Quantcast
Channel: W Korei i nie tylko
Viewing all 144 articles
Browse latest View live

Rodzić albo nie rodzić? Oto jest pytanie.

$
0
0


Najświeższe badania pokazują, że jeden z najniższych na świecie wskaźników przyrostu naturalnego wynika w Korei między innymi ze zniechęcenia młodych ludzi wysokim kosztem utrzymania dzieci (szczególnie chodzi tutaj o edukację) oraz totalnie zachwianą równowagą pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym. O koreańskim amoku edukacyjnym pisałam już kilka razy– dodam tylko, że moi współpracownicy, będąc jedynymi żywicielami rodziny, na dwójkę dzieci przeznaczają ok. 5 tysiąca złotych miesięcznie, po to tylko żeby zapewnić im miejsce w hakwonie (학원), czyli prywatnej szkółce. W takiej sytuacji, mimo nie najgorszych zarobków, na osobiste przyjemnostki pieniądze wydaje się raczej drżącą ręką.


Życia prywatnego wielu Koreańczyków właściwie też nie posiada, w czym utwierdziło mnie moje ostatnie spotkanie z koleżanką, z którą lata temu pracowałam w Samsungu. Obecnie jej firma znajduje się w odległości pięciu spacerowych minut od mojej, a spotkałyśmy się dopiero po trzech latach od jej zmiany miejsca pracy, bo przez cały ten czas pracowała od rana do... rana, śpiąc po 2-3 godziny dziennie. Kilka dni temu spotkanie w końcu doszło do skutku, ponieważ dziewczyna po 10 latach pracy non-stop, również w weekendy, została odwiedziona kilka razy do szpitala, a ostatnim razem okazało się w końcu, że musi przejść poważną operację, po której potrzebuje przynajmniej czteromiesięcznej rekonwalescencji (jej firma oceniła fachowym okiem, że jednak miesiąc odpoczynku powinien jej w zupełności wystarczyć...). Właśnie odpoczywa.

Na pewno wszystko zależy od firmy oraz ludzi, z którymi się współpracuje. W moim przypadku, a pracuję przecież dla koreańskiego jaebola (재벌), nie jest najgorzej. Zaczynam o 8.00, z pracy wychodzę o 18.00, czasem nawet o 17.00, bo jest taka opcja, zawalone weekendy trafiają się bardzo rzadko. To chyba aż tak bardzo nie odbiega od standardu europejskiego. Oczywiście, według wielu moich przełożonych i kolegów, rodzina jest raczej na drugim miejscu, ale do tej pory mogłam to ignorować, bo takie podejście nie wpływało na mnie i PWY bezpośrednio. Inaczej będzie to już na pewno wyglądało, kiedy sama urodzę dziecko, bo wtedy serca przecież już dwa, do tego jedno mało co rozumiejące. To zresztą zauważam we frustracji moich koleżanek (bo z naturalnych tutaj względów świat większości moich koreańskich kolegów aż tak bardzo po narodzeniu dziecka się nie zmienia). Na co narzekają młode matki w mojej firmie to brak elastycznego i wiarygodnego systemu, umożliwiającego płynne połączenie roli rodzica z karierą zawodową. Prawo prawem, a długość urlopu macierzyńskiego i potem wychowawczego zależy od widzimisię przełożonego (coś jak długość rekonwalescencji mojej koleżanki). Ja postawiłam na swoim i nie będzie mnie w pracy co najmniej 9 miesięcy (z maksymalnych 15), ale już koleżance z grupy obok udało się wynegocjować jedynie 4 miesiące. Przed powrotem do pracy trzeba też jakoś zorganizować opiekę nad młodocianym. Odwożenie dziecka do żłobka, czy przedszkola oraz odbieranie go stamtąd każdego dnia to dla pracującego rodzica w tak zakorkowanym mieście jak Seul istna logistyczna katorga. Do pracy oczywiście nie można się spóźnić nawet o minutę, wcześniejsze wyjście również nie wchodzi w rachubę, a nie daj Boże dziecko jest chorowite to w ogóle nie wiadomo, co robić, bo przecież w Korei chorobowe praktycznie nie występuje (no chyba, że kilka razy odwiozą kogoś do szpitala tak, jak moją koleżankę). Po dotarciu do domu też nie ma już praktycznie na nic czasu, dziecko trzeba oporządzić i położyć spać. A gdzie jeszcze zajęcie się domem, załatwienie codziennych spraw, odpoczynek? Co ważniejsze oddawanie dziecka „na przechowanie” to też katorga emocjonalna – co rusz media huczą od kolejnego przypadku znęcania się psychopatycznych opiekunek nad małymi dzieciakami, a są to obrazy czasami mocno szokujące. Rozłąka rozkłąką, przez to można i trzeba właściwie przebrnąć, ale już zamartwianie się o fizyczny i psychiczny dobrobyt dzieka to przecież zupełnie inna sprawa. Przestarzała struktura wychowania małych ludzi w tonacji bezwzględnego posłuszeństwa również budzi spory niedosyt i nie mówię tego jedynie z punktu widzenia cudzoziemki.

Koreanki w takiej sytuacji wybierają więc najczęściej albo mieszkanie ze swoimi rodzicami / teściami, albo zostawianie dzieciaka u dziadków na pięć dni roboczych i odbieranie go jedynie na weekend, albo po prostu rezygnują z pracy, żeby samodzielnie się swoimi potomkami zająć. Żadne z tych rozwiązań nie wydaje się satysfakcjonujące i bardziej niż o egoistyczne pobudki, chodzi tutaj o zwykłą dojrzałość. Wydaje mi się, że Koreańczycy chcą mieć dzieci, ale po prostu coraz bardziej przywiązują wagę do godnego życia, po części swojego, owszem, ale też i swoich własnych rodziców, a być może przede wszystkim właśnie swoich (pomyślanych więc jedynie) potomków... Coraz więcej osób świadomie wybiera życie w pojedynkę – ewentualnie we dwójkę, jeżeli partner ma podobne na temat zapatrywanie – i wcale łatwa decyzja to nie jest. Koreańska rzeczywistość nie potrafi zaoferować im rozsądnej alternatywy, za którą mogliby oni wziąć pełną odpowiedzialność. Młodzi ludzie nie chcą iść śladami swoich rodziców i dziadków, którzy spłodzili ich bez głębszego pomyślunku, tylko dlatego że tak nakazywała społeczna konwencja.

Sama do końca nie mam pomysłu na to, jak od tej pory będę swoim życiem żonglować. To pewna zagwozdka, a przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem w sytuacji uprzywilejowanej (jak na razie). Oboje z PWY pracujemy w dużych firmach i to na pełnym etacie, co w Korei jest niestety ewenementem. Oboje kończymy pracę o przyzwoitych godzinach i nikt do nas w czasie weekendów nie wydzwania. Dosyć swobodnie korzystamy z urlopu, stać nas też na wynajem przyzwoitej przestrzeni do życia i to nie aż tak daleko od miejsca pracy. Dla naszej dwójki to w zupełności wystarcza, niczego nam nie brakuje, jesteśmy nawet w stanie odkładać na starość. Pojawienie się dziecka do jakiegoś stopnia tę delikatną równowagę jednak zachwieje. W moim przypadku największym zmartwieniem jest to, czy będę miała wystarczająco czasu, możliwości i energii, żeby przy nim w wystarczającym stopniu najzwyczajniej w świecie być. Przez te dziesięć bitych godzin dziennie, a licząc dojazdy to i więcej, na pewno mnie i PWY przecież nie będzie – nawet nasza kotka Nabi jest stęskniona, kiedy w końcu pojawiamy się wieczorem w drzwiach. To po pierwsze. Po drugie, aż trzęsę się na myśl o wysłaniu DD do jakiejkolwiek koreańskiej placówki w obawie przed dyskryminacją (to osobny wielki temat) oraz, no cóż, urabianiem go na jedynie słuszną modłę koreańską. Burzy mi się krew na doniesienia o skomasowanym ataku co poniektórych koreańskich wychowawczyń na „obcy” pierwiastek w dzieciach par międzykulturowych. A zapisanie młodego do przedszkola, czy szkoły międzynarodowej to znowu wydatek dziesiątek tysięcy dolarów, na co nasze zarobki mogą już być niewystarczające...

Patową sytuację, w której zamknięci są obecnie Koreańczycy może zmienić jedynie rząd i faktycznie coś w tym kierunku zaczyna się powoli ruszać. Daleko jeszcze do ideału, niektóre kroki są zbyt krótkozwroczne, niektóre śmiechu pobłażliwego warte, ale przynajmniej problem został rozpoznany i wśród społeczeństwa, i wśród kadry rządzącej, a nawet przez nieliczne korporacyjne rodzynki. Jakie rozwiązania oferuje się więc na tę chwilę potencjalnym rodzicom w Korei? Oto te ważniejsze:



1. Wsparcie na szczeblu państwowym:
  • Karta debetowa „Goun Mom” (고운 맘):
    • 500,000 KRW (ok. 1640zł) na wydatki związane z ciążą: wizyty u lekarza, leki itp.
  • Urlop macierzyński: 90 dni
    • 60 dni: 100% płatne przez firmę
    • 30 dni: 100% płatne przez państwo (w praktyce często firma wypłaca wynagrodzenie, a następnie otrzymuje jego zwrot)
    • Maksimum 45 dni może być wykorzystanych przed porodem
  • Urlop tacierzyński: 
    • 3 dni pełnopłatnego urlopu do wykorzystania w ciągu 30 dni od narodzin dziecka
    • 2 dni urlopu bezpłatnego do wykorzystania w ciągu 30 dni od narodzin dziecka
  • Urlop wychowawczy: 12 miesięcy
    • 12 miesięcy zasiłku, którego wysokość uzależniona jest od zarobków, ale nie może przekraczać 1,350,000 KRW (ok. 4430zł)
    • Część zasiłku wypłacana jest po powrocie kobiety do pracy
    • Urlop wychowawczy można wykorzystać w dowolnym momencie do czasu, gdy dziecko skończy 6 lat
    • Urlop wychowawczy można zamienić na krótszy okres godzin pracy (zupełna teoria)
    • W praktyce długość urlopu wychowawczego jest wynikiem negocjacji między pracownikiem i pracodawcą
  • Żłobki / przedszkola:
    • Dofinansowanie do 5 roku życia (zazwyczaj wystarcza, żeby pokryć opiekę nad dzieckiem w 100%)
    • Pary międzykulturowe otrzymują dodatkowe punkty, jeżeli ich dziecko znajduje się na liście oczekujących
  • Ulgi podatkowe (znikome)


2. Wsparcie na szczeblu samorządowym / dzielnicowym (tutaj zakres zależy od danego urzędu):

  • „Becikowe”: 100,000-250,000 KRW (ok. 330-820zł)
  • Zasiłek miesięczny (długość okresu wypłat różni się między dzielnicami): 100,000-200,000 KRW (330-660zł)
  • Darmowe badania ginekologiczne oraz USG
  • Darmowe suplementy np. kwas foliowy, żelazo, multiwitaminy
  • Darmowe szczepionki
  • Opiekunka lub pomoc przy dzieciach (zazwyczaj starsze emerytowane panie): koszt zależy od dochodów rodziny i wynosi od 5,000 do 15,000 KRW za godzinę (16-50zł)
  • Darmowa wypożyczalnia zabawek i książek 
  • Dochodząca, darmowa nauczycielka języka koreańskiego dla cudzoziemek


3. Wsparcie na szczeblu korporacyjnym (na przykładzie mojej firmy):

  • Skrócony czas pracy do 12 tygodnia ciąży (opcjonalnie, proporcjonalnie niższa płaca)
  • Skrócony czas pracy po 36 tygodniu ciąży (opcjonalnie, proporcjonalnie niższa płaca)
  • Częstszy dostęp do „Women’s Lounge” oraz specjalny pokój dla kobiet ciężarnych i karmiących 
  • Darmowy parking w sytuacjach wyjątkowych (np. MERS)
  • Fartuchy lub koce chroniące przed promieniowaniem komputerowym
  • Wsparcie finansowe w przypadku cięcia cesarskiego (znikome)
  • Dodatki na edukację dzieci (coraz bardziej ograniczane)
  • Na palcach ręki można policzyć firmy, które prowadzą własne „daycare centers” w budynku firmy lub w jego pobliżu oraz pozwalają na elastyczny czas pracy (moja firma niestety do takich nie należy)

To rodzić, czy nie rodzić?





