący poniedziałek (zajawka, w której zjadam żywą ośmiornicę)! Zapraszam. 



11 września 2013

W zeszły piątek w "Dzień Dobry TVN" można było obejrzeć pierwszy z serii odcinków o Korei Południowej. Gościem programu był Shik Kim, Konsul Korei Płd. w Polsce, a z Korei wywiadu udzielała Emilia Kim, profesor języka polskiego na Hankuk University of Foreign Studies (HUFS). Zapraszam do oglądania! 



12 września 2013

Podstawowe zwroty w świecie koreańskich korporacji: "zrób to za wszelką cenę" i "pijemy do upadłego".




13 września 2013


W każdym biurze potrzeba fachowej literatury.








15 września 2013



Kolejny z serii reportaży "Dzień Dobry TVN" o Korei Południowej. Tym razem dziennikarze programu wybrali się do Jeonju, żeby zobaczyć tradycyjną koreańską wioskę. Zapraszam do oglądania.



17 września 2013

W Korei od jutra mamy Święto Dziękczynienia, czyli Chuseok. Trzeba będzie zajść do teściowej i piec placuszki buchimgae, ale to jeden jedyny dzień. Po nim totalna laba aż do końca tygodnia. 



18 września 2013

Zupę toran (토란국) spożywa się jedynie podczas Świąt Dziękczynienia. 

Toran (po polsku bulwy taro lub kolokazja jadalna) wygląda po obraniu jak biały ziemniak, ale w smaku jest o wiele delikatniejszy, o bardziej gumiastej (śliskiej?) konsystencji. 

Ja przepadam, PWY nie znosi.





19 września 2013




Wywiad dla "Stosunków Międzynarodowych", miesięcznika poświęconego polityce zagranicznej i sytuacji międzynarodowej. Z panią Martyną Szymczyk rozmawiam między innymi o nowej Prezydent Korei.

A już jutro w "Dzień Dobry TVN" kolejny odcinek reportaży o Korei Południowej. Tym razem będzie więcej o Polakach mieszkających w tym kraju. Widzów czeka również ogromna niespodzianka. Na żywo w studio będzie można zobaczyć ... to już jutro o 9:45! Zapraszam! 



21 września 2013

Ostatki koreańskiego lata.




22 września 2013


Niedzielny wypad w góry Dobong: największe drzewo, jakie widziałam w Korei, kłujące jak cholera kasztany, staw z bonsai po środku i grzybami, tradycyjne domki i grobowce na wzgórzu. A jutro znowu korpo...









23 września 2013

Polak z Korei Południowej, Leszek Moniuszko, w studio "Dzień Dobry TVN". Pod głównym video króciutki filmik prosto z Korei o Polakach tutaj mieszkających (video: "Moje miejsce na ziemi").



24 września 2013

"Osobiście zajęło mi trochę czasu, żeby przekonać się do kuchni koreańskiej. Na początku miałam duży problem z jej ostrym smakiem - odnosiłam wrażenie, że z tego względu wszystko smakuje identycznie. Do tego z powodu paprycznego smaku na czoło występowały mi siódme poty, a charakterystyczny zapach koreańskich dań na długo pozostawał w zakamarkach ubrania. Nie za bardzo pasował mi też szybki styl jedzenia Koreańczyków; miałam wrażenie, że wszyscy jedzą na wyścigi." 




25 września 2013

Nie przepadam za koreańskimi winogronami. Są zbyt kwaskowe, jakby sfermentowane. Ponadto barwią zęby jak czerwone wino (nawet plamy z ubrań nie schodzą!), a ich skórki są tak grube, że trzeba je wypluwać.

Na święta Chuseok otrzymałam jednak pudło ich szczególnej odmiany tzw. meoru podo (머루 포도), czyli "dzikich winogron". A te już są słodziutkie, pyszne. 

Warto chyba od czasu do czasu zakwestionować swój własny paradygmat.









27 września 2013

"Nagle ktoś łapie mnie za tyłek. W jednej sekundzie całe moje ciało tężeje, ale mózg od razu wysyła uspokajające sygnały. To PWY, który za mną płynie. Czasem nachodzi go chęć na takie psikusy. Uchachana daje się pchać jego silnym dłoniom przez kilka metrów.

Dotykam ściany basenu i odwracam się, żeby popsioczyć na PWY. To kontynuacja miłosnego przekomarzania się. Pewnie sama go zaraz pod wodą uszczypnę w tyłek. Staję jak wryta, kiedy meżczyzna w białym czepku dopływa do końca basenu, odbija się od ściany i kontynuje swój trening. Czepek PWY jest czarny." 



28 września 2013

Natalia Szewczak z TVN24 spotkała w Seulu uciekiniera z Korei Północnej. Rozmowa z "Jeongiem"tutaj.



29 września 2013


"Będę tam" Shin Kyung Sook przeczytałam na wakacjach jednym tchem. Świetna historia w pełni oddająca koreańską mentalność, ale też i piękne tłumaczenie. Naprawdę polecam.









30 września 2013


Ulubiony facet, ulubione piwo i ulubione szaszłyki. Czego chcieć więcej? :-):-)

Miłego początku tygodnia!





Viewing all 144 articles
Browse latest View live