Fanpage "W Korei i nie tylko" - czerwiec 2014

$
0
0

Rok temu ukończyłam drugą książkę na temat Korei oraz napisałam dwa artykuły dla "Monitora Polonijnego", za co po raz pierwszy w życiu otrzymałam wynagrodzenie. W tym roku planowałam debiut powieściopisarski, w konkursie literackim wygrałam nawet darmowy nakład, ale niestety nie zmieściłam się w terminie - zupełnie zaskoczyło mnie  ciążowe wyczerpanie. Tekst leży odłogiem i czeka na lepsze czasy.

Czerwiec zeszłego roku to też jeden z bardziej zapadających w pamięci wypadów po Korei - do Chungju (충주). W tym roku podróż równie niesamowita, bo na wyspę Jeju (zdjęcia postaram się wrzucić niedługo).

Twórczość więc i podróże - czegoż więcej od życia chcieć?





Poniżej wybrane chwile z mojego czerwca 2014 - do znalezienia na stronie fanpage'a "W Korei i nie tylko".




3 czerwca 2014

Jest taki interesujący zwyczaj w Korei, że zamiast mazania na ścianach w restauracjach, czy pubach ślad za sobą pozostawić można w postaci papierowej notatki zawierającej opis doznań smakowych, odczucia co do atmosfery miejsca lub poziomu obsługi, sugestie zmian, czy zwykłe "kocham PWY". Często zapiski takie dokonywane są w chwilach odosobnionego relaksu w... toalecie - znaleźć tam można specjalnie do tego przygotowane długopisy i samoprzylepki. 

Ostatnio podczas spotkania z koleżanką odkryłam kartkę, którą pozostawiłam za sobą ponad rok temu. •﹏•





5 czerwca 2014

Dzisiaj miałam dzień wolny - w Korei odbywają się właśnie lokalne wybory. Już od kilkunastu dni bombardowana jestem ulotkami, skandowaniem zwolenników tego lub tamtego kandydata oraz ideami wykrzykiwanymi przez głośniki objeżdżających okolicę samochodów. Wybory reklamuje się też odgórnie jako obowiązek obywatelski (patrz zdjęcie), choć w Korei akurat frekwencja wyborcza zawsze pozytywnie zaskakuje - dla przykładu podczas ostatnich wyborów prezydenckich wynosiła ona 75.8%.





6 czerwca 2014

W Korei nawet wybory to prawdziwe show. Grafiki, najróżniejsze statystyki, animacje - telewizja aż kipiała od imponującej oprawy artystycznej tego wydarzenia.

A wczoraj po zamknięciu lokalów wyborczych media na żywo relacjonowały podliczanie głosów posiłkując się uprzednio nagranymi pozami kandydatów na wypadek każdej sytuacji - wyraźniej przewagi, wyraźnej przegranej lub zażartej walki łeb w łeb.







7 czerwca 2014

Wystarczy wybrać się poza Seul, żeby zadowolić oczy takimi oto krajobrazami. Ja skorzystałam z dłuższego weekendu i wybrałam się w okolice Chungju.





9 czerwca 2014

W Chungju zatrzymaliśmy się w domu lokalnego artysty i jego żony. Jakiś czas temu od podstaw, własnymi rękami wybudowali oni dom (włączając w to kabinę z gliny, w której spaliśmy) na połaci ziemi otrzymanej w spadku po rodzicach. Oboje żyją w zupełnej dziczy, uprawiają warzywa i hodują stado kurek z dorodnym kogutem na czele. Każdego dnia mają coś do roboty i każdego dnia są bardzo szczęśliwi.





10 czerwca 2014

Goszczący nas w okolicach Chungju artysta i jego żona mają dwa psy (Sambaek i Seol), stawek z kolorowymi ropuchami, które dokazują wieczorami oraz stado kurek z dorodnym kogutem, wydzierającym się o poranku. Na podwórko zaglądają też węże (łapią żaby), najróżniejsze ptaki (ochładzają się w stawie), ważki, a ostatniego dnia zobaczyliśmy nawet koreańskiego korani (고라니), czyli jelonka błotnego, który chciał w stawie zaspokoić pragnienie. Do tego maki, chabry, a wokół nich najróżniejsze owady: pszczoły, osy, żuki, a nawet fruczak gołąbek. Orkiestra dźwięków, kalejdoskop obrazów - aż trudno uwierzyć, że to mniej niż 2 godziny jazdy od Seulu. Mogłabym słuchać i obserwować w nieskończoność.






11 czerwca 2014

Długi weekend w okolicach Chungju spędziliśmy dosyć aktywnie. Oprócz ogólnego szwendania się po okolicy były rowery (koreańskie ścieżki rowerowe są fantastyczne!), wspinaczka na Weoraksan (nazwy gór, które mają "ak" w nazwie są zazwyczaj bardzo strome) i gorące źródła. Najlepsze z tego wszystkiego było jednak to, że wokół nie było prawie żadnych ludzi - coś niespotykanego w Korei, a już w szczególności podczas dłuższych weekendów.






12 czerwca 2014

W okolicach Chungju zwiedziliśmy też kilka z polecanych zabytków historycznych. Cały pobyt więc był i dla ciała, i dla ducha. Czuję się tak, jakbym odpoczywała cały tydzień, a przecież były to tylko niepełne trzy dni. Porównując ten wypad do tygodnia w korporacji aż strach mnie ogrania jak wiele rzeczy przechodzi mi koło nosa. A zegar tyka...






13 czerwca 2014

Jedna z pierwszych i bardziej obszernych recenzji mojej ostatniej publikacji. 

Przypominam, że egzemplarz można nabyć za jedyne 20zł na stronie wydawnictwa "Kwiaty Orientu"

Polecam!





16 czerwca 2014

Moja koleżanka wypatrzyła w zwykłym spożywczaku takie oto cudo dla mężczyzn - "nipple concealer", czyli w wolnym tłumaczeniu "korektor sutków". ;]

Faktycznie tylko nieliczni Koreańczycy wkładają koszulkę bez ramiączek pod swój firmowy mundurek (bo za gorąco!) paradując tym samym z zarysowującymi się brązem brodawkami. Chyba kupię w prezencie PWY. 






18 czerwca 2014

Za trzy godziny (7:00 rano u mnie) pierwszy mecz Korei w Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej. Koreańczycy jak zwykle bardzo przeżywają występ swojej drużyny, o czym przypominają nawet opakowania papierosów (o ironio!). 

W pierwszym podejściu bardzo młoda reprezentacja (średnia wieku to 26,1 lat!) będzie walczyła z Rosją. Jaki wynik meczu obstawiacie?






19 czerwca 2014

W końcu udało mi się załadować "kilka" zdjęć z zeszłorocznego konkursu pansori w Jeonju. W październiku tego roku, jeżeli wszystko ułoży się według planu, planuję powtórkę z rozrywki, ale już w innym repertuarze.








22 czerwca 2014

Niedzielny wypad na rowerze. Myślałam, że nie dam rady, bo a to kolano, a to kręgosłup, a to astma. Cudownymi ścieżkami rowerowymi zrobiłam ponad 40km. ;] — at 팔당 자전거길.






23 czerwca 2014

Zeszły czwartek w biurze konkurenta mojej firmy. Pracownicy STX cieszą się pierwszym golem Korei w Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej, podczas gdy ich rosyjscy klienci wyrywają sobie włosy z głów.

Fortuna kołem się toczy - dzisiaj włosy z głów rwali sobie Koreańczycy. Po pierwszej połowie było 3:0 dla Algierii. Skończyło się na 4:2 i teraz to już pozostaje tylko wygrać z Belgią...






25 czerwca 2014

Tracę powoli cierpliwość do koreańskiej twórczości korporacyjnej. ˋ︿ˊ






26 czerwca 2014

Czyli jednak nawet w Korei można... Zamiast haseł propagandowych, obowiązkowych ćwiczeń dwa razy dziennie, ślęczenia do późna nie wiadomo po co i wielu innych absurdów koreańskiej kultury korporacyjnej - freestyle working space w koreańskim Microsoft. 

Koreańczycy przystosowali się do nowego systemu w okamgnieniu - nikt nikogo nie pilnuje, nikt nie ma przypisanego stanowiska, czy godzin pracy. Ludzie wyglądają na szczęśliwych grając w ping-ponga i korzystając z pokoju do relaksu; pracując, kiedy przyjdzie im na to ochota. Idą zmiany?







28 czerwca 2014

"Monitor Polonijny" ze Słowacji poprosił mnie o napisanie kilku słów odnośnie do życia w Korei. Poniżej pierwsza część artykułu, w którym opowiadam o swoich początkach w kraju porannego spokoju (strona 29-30). Miłej lektury!







29 czerwca 2014

Wczoraj pierwsza, a dzisiaj druga część artykułu dla słowackiego "Monitora Polonijnego" - strony 30 i 31. Zapraszam do lektury i komentarzy. 



30 czerwca 2014

Kolejny wypad póki pogoda sprzyja. Tym razem weekend spędziliśmy w okolicach Hongcheon. Spotkaliśmy tam przemiłe zwierzaki: kota Asam i psa Insam.






Fanpage "W Korei i nie tylko" - lipiec 2014

$
0
0

Oj, gorąco straszliwie. Przedwczoraj na Jeju zanotowano najwyższą temperaturę w przeciągu ostatnich siedemdziesięciu paru lat - prawie 37 stopni Celcjusza. W Seulu nie lepiej, bo dzień w dzień (i, co gorsze, noc w noc) temperatury utrzymują się na poziomie powyżej 30 stopni. Niby nic, ale w połączeniu z ogromną wilgotnością, buchającymi gorącem samochodami, hukiem miasta i zanieczyszczeniem powietrza, naprawdę za przyjemnie nie jest.

Pewnie to też kwestia mojego brzuchola, a co za tym idzie ociężałości spowodowanej przyrostem wagi, spuchniętych nóg, uderzeń gorąca i osłabionego samopoczucia z powodu niewyspania. Z tego wszystkiego już nawet kupiłam sobie jakąś kieckę, co by przewiewniej było, a ja przecież to zawsze tylko w spodniach. Sukienka grzechocze mi między nogami zabezpieczeniem antykradzieżowym, ale nawet to mi nie przeszkadza. Sprzedawczyni, też pewnie z powodu upału, zapomniała mi gadżet odczepić, a ja z rana nie byłam go w stanie pokonać nawet młotkiem. Paragon wyrzuciłam...

No właśnie ten brzuchol... Pamiętam lipiec zeszłego roku bardzo dokładnie, bo z jakiegoś powodu byłam pewna, że już zaszłam w ciążę, a tutaj podróż służbowa, ciąg dłuższych i krótszych lotów, służbowe i mniej służbowe kolacje (alkohol!), weekendowe plany podróżnicze po wytęsknionej Europie... Testy robiłam co najmniej dwa razy dziennie i za każdym razem nie mogłam uwierzyć jednemu paskowi. Zdziwienie i zawód. Podróż za to wspaniała - poniżej kilka okruchów z tamego okresu, tak jak je zanotowałam na fanpage'u "W Korei i nie tylko".






1 lipca 2014


To sobie znowu pośpiewałam byłam.



3 lipca 2014

Koreańskie poczucie humoru - ekspozycja przed pubem oferującym pieczonego kurczaka. ˋ﹏ˊ




4 lipca 2014



Koreański billiard.




4 lipca 2014



No właśnie... Jak tu nie zachwycać się Skandynawią?

No właśnie... Jak tu nie zachwycać się Skandynawią?
Posted by W Korei i nie tylko on Thursday, July 3, 2014


5 lipca 2014

Kilka słów dla Radiowej Czwórki. O tym jak znalazłam się w Korei i czym się tutaj zajmuję.


7 lipca 2014

Tydzień w podróży służbowej, ale i wolny weekend. Pierwsze kilka dni - Oslo i okolice. Spacery w każdej wolnej chwili, a przed wylotem do Amsterdamu mini cruise po zatoce i odwiedziny półwyspu Bygdoy. Miejsce czarujące, a czasu do zwiedzania dużo, bo jasno prawie do pierwszej w nocy.






8 lipca 2014



Delikatniejsza strona Seulu - kilka ujęć przyrody wzdłuż jednej z rzeczek.




8 lipca 2014

Haga w Holandii. Spontaniczny jamming moich współpracowników.


Haga w Holandii. Spontaniczny jamming moich współpracowników.
Posted by W Korei i nie tylko on Monday, July 7, 2014


9 lipca 2014

W Brukseli padało jak z cebra, ale nie obyło się bez szybkiego spaceru po Grand Place i dobrego jedzonka. Europa jest przepiękna...








10 lipca 2014

Krótki wypad do Bruges w Belgii. Rynek, urocze uliczki, kanały, gofry, czekolada, a nawet polski akcent - Muzeum Historyczne Miasta Gdańska przygotowało pojazd z zainstalowanymi na nim 48 dzwonami, co by muzyką umilać czas zwiedzającym.







11 lipca 2014

Kilka dni w Hadze. Śliczne miasto, urzekająca architektura i dużo rowerów. Towarzystwo też dopisało - na zdjęciu w domu mojego współpracownika, w którym po dobrej kolacji urządziliśmy spontaniczny jam session. ^o^







13 lipca 2014

Na upał mój ulubiony samgyetang (삼계탕) - dosyć łatwy w przygotowaniu jeżeli posiada się rice cooker. Przy konsumpcji nieźle można się napocić. Mniam!







29 lipca 2014

Pani Malwina Wrotniak-Chałada, zastępca redaktora naczelnego portalu Bankier.pl, poprosiła mnie o wypowiedzenie się na temat pracy w koreańskiej korporacji. Zapraszam do lektury i komentarzy.


30 lipca 2014

Nowość na rynku koreańskim - gadżet do robienia "selfies" z odległości. Pakiet zawiera teleskopowy wysięgnik, uchwyt mocujący (odpowiedni również dla standardowych aparatów cyfrowych) oraz wyzwalacz działający w połączeniu bluetooth. Teraz to dopiero będzie można zaglądać babkom pod spódnicę...

Przy okazji przypominam o wpisie na blogu na temat technologii w życiu Koreańczyka:






[Zakorkowani] Co warto zobaczyć w Korei?

$
0
0

W 2012 roku aż 11,1 mln turystów odwiedziło Koreę Południową plasując ją na 20 miejscu najliczniej odwiedzanych krajów na świecie. Najwięcej turystów przybywa z Japonii, Chin, Hong Kongu, USA i Tajwanu. Popularność Korei ma znaczny związek z „hallyu”, czyli „koreańską falą”, która w ostatnich latach całkowicie zalała Azję, ale również i rozpowszechniła Koreę na Zachodzie. To właśnie dzięki kulturze masowej (K-pop, K-drama itp.) Korea urosła do miana jednego z  najbardziej turystycznie atrakcyjnych miejsc w Azji. 




”Kej myślniki” to jednak tylko przynęta, sprawnie wykorzystane narzędzie w przemyślanej strategii rządzących. Koreańska administracja dołożyła wszelkich starań, żeby na bazie obecnych trendów wypromować Koreę jako liczącą się na świecie kolebkę kultury. I zrobiła to w sposób godny podziwu. W ciągu ostatnich 10 lat infrastruktura turystyczna rozrosła się do niebotycznych rozmiarów – podróżowanie po tym kraju to prawdziwa przyjemność. Na stronie Korea Tourism Organizationmożna znaleźć praktycznie wszystkie możliwe do wyobrażenia informacje, przewodniki, porady. Sieć kompleksowej informacji turystycznej oplata co ważniejsze szlaki kraju, a w ważniejszych punktach można nawet za darmo zadzwonić za granicę (nie wspominam już nawet o dostępie do WiFi). Turysta może skorzystać z pomocy przewodników pracujących na zasadzie wolontariatu, albo samodzielnie odkrywać Koreę wykorzystując do tego darmowe telefoniczne serwisy tłumaczeniowe, szereg przydatnych aplikacji na smartfon, darmowe autobusy nie tylko w centrum Seulu, ale i pomiędzy innymi miastami, a ich dobrobytu będzie przy tym strzegła „policja turystyczna” (dosyć niefortunna nazwa, ale niech już będzie).




Pałac Gyeongbok - główny pałac królewski w Seulu.


Co ważniejsze jednak Koreańczycy poważnie przyłożyli się do rozbudowania oferty dla zagranicznego obieżyświata. Oprócz zadbania o światowy posmak miejsc ważnych pod względem historycznym, poszczególne regiony wykorzystały samorządowe budżety do popularyzacji tych obszarów, które je w jakiś sposób wyróżniają – stąd o każdej porze roku można natknąć się na interesujący festiwal, np. żeńszenia, błota, latarni, świetlików, papryki, zielonej herbaty, lasu bambusowego,lotosu, sfermentowanych owoców morza (tak, tak!) i wielu, wielu innych. Coraz głośniejsze w Korei stają się również festiwale stricte kulturowe (najbardziej gorący miesiąc to październik), dla przykładu: Jarasum Jazz Festival(na którym w tym roku wystąpi Maciej Fortuna Trio!), Jeonju International Sori Festival (również będę próbowała swoich sił~~), Busan International Film Festival, czy Hwaseong Cultural Festival. Jak grzyby po deszczu wyrastać zaczęły też finezyjne kafejki, puby, kluby, a także cała sieć miejsc do wynajęcia na okres pobytu w Korei (najlepszy pośród nich to oczywiście „Seoul BLISS’Inn”~~).




Festiwal błota w Boryeong.



Nie zawsze było jednak tak różowo. W Korei przez dziesiątki lat dominował gospodarczy pragmatyzm, który wszelkie próby artystycznego wyrazu spychał na boczny tor. Dopiero w latach postmodernizmu (1986-2005) do głosu doszła potrzeba rozwoju kulturalnego społeczeństwa. Wtedy właśnie zaczęły powstawać muzea i inne ośrodki sztuki, których  wygląd w dużej mierze bazował na architekturze Nowego Yorku lub Chicago. Ciągle jednak zintegrowane planowanie urbanistyczne, estetyka konstrukcji czy architektoniczna indywidualność nie były postrzegane jako atrybut, ale raczej jako niepotrzebny zbytek. W okresie tym różnorodność architektoniczna Seulu podyktowana została raczej pomysłowością właścicieli małych sklepów odzieżowych, kafejek, barów czy restauracji niż kontraktami sponsorowanymi przez instytucje rządowe, finansowe bądź społeczność korporacyjną. Stąd Seul w wielu miejscach to wizualnie raczej średnio interesujące miasto z kwadratowymi kolubrynami budynków, identycznie wyglądającymi blokami mieszkalnymi i gęstą siecią autostrad.


Yeouido-dong to dzielnica w ścisłym centrum Seulu.


Seul, jak przystało na stolicę jednej z największych potęg gospodarczych na świecie, zaczyna jednak powoli przeobrażać się z brzydkiego kaczątka w śnieżnobiałego łabędzia. Wizerunek Seulu jako atrakcyjnego miejsca pod względem turystycznym, ale też i do zwykłego życia stanowi bardzo ważny punkt w programie każdego szanującego się polityka. W ostatnich latach podjęto kilka znaczących prób urbanistycznej odnowy i upiększania stolicy. Do ważniejszych projektów z szeregu ekologicznych należy zaliczyć reaktywację w 2005 roku prawie sześciokilometrowego strumienia Cheonggye (Cheonggyecheon) w centrum Seulu, który pokryty był asfaltem od roku 1968 oraz oddanie do użytkowania w tym samym roku ogromnego terenu parku „Seoul Forest”. Seul stara się być miastem bardziej zielonym, bardziej przyjaznym środowisku i zdrowiu jego mieszkańców. Również koreańskie korporacje, wzorując się na coraz bardziej przykuwających oko przedstawicielstwach firm zagranicznych, starają się nadążyć za trendem, jeżeli nie decydując się na zmianę swoich siedzib to przynajmniej przeprowadzając okresowe happeningi mające na celu wizualne urozmaicenie urbanistycznego pejzażu Korei. Wspomnieć też tutaj należy o mega projektach takich jak niewidoczny wieżowiec, czy mega-city niedaleko Incheon (tym samym Incheon stanie się miastem dwóch penisów - odsyłam do zdjęć ukrywających się pod dwoma ostatnimi linkami), które mają rozsławić Koreę na cały, calutki świat.  



Cheongyecheon - sztuczny strumień w centrum Seulu.



Większość odwiedzających Koreę ogranicza swój pobyt właśnie do Seulu. To w stolicy można doświadczyć energii znanej z koreańskich oper mydlanych, otrzeć się o luksusowy tryb życia Koreańczyków, dobrze się zabawić, ale również i zobaczyć kilka miejsc o znaczeniu historycznym. Żeby jednak uzupełnić swój obraz Korei na pewno warto wyjechać poza wielkie miasta, udać się w góry, do małych wsi i miasteczek. Szczególnie w południowej części Półwyspu zasmakować można prawdziwej koreańskiej tradycji, różnych regionalizmów (język, kuchnia, lokalna kultura), to tam również zachowała się jeszcze piękna natura. Nie można pominąć też pozostałych prowincji, bo w każdej z nich odnaleźć idzie coś inspirującego.

Po szczegóły zapraszam do dwóch audycji, jakie razem z Leszkiem przygotowaliśmy w ramach przedsięwzięcia „Zakorkowani”. Podpowiadamy, jak zorganizować sobie niezapomniany pobyt w Seulu, a także w innych  regionach kraju. W części pierwszej naszego słuchowiska polecamy pałace, świątynie i inne atrakcje związane z historią Korei, dzielnice, gdzie można bawić się do upadłego, czy ulice zakupowe, gdzie będąc nieuważnym stracić można fortunę. Polecamy również wyprawy w piękne góry wokół Seulu, ale także i inne miejsca, gdzie w krótkim czasie można dojechać metrem lub autobusem. W naszej audycji nie brakuje też informacji praktycznych np. o zakwaterowaniu (nie zapominajmy o Seoul BLISS’ Inn!) lub środkach transportu przygotowanych specjalnie dla obcokrajowców.

W drugiej części audycji polecamy te punkty na koreańskiej mapie, które sami mieliśmy okazję odwiedzić, i które naszym zdaniem mogą wywołać u podróżników niezapomniane wrażenia. 


"Co warto zobaczyć w Seulu?"

"Co warto zobaczyć poza Seulem?"


Fanpage "W Korei i nie tylko" - wrzesień 2012 i 2013

$
0
0

Spieczony koniec lata miesza się z odżywczym powiewem jesieni. To wrzesień, przedsmak najpiękniejszego okresu w Korei. Wołają horyzonty, wołają miejsca jeszcze nie odwiedzone, ciągnie gdzieś, gdziekolwiek byle nie w progi domu. To czas przemian, nie tylko w widocznie odczuwającej ulgę naturze, ale też i we własnym wnętrzu. Jesień sprzyja zamyśleniu, przystanięciu na chwilę i spojrzeniu na wszystko ze szczytu zmieniającej kolory góry.


Poniżej fragmenty z koreańskiej rzeczywistości września 2012 i 2013.






2 września 2012


Reportaż z 2000 roku o sierotach w Korei Północnej. Film zawiera wycinki kręcone z perspektywy ukrytej kamery północnokoreańskiego opozycjonisty ukrywającego się pod pseudonimem Ahn Chol.









3 września 2012

Pijemy. O koreańskiej literaturze i możliwościach jej tłumaczenia. O powodach, dla których Korea nie otrzymała jeszcze Literackiej Nagrody Nobla. O różnicach w kulturze, które być może są nie do przeskoczenia...







4 września 2012


Nadchodzi jesień, a z nią na pewno weekendowe wypady w góry. Poniżej zdjęcia z marcowych wyskoków na południe do National Jirisan Park (Szlak Gór Jiri).








-----
Fragment z mojej książki...

ROZDZIAŁ III: Operacja, czyli kontrolowana ignorancja i zacięcie - podstawą.

"Dzięki operacji mogłam też naocznie przekonać się, co oznacza status członka koreańskiej rodziny korporacyjnej. Pewnego dnia otrzymałam ogromny kosz z owocami i kwiatami. Od tego czasu mogłam liczyć na większą życzliwość pielęgniarek i wyrozumiałość innych pacjentów. Nie tylko ze względu na sam poczęstunek, który hojnie rozdałam w przypływie nagłego porywu dobroci serca, ale widoczną troskę największej w Korei firmy, której nazwa wykaligrafowana została na okolicznościowej wstążce. To mianowicie, ku mojemu zaciekawieniu, zrobiło piorunujące wrażenie. Odwiedziło mnie też kilkunastu współpracowników z podarunkami i kompletem kopert w ręku (w Korei takie zbiórki pieniężne są na porządku dziennym w przypadku ślubu, śmierci kogoś bliskiego, pierwszych urodzin dziecka, operacji, itp.) oraz zapewnieniem firmy o zwrocie kosztów niepokrywanych przez powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Od czasu do czasu ktoś dzwonił. Już w domu z wizytą zapukał do mnie mój szef razem z najbliższymi współpracownikami. Całe to wsparcie nie wynikało z tego, że byłam jakoś specjalnie lubiana. Była to zwyczajowa procedura zapewniająca jej wykonawcom wzajemność w niedalekiej przyszłości."




6 września 2012

Pierwsze strony dzisiejszych gazet: wojna o bilety pociągowe na okres Świąt Dziękczynienia (Chuseok/추석) 29 września - 1 października. Seulici szturmem wyjeżdżają wtedy do swoich domów rodzinnych. Na tych, którzy nie zdobędą biletów czeka wielogodzinne stanie w korku... Dobrze, że moja teściowa mieszka 15 minut ode mnie...





14 września 2012



Korea to stoczniowy pępek świata. Ciągle jestem zafascynowana strukturami, które buduja moja firma. W piątek taki jak dzisiaj, przy ginie z tonikiem, składam modele niektórych z nich. 



Na zdjęciu: DEESEA STAVANGER Semi Rig (Norwegia) wybudowana w 2010 roku.






318,000DWT Crude Oil Tanker "SAIPH STAR" (333m x 60m x 30.5m) wybodowany w 2009 roku dla Arabii Saudyjskiej.




Passenger Car Ferry "MOBY FREEDOM" (36100GT, 320 kabin pasażerskich, 175m x 27.6m x 9.8m) wybudowany dla Włoch.





140,500m3 LNG Carrier "GRANATINA" wybudowana w 2003 roku dla Shell Int'l (279.8m x 43.4m x 26m)








16 września 2012



Jak dobrze poszukać to nawet pod Seulem można znaleźć takie zaczarowane domki. — at 양수역.







Staw z lotusami. To z ich korzeni robi się w Korei jedną z moich ulubionych przystawek. Korzeń kraja się w plasterki (jego przekrój ma charakterystyczne dziurki), kisi w sosie sojowym, a następnie obtacza miodem. Do tego dorzuca się dla smaku orzechy arachidowe. Pychota.








17 września 2012

Ileż to można zawdzięczać umiejetności posługiwania się pałeczkami (a już szczególnie tymi metalowymi, których używa się tylko w Korei)... Zręczne ręce, rozwinięty umysł, a nawet ponadprzeciętne zdolności w matematyce.





-----
Psich i kocich kawiarni jest już w Korei wiele. Ciągle nie mam do końca wyrobionego zdania na ten temat. Dopóki w zwykłych pubach atrakcją były dwa, trzy koty właścicieli to było to dla mnie przemiłym urozmaiceniem. W opisanych zdjęciami miejscach jest jednak często tak, że zwierzęta uczą się żebrać od klientów, którzy wzruszeni "miłością" zwierząt kupują im na miejscu jedzenie (dodatkowy dochód dla właściciela kawiarni). Zwierzęta jedzą nieregularnie i za dużo, co odbija się na ich zdrowiu (szeroko rozumianym). Z drugiej strony lepsze to niż smutna egzystencja w klatce w sklepie ze zwierzętami, na ulicy lub jeszcze coś gorszego...



Artykuł w Wyborczej na temat psiej i kociej kawiarni w Seulu do przeczytania tutaj




18 września 2012


Rozmowa z jednym z najbardziej wpływowych reżyserów filmowych w Korei Kim Ki Dukiem (김기덕). Za sprawą PWY pierwszym filmem w Korei, jaki oglądałam był jego "Bad Guy" (나쁜 남자) - wstrząsnął mną on do głębi. PWY powiedział, że jeżeli zrozumiem ten film, zrozumiem też Koreę...



-----

O koreańskich mężczyznach i makijażu. I pomyśleć, że PWY przed ślubem nie za bardzo widział róznicę między szamponem, a mydłem. Dopiero jak zaczęły mu troszku się włosy przerzedzać (zmora koreańskich mężczyzn), to zrobił się w temacie bardziej subtelny... Ale żeby aż makijaż? Nawet jak ma spieczone usta to muszę go całować, co by podstępem przenieść balsam. 



20 września 2012

Kobieta i życie zawodowe w Korei - nawet Koreanki uciekają do firm zachodnich.

-----
Samsung ogłosił nową strategię karania pracowników, którzy przychodzą do pracy "wymęczeni" spożytym poprzedniego wieczoru alkoholem. Czyli tych, którzy ciągle śmierdzą soju, śpią przy biurkach (z półotwartymi oczami, poruszając przy tym długopisem^^) lub okrakiem na toalecie...

W kulturze, gdzie wypicie kieliszka jest podstawą nawiązywania bliższych relacji biznesowych, to sprawa ciężka do przepchnięcia. Prawdopodobnie skończy się na tym, że pracownicy skupią się raczej na opracowaniu bardziej wymyślnych sposobów, żeby nie dać się złapać. Podobnie było z zakazem palenia - pracownicy zaczęli wychodzić na jednego do innego budynku i po sprawie. 

Tak czy owak tego rodzaju akcje zwiastują chyba początek zmian w mentalności Koreańczyków... 


----- 
W Korei nawet choruje się kolektywnie. Zakatarzeni, kaszlący pracownicy chodzą do pracy i kurują się na miejscu wywołując lawinę kolejnych zachorowań. Na chorobowe nikt tutaj nie chodzi no chyba że już prawie trzeba delikwenta wynieść na noszach. 

W naszej grupie już dwie osoby padły, ja jestem trzecia w kolejce. 

Na zdjęciu torebeczkowo rozdysponowane leki na każdą porę dnia. Z powodu takiego zorganizowania nie trzeba martwić się o dozowanie leków, a i w domowej apteczce nic się niepotrzebnie nie gromadzi. Refundacja z ubezpieczenia na poziomie 60%.






24 września 2012

W Kuala Lumpur ostatnim razem byłam w 2004 roku, kiedy to 3 miesiące podróżowałam z plecakiem po Azji. Stolica Malezji nie zrobiła na mnie wtedy większego wrażenia - może z wyjątkiem nocnego widoku Petronas Towers.



Przez ostatnich 8 lat wiele się zmieniło. Na ulicach przewija się kosmopolityczna różnorodność nacji, ras, wyznań religijnych (rozpoznawanych po rodzaju szat). Wokoło, jak grzyby po deszczu, powyrastały oszklone wieżowce umiejętnie wkomponowane jednak w bujną tropikalną zieleń. W centrum z łatwością znaleźć można atmosferyczne restauracje z najróżniejszych zakątków świata (jest tutaj nawet koreańska "Bulgogi Brothers"), cafe z otwartymi ogródkami, puby z wybornym piwem i muzyką. Shopping Malle zupełnie przypominają te europejskie. Czegoś takiego w Azji jeszcze nie widziałam - nawet HongKong i Singapur mają jendak pewien posmak azjatyckości. Niesamowite co potrafi zdziałać nagły zastrzyk funduszy pochodzących w wydobycia ropy i gazu. 


Na zdjęciu "Pavilion" - jeden z największych domów handlowych.





26 września 2012




Jedna z wież zbudowana została przez Samsung Constructions, a druga przez Hazama Corporation. Do 2004 roku Petronas Towers były najwyższymi budynkami na świecie (452m). Są naprawdę przepiękne.









Malezyjskie drewniaczki...






I smok...






29 września 2012



Chuseok. Smażymy cały dzień...







-----

Koreańska gruszka to mój tutejszy ulubiony owoc. Prosto z zamrażalnika idealna na upały. Prosto z drzewa idealna na przeziębienia.



Podczas Chuseok cena za odświętne pudełko 10 sztuk dochodzi nawet do 300zł. My zazwyczaj wybieramy się do sadu w Namyangju, które jest niedaleko naszego domu. Tam za 8 sztuk płacimy 10 razy mniej... Pyyyycha! 






1 września 2013



Nowa kampania reklamowa w Korei mająca promować kulturę osobistą w środkach komunikacji miejskiej. Na zdjęciu krab rozrabiaka po kilku głębszych.









2 września 2013

Nawet w centrum Seulu można znaleźć zakamuflowane uliczki pełne uroku. Wystarczy tylko kilka razy skręcić w niewłaściwą stronę.





3 września 2013




Trochę sztuki co by oderwać myśli od firmowej reorganizacji. Paul Gauguin w Seoul Museum of Art, a obok pyszne gofry z powalającym dżemem malinowym.



I już wszystko wygląda o niebo lepiej. :-):-) 






5 września 2013



Moja teściowa odebrała dzisiaj telefon z informacją, że jej syn (mój PWY) został ciężko ranny i że jest potrzebna natychmiastowa interwencja medyczna. Mało co nie dostała na miejscu zawału serca. Poproszoną ją o jak najszybsze zabezpieczenie finansowe operacji, po czym oddano słuchawkę PWY. Ledwo co mógł mówić, wymamrotał, że coś jest nie tak z jego głową. Teściową coś tknęło, rozłączyła się i zadzwoniła pod numer PWY. Ten, zdrowy jak byk, wybierał się właśnie na przerwę obiadową.



Korea to kraj względnie bezpieczny, ale coraz częściej dochodzi do oszustw, włamań i przestępstw na tle seksualnym. Coraz bardziej trzeba niestety uważać. W kolejnej audycji "Zakorkowanych" opowiadam o własnych, nie najlepszych doświadczeniach - do odsłuchania poniżej oraz do poczytania na blogu




6 września 2013

Kontrola spożycia alkoholu na koreańskich drogach odbywa się najczęściej wieczorami, kiedy mężczyżni wracają z zakrapianych kolacji. Sprawdzany jest każdy samochód z wyjątkiem taksówek i samochodów dostawczych.




7 września 2013


Teściową naszła ochota na węgorza. A że to były Jej urodziny zdecydowaliśmy się na konsumpcję w tak pięknych właśnie okolicznościach przyrody. Na deser zamówiliśmy smakowity puchar lodów. Miłego weekendu!






8 września 2013



판아리랑 - performance





Sexi, sexi ladies w wydaniu bardziej tradycyjnym. 



Wiem, że to mało popularna opinia, ale mnie osobiście taki "performance" bardziej przekonuje niż drgawki i wytrzęsy chuderlaków z K-popu. 


Tak, czy owak to chyba dobrze, że znajdują się młode Koreanki, które chcą kultywować tradycję swojego kraju... — at Center for Training in Important Intangible Cultural Properties.


-----
Niedzielne popołudnie spędziłam na śpiewaniu pansori dla koreańskiej publiki. Razem ze mną walczyli Correy z USA, Donata z Niemiec, Ilhwa z Chin i Chris z Rumunii (po środku nasza koreańska nauczycielka). Za niedługo link do występu.



-----
A tak wyglądają profesjonalni wykonawcy pansori określani w Korei jako "Intangible Cultural Property". Koncert zorganizowany został z okazji wpisania "Arirang" na listę światowego dziedzictwa UNESCO.




9 września 2013

Moja psiółka, która mieszkała w Korei przez kilka lat zapędziła się wczoraj na Agrykolę z okazji Korea Festival 2013, co by poprzypominać sobie odrobinę smaki tego kraju. Tam znalazła moją książkę i dowiedziała się pokątnie, że "W Korei i nie tylko" szykuje jakiś nowy wypiek literacki. :-):-):-)





10 września 2013




Spadł deszcz. Czas więc na placki "jeon" i makkoli w adekwatnej spelunce. Po lewej 해물파전 (placek z owocami morza), po prawej 모듬전 (placek rozmaitości).






O koreańskiej kuchni będę rozmawiać w ramach Audycji "Zakorkowani" już w nadchodzący poniedziałek (zajawka, w której zjadam żywą ośmiornicę)! Zapraszam. 




11 września 2013

W zeszły piątek w "Dzień Dobry TVN" można było obejrzeć pierwszy z serii odcinków o Korei Południowej. Gościem programu był Shik Kim, Konsul Korei Płd. w Polsce, a z Korei wywiadu udzielała Emilia Kim, profesor języka polskiego na Hankuk University of Foreign Studies (HUFS). Zapraszam do oglądania! 



12 września 2013

Podstawowe zwroty w świecie koreańskich korporacji: "zrób to za wszelką cenę" i "pijemy do upadłego".




13 września 2013


W każdym biurze potrzeba fachowej literatury.








15 września 2013



Kolejny z serii reportaży "Dzień Dobry TVN" o Korei Południowej. Tym razem dziennikarze programu wybrali się do Jeonju, żeby zobaczyć tradycyjną koreańską wioskę. Zapraszam do oglądania.






17 września 2013

W Korei od jutra mamy Święto Dziękczynienia, czyli Chuseok. Trzeba będzie zajść do teściowej i piec placuszki buchimgae, ale to jeden jedyny dzień. Po nim totalna laba aż do końca tygodnia. 



18 września 2013

Zupę toran (토란국) spożywa się jedynie podczas Świąt Dziękczynienia. 

Toran (po polsku bulwy taro lub kolokazja jadalna) wygląda po obraniu jak biały ziemniak, ale w smaku jest o wiele delikatniejszy, o bardziej gumiastej (śliskiej?) konsystencji. 

Ja przepadam, PWY nie znosi.





19 września 2013




Wywiad dla "Stosunków Międzynarodowych", miesięcznika poświęconego polityce zagranicznej i sytuacji międzynarodowej. Z panią Martyną Szymczyk rozmawiam między innymi o nowej Prezydent Korei.



A już jutro w "Dzień Dobry TVN" kolejny odcinek reportaży o Korei Południowej. Tym razem będzie więcej o Polakach mieszkających w tym kraju. Widzów czeka również ogromna niespodzianka. Na żywo w studio będzie można zobaczyć ... to już jutro o 9:45! Zapraszam! 




21 września 2013

Ostatki koreańskiego lata.




22 września 2013


Niedzielny wypad w góry Dobong: największe drzewo, jakie widziałam w Korei, kłujące jak cholera kasztany, staw z bonsai po środku i grzybami, tradycyjne domki i grobowce na wzgórzu. A jutro znowu korpo...









23 września 2013



Polak z Korei Południowej, Leszek Moniuszko, w studio "Dzień Dobry TVN". Pod głównym video króciutki filmik prosto z Korei o Polakach tutaj mieszkających (video: "Moje miejsce na ziemi").




24 września 2013

"Osobiście zajęło mi trochę czasu, żeby przekonać się do kuchni koreańskiej. Na początku miałam duży problem z jej ostrym smakiem - odnosiłam wrażenie, że z tego względu wszystko smakuje identycznie. Do tego z powodu paprycznego smaku na czoło występowały mi siódme poty, a charakterystyczny zapach koreańskich dań na długo pozostawał w zakamarkach ubrania. Nie za bardzo pasował mi też szybki styl jedzenia Koreańczyków; miałam wrażenie, że wszyscy jedzą na wyścigi." 




25 września 2013

Nie przepadam za koreańskimi winogronami. Są zbyt kwaskowe, jakby sfermentowane. Ponadto barwią zęby jak czerwone wino (nawet plamy z ubrań nie schodzą!), a ich skórki są tak grube, że trzeba je wypluwać.

Na święta Chuseok otrzymałam jednak pudło ich szczególnej odmiany tzw. meoru podo (머루 포도), czyli "dzikich winogron". A te już są słodziutkie, pyszne. 

Warto chyba od czasu do czasu zakwestionować swój własny paradygmat.









27 września 2013



"Nagle ktoś łapie mnie za tyłek. W jednej sekundzie całe moje ciało tężeje, ale mózg od razu wysyła uspokajające sygnały. To PWY, który za mną płynie. Czasem nachodzi go chęć na takie psikusy. Uchachana daje się pchać jego silnym dłoniom przez kilka metrów.


Dotykam ściany basenu i odwracam się, żeby popsioczyć na PWY. To kontynuacja miłosnego przekomarzania się. Pewnie sama go zaraz pod wodą uszczypnę w tyłek. Staję jak wryta, kiedy meżczyzna w białym czepku dopływa do końca basenu, odbija się od ściany i kontynuje swój trening. Czepek PWY jest czarny." 



28 września 2013

Natalia Szewczak z TVN24 spotkała w Seulu uciekiniera z Korei Północnej. Rozmowa z "Jeongiem"tutaj.



29 września 2013


"Będę tam" Shin Kyung Sook przeczytałam na wakacjach jednym tchem. Świetna historia w pełni oddająca koreańską mentalność, ale też i piękne tłumaczenie. Naprawdę polecam.









30 września 2013



Ulubiony facet, ulubione piwo i ulubione szaszłyki. Czego chcieć więcej? :-):-)



Miłego początku tygodnia!





Jeden dzień. Polska, jaką pamiętam.

$
0
0


Ostre nożyce zdecydowanym świstem przecinają powietrze wokół mojej głowy. Za każdym pociągnięciem tracę kilkanaście centymetrów nawarstwionej we włosach przeszłości. Naprędce znalezionymi nożyczkami, w obskurnym pokoju koreańskiego akademika, posadzona na samotnym stołku w samym jego środku. Z zaplecionymi dłońmi, jak urzeczona, spoglądam na płytki szarej, gumowej podłogi, uściełanej jasnymi kosmykami. Na ziemi bezładnie tarza się zapis minionych wydarzeń, mojego dawnego życia, które za krótki moment ma znaleźć się w koszu. Rozmyślam o ogromnych, kilkutysięcznych drzewach i ich słojach, w których strukturze wprawne oko odczytać może tajemnice dawnych czasów. Tak samo jak słoje drzew, tak i włosy przechowują echa przeszłości, skrawki wyżłobionego na nich doświadczenia. Średnio w jednym centymetrze jedwabistej nitki zapisane jest wspomnienie jednego miesiąca z mojego życia. Tamtego życia.





Stoję przed lustrem łazienki wpatrując się bez ruchu w moje nowe oblicze. Drgające, cicho buczące jarzeniówki, otulone przybrudzonymi kloszami, z wysiłkiem rozpraszają przygnębiający mrok pomieszczenia. Zmarniałe już owady wytrzepują w konwulsjach resztki swojego żywota. Wiem, że tam w środku ciągle jestem tą samą osobą. Z lustra spogląda na mnie jednak ktoś zupełnie inny – nie mogę rozpoznać rysów tej twarzy, nie potrafię niczego wyczytać z tych oczu. Moja głowa staje się nieznośnie lekka, przed oczyma widzę już tylko szybko postępującą, mrowiejącą ciemność. Jestem obok, gdzieś poza ponurą atmosferą pomieszczenia. Myślę o kolejnym początku. Jestem jak niemowlę, które wszystkiego musi nauczyć się od nowa.




*
Jestem tak malutka, że nie potrafię jeszcze nawet mówić. Rodzice wpatrują się we mnie z uwielbieniem nie zdając sobie sprawy, że wcale nie śpię. W kokonie z kożuszka czuję się bezpiecznie. Po moim ciele rozchodzi się ciepło doskonałe – ciepło właściwe dla niedzielnych poranków pod pościelą, kiedy za żadne skarby nie chce się wyjść z łóżka. Spod lekko przymrużonych oczu, bez poruszania źrenicami, obserwuję przemykające za oknem obrazy: szarawe, zimowe niebo i betonowe słupy podtrzymujące grube, gumowe kable. Mama długo później tłumaczy mi, że kable te muszą w plusowej temperaturze luźno zwisać, bo pod wpływem mrozu mają tendencję do kurczenia się. Faktycznie dyndające na mroźnym wietrze przewody są jakby bardziej napięte. Świat na zewnątrz melancholijnie prześlizguje się przez moje pole widzenia. Pozwalam wszystkiemu płynąć przedłużając moment, kiedy na powrót będę musiała stać się bezradnym niemowlęciem. Nie potrafię samodzielnie usiąść, a już wszystko wiem i wszystko rozumiem. 


*
Mam trzy ulubione zabawki. Pierwsza to brzoskwiniowy samochodzik, odkryty jeep właściwie, z wyjmowanymi razem z osią kołami i wyciąganą ramą przednich szyb, w której szyb tak naprawdę nie ma. Druga zabawka to żółty miś z czarnymi oczami i czarnym nosem, z którym zawsze zasypiam. Trzecia to robot, którego dostaję od rodziców pod choinkę. Robot to niezwykły, bo zbudowany z sześciu ruchomych bloków: głowa, ręce, tułów i nogi. Na klatce piersiowej ma srebrne guziki wymalowane na niebiesko-czerwonym tle. Pierwszy raz widzę coś tak pięknego. Wychodzę na korytarz naszego mieszkania i zrezygnowana siadam na drewnianej podłodze. Podłoga na krótki moment odwraca moją uwagę od kwestii robota z powodu sraczkowatego koloru farby olejnej, którą jest pomalowana. To nie ten kolor, co chciała mama, ale innego nie było. Jest mi coraz smutniej. Rodzice wychodzą do mnie zaniepokojeni dochodzącym ich szlochem. Ściskając w ręku butelkę szampana mówię im, że kiedyś ja też im kupię coś tak wspaniałego, może nawet takie właśnie wino.

Wszystkie zabawki trzymam w pudle, które tato zbija mi z desek pilśniowych. Pudło jak ulał pasuje pod stół, a i sprzątanie jest łatwe – wystarczy wszystko wrzucić do środka. Do domu wprowadzają się jednak żółtawe kurczaczki i musze oddać je, żeby miały gdzie mieszkać. Jest mi trochę żal, ale jak widzę pisklaki to od razu mi przechodzi. W łazience zawieszamy nad nimi lampę, która ma je ocieplać zamiast brzucha ich własnej mamy. Moja mama mówi, że nie tak łatwo utrzymać je przy życiu. Chce mi się płakać. W nocy wymykam się do nich, żeby sprawdzić, czy żyją. Szepczę, że muszą szybko urosnąć, a wtedy to wszystko pójdzie już z górki.

Ozdabiam z mamą ściany pokoju. Obie wzdychamy do magicznego wizerunku Limahla, z jego słonecznymi promieniami włosów wokół głowy. To ten co śpiewa „Nigdy niekończącą się opowieść”. Plakat przylepiamy na mąkę ziemniaczaną rozrobioną z wodą. Grudki mąki wystają spod gazety, ale to chyba już lepsze niż obsypujący się tynk. Jesteśmy z siebie bardzo zadowolone, tata zachwycony jest już chyba trochę mniej.

W naszej kuchni stoi ogromny piec. Bezpośrednio na tym piecu mama smaży plasterki ziemniaków. Przebieram nogami z niecierpliwości. „Mamo już?”. Nareszczie mama odkraja kawałek świeżutkiego masła, nakłada go na ziemniaka, lekko posypuje solą i pakuje w moje spragnione gardło. Jestem w siódmym niebie, ale śmiać mogę się jedynie oczami, bo takie gorące te ziemniaki. 

Mamy nie ma, a tata idzie właśnie na pole. Przed wyjściem zamyka drzwi na zamek i kilka razy sprawdza, czy nie można ich otworzyć. Nie lubię sama zostawać w domu. Stawiam taboret przed oknem i wdrapuję się na niego, żeby przeczekać pustkę. Obserwuję jak tata w gumowcach, z taczką przed sobą, zmierza w kierunku ziemniaczanych krzewów. Czas zamiera, kiedy ktoś zaczyna szarpać klamkę drzwi. Na początku nieśmiało, a potem z coraz większym animuszem. Za sobą słyszę powolne kroki, jeden za drugim. Na stopach ten ktoś ma kajdany, wyobrażam sobie jak ciągnie za sobą ciężki łańcuch. Nie mogę się poruszyć. Do domu wraca w końcu tata, otwiera kluczem drzwi. Ciągle siedzę bez ruchu wpatrując się w rząd garaży i pole ziemniaków za oknem. Tata pyta, kto przeniósł paczkę cukru na lodówkę i dopiero słysząc jego głos jestem w stanie odwrócić się. Odpowiadam mu, że to duch zakuty w łańcuchy.


*
Na nazwisko ma chyba Baraniecka. Nie pachnie zbyt przyjemnie, trochę mnie też przeraża. Jej twarz poorana jest głębokimi bruzdami starczych zmarszczek, na głowie ma kwiecistą chustę, a w fałdach jej olbrzymiej spódnicy spokojnie mogłabym przechować wszystkie moje skarby. Ciekawe, czy ma w nich jakieś własne. Fascynuje mnie i mimo strachu lubię do niej chodzić. Jest oschła, surowa w obyciu, ale zawsze uraczy mnie szklanką ciepłego jeszcze mleka, takiego prosto od krowy, z pianką na powierzchni. W swej niezgrabności rozlewa je trochę na ceratowy obrus w czerwono-białą kratę, a ja ukradkiem wycieram plamy, żeby nie zauważyła. Od czasu do czasu do jej podmurowanej chałupy przyjeżdża Elusia. Elusia ma krótkie, marchewkowe włosy i bardzo delikatne rysy twarzy. Wygląda na chorowitą, jakby miała w sobie za mało krwi, ale jak przychodzi co do czego, to nigdy nie szuka wymówek – obie nie możemy nasycić się notorycznie zbyt krótkim dniem. Babcia nie chce, żeby Elusia za często wychodziła, ale i na to znajdujemy sposób. W końcu płot okalający podwórze domu i stodołę Baranieckiej to jedynie zmurszałe, pokryte mchem kawałki desek. Wcale nie tak trudno obluzować w nich zardzewiałe gwoździe. Elusia ukrywa jakiś sekret o swoich rodzicach, ale nie wiem, jak zadać właściwe pytanie. Nigdy ich nie spotykam. 


*
Przed domem stoi rząd kilku murowanych garaży. Wejścia do każdego z nich broni potężna, drewniana brama zamykana na zasuwę i wielką kłódkę. Na tyłach naszego garażu tata buduje domek dla kur, z bezpośrednim wyjściem do ogrodzenia. Kokoszki mają tam swój spacerowy deptak, ale też i jadłodajnię. Nie dziwota, że za każdym razem w radosnych podskokach przepychają się, żeby jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Tylko pan Steć ma samochód. Boję się wejść do jego garażu, ale wchodzę właśnie na przekór temu strachowi. Wzdłuż ścian pustego pomieszczenia poustawiane są drewniane pudełka z śrubami pokrytymi czarnym smarem. Pachnie tutaj dziwnie, chyba jakimś metalem. Stąpam cicho po betonowej posadzce. Wyczuwam w tym miejscu ciemność i w jednym momencie oblewa mnie przenikliwe zimno. Przestraszona, w niekontrolowanym odruchu, zabieram ze sobą jedyną kolorową rzecz, jakiś dokument. Postanawiam, że ma to być mój kolejny skarb tak samo jak łyżeczka do herbaty, na której graweruję nożem duże „A” i pieniążek, który chowam na przyszłość w zawiasie lodówki. Wiem, że robię źle i mama od razu widzi, że coś jest ze mną nie tak. Odkrywa mój skarb pod poduszką i bardzo się denerwuje. Zza drewnianych pręt łóżeczka pomalowanego białą farbą olejną wpatruję się w jej krzyczącą twarz. Każe mi natychmiast odnieść znalezisko. Nie pomaga mi nawet wydostać się z głębin łóżka. Na bosaka, w piżamie wychodzę na ciemne podwórko. Zaciągam się szlochem, choć nie wiem czy bardziej ze strachu, czy bardziej dlatego, że mama jest zawiedziona. Kiedy przechodzę przez ulicę nadjeżdża samochód i ostrym blaskiem świateł wystawia mnie na widok. Czuję się jeszcze bardziej obnażona. To pewnie wraca pan Steć. Na pewno zrobi mi coś złego, więc w myślach przygotowuję wszelkie scenariusze obrony. Wbiegam jak szalona do czarnej dziupli garażu, rzucam kolorowy dokument i wracam pędem do domu. Słyszę jak ktoś mnie z tyłu woła. Nie obracam się.


*
„Szybciej, szybciej!” krzyczę do taty. Czuję jak mimo zmęczenia ponownie zbiera się w sobie, żeby pociągnąć sanki jeszcze szybciej. Rozpędza się powoli na ośnieżonej jezdni i łapiąc momentum prze na przód jak parowóz. Jego rudawe kozaki wyrzucają w moim kierunku przylepione do podeszw okruchy śniegu. Prędkość aż wściska moje małe ciałko w ochronną obręcz na tyle sanek. Zaśmiewam się do rozpuku. Tata ciężko dysząc w końcu zwalnia i śmiejemy się razem – tata z zaparowanymi od własnego oddechu okularami, ja z buraczkowymi od mrozu policzkami.

Traktor ciągnący moje sanki przeraża mnie. Mimo że jest przede mną obawiam sie, że jego grubo wyżłobione opony znienacka zmienią bieg i zaatakują mnie. Kurczowo chwytam się swojego pojazdu co chwila sprawdzając, czy sznurek porządnie trzyma się sanek przede mną. Na samym końcu jest najstraszniej. Na zakrętach szerokim łukiem zamiatam jezdnię, niektóre sanki wywracają się nawet do góry nogami. Traktor zatrzymuje się wtedy, ponownie sadowimy się na sankach – stopy koniecznie na płozach – i z wolna ruszamy dalej. Wszystko wokół jest białe tak, że aż bolą oczy. Dzisiaj na ognisku ma być świeżo upolowany dzik.

Idziemy z tatą na górkę. To jest to miejsce tuż za cmentarzem. Jak na mój wiek mam bardzo duże sanki i całkiem nieźle sobie z nimi radzę. Tym bardziej, że tata uczy mnie, jak kierować nimi za pomocą stóp. Rozpędzam się, wskakuję na przygotowane do zjazdu sanki, łapię sznurek niczym wodze konia i lekko hamując lewą nogą omijam sterczącą ze śniegu gałęź. Tata, dziwnie poddenerwowany, mówi na dole, że musimy już iść do domu. „Jeszcze trochę”! proszę i w końcu daje za wygraną. Widzę, jak drobnymi kroczkami schodzi do rowu. Nie wiem, co robi zwrócony do mnie tyłem, ale jego postura wskazuje na wyraźne rozluźnienie, kiedy tuż obok jego biodra zaczyna unosić się para. 


*
Jajka naszych niosek nie mają sobie równych. W niedzielę tata robi najlepszy na świecie kogel mogel. Palcem wskazującym wybieram pulchną maź z kubka, a mama jak zwykle krzyczy, że od tego jest łyżeczka. Tata z przekorą oblizuje na to swój wielki paluch. Śmiejemy się rozbawieni. Na podwórku jest jeden taki kogut, który ma mnie na oku. Kilka razy już mnie zaczepiał. Pewnego dnia wskakuje mi na głowę i zaczyna dziobać w czoło. Leje się krew. Krzycząć wniebogłosy biegam z kogutem na głowie w poszukiwaniu mamy. Potem z wielkimi grabiami w dłoni, gonimy koguta, co by mu też w rewanżu napędzić trochę strachu. Kilka dni później mama gotuje z niego pyszny rosół. Po podwórku ścigają mnie też gęsi, ale one jakoś nie idą pod nóż. Są piękne, kiedy rozwijają swoje śnieżnobiałe skrzydła, puszą się i sycząc przeganiają mnie ze swojego terytorium. Są wtedy z dwa razy większe ode mnie.

Moi rodzice hodują też króliki. Kocham je bardzo, szczególnie te malutkie, ale przeżywam ogromny szok, kiedy giną pod fizycznym naciskiem mojej miłości. Potem króliki widuję już tylko patroszone przez tatę, jako danie na stole, albo w formie nowouszytego przez dziadka kożucha. Nigdy już ich tak bardzo nie lubię. W o wiele większych klatkach hodujemy nutrie. Tata zakazuje mi zbliżać się do nich wskazując na ich wielkie, pomarańczowe zęby. To nimi przeżerają sobie drogę na wolność tak, że tata musi załatywać dziury w podłodze płachtami metalu. Dużo jest z tym roboty. Z nutrii robimy w końcu futerko dla mamy. Nosi je bardzo długo.


*
Po lewej stronie garażów stoi groźnie wyglądający śmietnik. To prostopadłościan z betonu otwierany od góry ciężką, skrzypiącą klapą z przeżartego rdzą metalu. Często wyobrażam sobie, że pan Steć wpycha mnie do środka i zamyka za mną zasuwę. Dlatego za każdym razem, kiedy chcę wejść na górę – a tylko ja potrafię to zrobić – uważnie się rozglądam, czy pana Stecia nie ma w pobliżu. Wdrapuję się na śmietnik zdrapując sobie kolana i raniąc łokcie o jego chropowatą powierzchnię. Wokół śmietnika rosną też pokrzywy i mimo usilnych starań, żeby je ominąć, zawsze kończę z bąblami na rękach i nogach. Już na górze bunkier jest jednak przyjemnie nagrzany od słońca, a i widok z góry jest przepiękny, więc warto. Mogę się też tam schować w gałęziach stojącej obok śliwy – to w razie jakby przyjechał pan Steć. Mimo swojego kruchego wyglądu śliwa obradza dorodnymi, fioletowymi owocami, które rozpływają się w ustach. Niekiedy owoce mają malutkie, brązowe robaczki i już nie raz je w nieuwadze pożeram. 

Małe żyjątka hipnotyzują mnie. Nie można odgonić mnie od pająków, dżdżownic, gąsienic, szczypawek, stonóg, a już w ogóle przepadam za połyskującymi na tęczowo żukami. Robią na mnie ogromne wrażenie swoją chitynową zbroją dźwiganą na rachitycznych nóżkach. Mam zwyczaj odrywania kończyn lub skrzydełek żyjątkom, żeby zobaczyć, co się dalej stanie. Wyniki moich eksperymentów są jednak mało budujące i nieodwołalnie zawieszam je. Raz na podwórko wjeżdża ogromny kombajn. Czerwony potwór wypluwa zboże na jutową płachtę, a ja już z daleka dostrzegam, że oprócz ziaren w jego sidła wpadają również najróżniejsze robaczki. Kiedy rodzice nie patrzą dopadam sypkiej góry i wyszukuję co ciekawsze stworzonka. Znajduję takie, których nigdy wcześniej nie widziałam, ale jest i też kilka stonek, które czasem wszyscy musimy zbierać do słoika. Stonka to taka uboga krewna biedronki. Nie wiem czemu ludzie tak nie lubią stonek. Są w sumie podobne do biedronek, ale faktycznie bez kropek nie mogą przynosić szczęścia. Zawsze mi ich szkoda, kiedy bez rezultatu próbują wydostać się z tych wszystkich słoików. Tata nie chce mi powiedzieć, co się z nimi potem robi. W takim samym słoiku przynoszę do domu żaby. Może to brat i siostra, może zakochana para, ale kiedy łapię je na łące są całkiem blisko siebie, więc muszą się przynajmniej znać z widzenia. Mama mówi, że mogę im złapać muchę na kolację, ale jestem już tak zmęczona, że idę spać. Rano zastaję żaby martwe, co wprawia mnie w czarną rozpacz. Mama tłumaczy, że to nie przez muchę, a brak tlenu. Poprzedniego dnia szczelnie zamykam wieczko, żeby czasem nie uciekły i nie zrobiły sobie krzywdy. 


*
Pola bujnych traw tańczą w rytm aksamitnego wiatru, to w lewo, to w prawo. Soczysta zieleń współbrzmi z błękitem nieba i biało-czarnym umaszczeniem muciek, które wpatrują się we mnie intensywnie w nagłych momentach bezruchu pomiędzy kolejnym przeżuwaniem zielska. Trochę się ich boję i dokładnie w tych samym momentach bezruchu przystaję, wpatrując się niemalże bez dechu w ich wielkie oczy. Ożywcze powietrze, przecinane od czasu do czasu zdrowym zapachem krowich placków, zaróżawia moje policzki. Kładę się na wilgotnej ziemi, czuję jej żyzność pomiędzy palcami. Wsłuchuję się w miłosne drgania świerszczy, kumkanie żab, wesoły szczebiot ptaków. Robię grube wianki z kwiatów mleczu, kończyny i chabrów, a potem nadymanymi polikami pomagam dmuchawcom rozpraszać po świecie ich nasionka. W podskokach biegnę przez udeptane ścieżki. Jestem beztroska, wolna, szczęśliwa. Śmieję się cicho wyciągając ręce w kierunku słońca.

Za nic nie mogę domyć rąk. Obok mojego domu stoi stary orzech. Codziennie wyczekuję owoców pod jego pniem. Tracę jednak cierpliwość i po wielu próbach udaje mi się w końcu strącić zieloną bulwę. Jest jeszcze niedojrzała i nie chce odejść od łupiny orzecha. Próbuję ją odgryźć, ale straszliwa gorzkość skóry skutecznie mnie zniechęca. Ścieram bulwę na chropowatej powierzchni jezdni zostawiając charakterystyczne mokre pasy, jeden obok drugiego. Palce moich dłoni coraz bardziej zabarwiają się na żółto-brązowy kolor. Ten kolor nie schodzi przez kilka następnych dni. Docieram w końcu do rdzenia. Kamieniem rozłupuję łupinkę i palcem wydobywam połówki wilgotnego orzecha. Z lubością żuję zimnawy miąższ owocu, którego niebiański smak rozpływa się po moim podniebieniu. 

Pociąg sapie z wysiłku wolno posuwając się po zardzewiałych torach. Kiedy z niewiadomego powodu staje pośrodku dwóch połaci gęstego lasu boję się, że nie da już rady ponownie pociągnąć za sobą stłoczonych w nim ludzi. Podróżnicy ściskają w rękach wiklinowe kosze. Wszyscy spieszymy się, żeby jako pierwsi tego ranka wskoczyć w las i zebrać dopiero co wysypane po deszczu grzyby. Każdy ma sobie tylko znane miejsca, do których powraca jak do pierwszej miłości. Czuję wewnętrzną niecierpliwość grzybozbieraczy, kiedy niezgrabnie próbuję zejść z wysokich schodów pociągu. Schody te, tak jak pociąg, straszą mnie rudą rdzą i ciężkawą konstrukcją z żelaznej kraty. W końcu jesteśmy sami. Wchodzimy z mamą i tatą do lasu jak w progi świątyni. Mówimy cichym głosem, żeby tylko nie spłoszyć tutejszych czarów. W ciszy lasu brzmienie mojego głosu wydaje się zupełnie inne. Dopiero w tej przytłaczającej ciszy słyszę tony, o których wcześniej nie mam pojęcia. Co chwilę rozglądam się za rodzicami, żeby się nie zgubić. Są momenty, kiedy nie wyłaniają się zza grubych drzew przez dłuższy czas. Stoję wtedy jak wryta słuchając lasu, onieśmielona tym światem nie z tego świata. Wyobrażam sobie, że jestem tutaj sama. Cisza przygniata mnie swoją gęstością, aż buczy mi od niej w uszach. Boję się zrobić najmniejszy ruch. W końcu słyszę ciche nawoływanie mamy. Ma długie, brązowe pukle włosów i zawsze do lasu przyrządza mięsistego kurczaka. Rozkładamy się przy upadłym konarze, owiniętym w pulchny mech. Odwijam pieczone udko ze sreberka, a mama podaje mi ogórka kiszonego. To jeden z tych, które razem z czosnkiem i koperkiem wciskamy z mamą kilka miesięcy wcześniej do słoików na gumkę, takich ze śmieszną sprężynką. Popijam herbatę z termosu. Jem w milczeniu wsłuchując się w śpiewające życiem korony drzew, wdychając świeżość, która wypełnia najodleglejsze zakątki mnie całej. Śliskie kapelusze maślaków z powpinanymi dla ozdoby trawkami wesoło sterczą z naszych koszów. Porównujemy, kto co uzbierał. Mama jeszcze raz tłumaczy mi, dlaczego zbierając grzyby zawsze trzeba pozostawić część nóżki w glebie. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że cały ten las to jedna wielka zależna od siebie, wiecznie żyjąca sieć. Zbieramy wszystkie śmieci, podnosimy uklepaną trawę. Z wdzięczności nie pozostawiamy za sobą żadnego śladu.


*
Stoję przed lustrem wolno przeczesując długie włosy. Każdy ich centymetr to świadectwo mojego życia w Korei, w miejscu odległym na wszelkie wyobrażalne sposoby. Mam dwa serca, ale teraz już – za każdym razem, gdy spoglądam w lustro – bez problemu rozpoznaję, kim jestem. Jestem tą łąką bujną tańczącą na wietrze, parującymi plackami krów, zapachem lasu tajemniczego, żabami ukatrupionymi w słoiku. To jest właśnie moja Ojczyzna.









Fanpage "W Korei i nie tylko" - październik 2012 i 2013

$
0
0


We wrześniu potrzebuję odetchnienia. Kończą się przepełnione wilgocią upały i człowiek ma ochotę choć przez moment odsapnąć. Nabieram sił na intensywny październik. W końcu nadchodzi: błękitnym niebem, rażącym słońcem, orzeźwiającą temperaturą i co najważniejsze - zmieniającymi się kolorami liści. To najwyśmienitszy okres na podróże, chodzenie pogórach, magazynowanie całej tej radości, której pociskami będzie można bronić się przed atakami markotnej zimy. Październik to miesiąc frenetycznej gonitwy. Nie tylko za ostatnimi dotykami słońca i chylącemu się ku zimowemu snu życiem, ale też i za sycącymi duszę łyczkami kultury spijanymi podczas niezliczonych w tym okresie festiwali.

Mój październik? To przede wszystkim góry i festiwal Pansori w Jeonju, przy okazji którego zwiedzam przecudowne zakątki Jeolla-do. Do tego sezon na moje ulubione owoce - koreańskie gruszki i persymonki - oraz czas nabierania tężyzny fizycznej, żeby stawić czoła zbliżającym się mrozom. Październik to też miesiąc niespodzianek: wizyta Prezydenta Komorowskiego w Korei, wywiady dla Radio Trójka i Dzień Dobry TVN oraz mój niespodziewany pobyt w Polsce, podczas którego po raz ostatni widziałam Pirata - weterana pośród naszych czterech kotów, które pozostawiłam za sobą wyjeżdżając do Korei.

Poniżej zapraszam do przejrzenia moich październików z lat 2012 i 2013 utrwalonych na fanpage'u "W Korei i nie tylko":





1 października 2012

Kangnam style by my good friend Carlos O. Zepeda








"A kuku" pośrodku koreańskiego lasu - znalezisko by Manuela Luiza.




Moje pierwsze spotkanie z koreańską fobią falusową miało miejsce w czasie którejś z wypraw z PWY. Zajechaliśmy do "zajazdu", który szybko okazał się czymś więcej niż zwykłym miejscem wypoczynku. Wokoło roiło się od prąci: końcówki balustrad, totemiczne pale, które zamiast maskami duchów kończyły się dorodnymi penisami, klamki... Wszystko w członkach aż strach czegoś dotknąć lub na czymś dłużej zawiesić wzrok...

Moje ulubione penisy jednak to te złote, ogromne sztuki robione za fontannki w łaźni, do której czasem zaglądam. Woda tryska z nich leciutkim łukiem dosyć sugerującymi falami...


W świątyni Yongcheonsa niedaleko Hampyeong takie oto magiczne miejsca.




Jeden z czterech świątynnych strażników, którzy stojąprzy bramie do każdej buddyjskiej świątyni.




2 października 2012

Korea to kraj, w którym co chwila odkrywa się cośnowego. Ja właśnie dowiedziałam się, że w okolicach Muan uprawia się... figi. Po raz pierwszy w życiu jadłam świeże owoce... Smak bardzo delikatny, o kwaskowej, odświeżającej nucie, zupełnie inny niżsycąca słodkośćwysuszonych fig.



Kolejna niespodzianka. Myślałam, że palmy to tylko na Wyspie Jeju, a tu proszę... takie widoczki w Jeollanam-do... — at 증도슬로우씨티짱뚱어다리.





Produkcja osławionej soli z Sinan.





W Damyang w lesie bambusowym były zielone lody bambusowe. Na plantacji zielonej herbaty w Boseong teżsię zajadam zielonymi.



Plantacja zielonej herbaty w tle. — at Boseong Greentea Plantation 보성녹차밭.





Wokół plantacji zielonej herbaty pachnący lasek cedrowy, jałowcowy, cyprusowy i na koniec bambusowy. Co za koncert zapachów i kolorów... — at Boseong Greentea Plantation 보성녹차밭.




Po udanej wycieczce czas na rożno. Jutro z rana powrót do Seulu. Na zdjęciu teściowa i ciotka. 





3 października 2012

Kolacja firmowa - sashimi. Ryba jeszcze żyje ok. 20 minut.





A tak się je śluzicę...





6 października 2012

III Program Polskiego Radia w Seulu. Po lewej Kasia Borowiecka, po prawej Marcin Pośpiech, dziennikarze przygotowujący materiałna Dzień Korei, który to temat będzie motywem przewodnim już10 października na antenie radiowej Trójki. Zapraszam do słuchania - będęja i PWY!





8 października 2012


Wywiadów ciąg dalszy. Kasia Borowiecka i Marcin Pośpiech z III Programu Polskiego Radia spragnieni sąinformacji o K-popie. Na zdjęciu męczy się Leszek Moniuszko i jego trzech koreańskich przyjaciół. Ja mam wolne... 





10 października 2012

Uwaga, uwaga! To jużdziś (środa, 10.10)- Dzień Korei w Radio Trójka. Rzecz już chyba zmontowana, a my mamy jużczas wejść antenowych (więcej na stronie Trójki). Trzymajcie kciuki!




11 października 2012

Dzieńwolny i przebieżka po górze Dobong na północy Seulu. Od czasu do czasu natykam się na zasieki, posterunki wojskowe, słyszęstrzały dochodzące z poligonów wojskowych. Żołnierze czuwają nad swojąpółnocnągranicą. To w końcu tylko kilkadziesiąt kilometrów stąd.





12 października 2012

Specjalnie dzisiaj dla wszystkich Pań(proszę o wyrozumiałośćPanów) kwiatki zwane kosmosami. Podczas koreańskiej jesieni ciesząoko tak samo, jak weekend tuż za progiem. Miłego piątku!





14 października 2012

Jesieńw Korei to szalony okres maratonów. Trzydzieści tysięcy miejsc w Nike Seoul Run rozeszło się w 30 minut po otwarciu rejestracji. Mnie nie udało sięnawet otworzyć strony, tak było wszystko zapchane. Dzisiaj jednak udało mi się po raz pierwszy wziąćudział w maratonie - był to Seoul Race. Na zdjęciu z PWY przed startem.




W Seoul Race przedrobniczkowałam 10,3 km w 1h28m. PWY czekał na mnie na mecie pół godziny. Na zdjęciu końcówka biegu i buraczkowa od wewnętrznej fali gorąca ja.





15 października 2012

Na dobry poniedziałek ściana z butelek po winie ryżowym zwanym makkoli (막걸리) - to tak dla zachęty, żebyśmy wszyscy jakoś dotrwali do zabawowego piątku. 

Zdjęcie zrobione w górach Dobong na północ od Seulu, gdzie udało mi się podejrzeć prześliczną parkę dzięciołów dużych.





16 października 2012

U Line (Uijeongbu LRT) to otwarta w czerwcu 2012 bezzałogowa kolejka na północy Seulu, a właściwie w miasteczku Uijeongbu (415 tys. mieszkańców) - 15 stacji, 10.6km. To drugie tego rodzaju rozwiązanie w Seulu i trzecie w całej Korei. Na zdjęciu cichutko przemieszcza sięponad strumykiem, między blokowiskami.



















17 października 2012

Niekonwencjonalne zdjęcie ślubne mojego kolegi. Wasze wrażenia?




20 października 2012

Sobotni poranek przed wejściem na góręDobong. Dzikie tłumy profesjonalnie oprzyrządowanych Koreańczyków: potochłonne koszulki, nieprzemakalne kombinezony, rękawiczki, toporne buty, plecaczki z dyndającymi termosami i matami do siedzenia, przewiewne czapki i chusty, rozsuwane laski, sportowe okulary przeciwsłoneczne, przenośne radyjka... PWY śmieje się, że wyglądająjakby wybierali się w Himalaje, a nie na szczyt, który nie ma nawet 1000m. Pogoda jest wspaniała.




22 października 2012

Owoce hurmy (inaczej persymony) bardzo przypominają pomidory ale tylko z wyglądu. Po ściągnięciu bardzo delikatnej skórki, cieńszej nawet niż ta u parówek, dostajemy się do rozpływającego się w ustach, słodziutkiego miąższu. Niektórzy wolą trochęmniej dojrzałą, twardsząpostać owocu, lub, tak jak ja, jej zasuszonąwersję (przypomina wtedy konsystencjąsuszone figi lub daktyle). Z hurmy robi sięteż jeden z moich ulubionych koreańskich napojów tzw. sujeonggwa (수정과), do którego wrzuca się orzeszki piniowe (sosny). Jedyną negatywnąstroną persymony są(podobno) zatwardzenia...;-]




24 października 2012

Świątynia Neungwon (능원사) w okolicach gór Dobong w Narodowym Parku Bukhansan. Bogato zdobiona z gołymi szczytami w tle wygląda jak z tandetnego stylizowanego obrazka. W widoku tym jednak nie ma nic sztucznego.




25 października 2012

Wymykamy sięna dzesięć minut przed przerwąobiadową. Szybki trucht do szatni, ciuszki w kąt, firmowy uniform on i na bieżnię. Po 40 minutach buraczkowego wysiłku bieg do szatni, błyskawiczny prysznic i ponowny galop do wind. Wydawanie obiadu na stołówce kończy się o 12.50. Musimy zdążyć.




29 października 2012

Powrót z Houston do Seulu rozpoczęłam o godzinie 16.00 w piątek. 18 godzin w samolocie, zmiana czasu i do domu trafiłam o 7.00 rano w niedzielę. Szybka de-bagażacja, gorący prysznic, herbatka z miodem i w góry. Bo to najlepszy czas, żeby spojrzećw niebo i podziwiać je upstrzone w TAKĄczerwień.




30 października 2012

Korea wyraźnie oziębia siędlatego ciepłej żółci słońca pod każdąpostacią nigdy za wiele. Na zdjęciu popularny w Korei miłorząb: w lecie cukierkowo zielony, na jesień słonecznikowo żółty.




31 października 2012

W koreańskiej firmie trzeba być gotowym na wszystko. Na przykład na to, że HR zapędzi zwykłego pracownika do przepytania kilkuset kandydatów na stanowiska w firmie w ciągu siedmiu dni roboczych.

Dzisiaj trzeci dzień, jedyne 60 osób. Razem ze współpracującym ze mną Kanadyjczykiem powoli odchodzimy od zmysłów. Młodzi kandydaci śpiewają dla nas pansori, a nawet death metal, deklamują wiersze po chińsku, grają na wirtualnej perkusji. W rewanżu zaprezentowałam swoje umiejętności kroku księżycowego Michaela Jacksona. A to dopiero środa, ażboję się, co będzie dalej... Mnóstwo pozytywnej energii, tony śmiechu i obserwacji - notkę na blogu obiecujęw następnym tygodniu.

Na zdjęciu rezultat młodego naukowca, który próbowałwytłumaczyćnam różnicęmiędzy "elasticity", a "plasticity".





1 października 2013

Fiszka z koreańskiego dla tych, którzy gustująw larwach jedwabnika. Ja "snacku" próbowałam tylko raz przez ostatnich 11 lat w Korei, ale niestety nie mam tego wyczynu udokumentowanego. Koleżanka, która robiła mi zdjęcie z wrażenia zapomniała włączyćaparat fotograficzny, a ja już po raz drugi nie byłam w stanie stanąć na wysokości zadania...






3 października 2013

Międzynarodowy Konkurs Pansori dla Amatorów w Jeonju. Wkrótce relacja i wideo z moich zmagańByło świetnie.






4 października 2013

Po dobrym występie w amatorskim konkursie pansori postanowiliśmy z PWY odpocząć w okolicach Jeonju.

Z samego rana wybraliśmy sięnad morze po muszelki na pożywne śniadanie. Po odpływie można było zbieraćje gołymi rękami.

Zebrane venerupis philippinarum trzeba najpierw osobno podgotować, żeby otworzyły skorupki - wypływa z nich wtedy cały muł. Dopiero po kilku obfitych płukankach można je dodaćdo właściwej zupy. W przeciwnym razie między zębami będzie trzeszczał piasek.





6 października 2013

Doskonale zdajęsobie sprawę, że nie potrafięśpiewać. Pansori tak mi się jednak podoba, że nawet brak talentu nie jest dla mnie przeszkodą

Odkąd po raz pierwszy usłyszałam "Pieśń o miłości" moim marzeniem było jej kiedyśodtworzenie. Myślałam, że ten akurat pomysłpozostanie jedynie w strefie niespełnionych życzeń...





7 października 2013

Polski ślad w Korei Południowej pozostawiony przez Monikę Ko: do obejrzenia tutaj. Na końcu video wzmianka o audycji o Korei "Zakorkowani". 

A już w nadchodzący piątek w programie "DzieńDobry TVN" odcinek o "W Korei i nie tylko". :}


9 października 2013

Trzej Okularnicy: po lewej mój ulubiony Junhyung, po prawej jego przesympatyczna dziewczyna Kaja. Dosyćnieoczekiwane spotkanie w Poznaniu, piwo pszeniczne i rozmowy w języku polskim. Podsumowująca myśl wieczoru: Junhyung stałsię Polakiem. :-):-) 





11 października 2013

Miałam dzisiaj przyjemnośćgościćw studio Dzień Dobry TVN i rozmawiaćz Panią JolantąPieńkowską

Świetnie było zobaczyć nagrywanie programu od środka, popodglądaćKatarzynę Skrzynecką, Piotra Gąsowskiego, Tomasza Jacykowa, czy zamienić kilka słów z panem Zbigniewem Lew-Starowiczem. Frajda.  





12 października 2013

Link do kolejnego odcinka DDTVN oKorei - tym razem udało mi się wpaśćdo studio i porozmwiać z p. JolantąPieńkowską

Pod wywiadem video o mnie i PWY - "Małżeństwo po koreańsku". :}


15 października 2013

Za moment wyruszam z powrotem do Korei. Za sobą zostawiam rodziców, ostatniego żyjącego kota (Pirat,16 lat) i przepiękną złotą jesień. Do następnego.




17 października 2013

Od wczoraj na najpopularniejszych ulicach Seulu spotkać można "policję turystyczną"(nazwa dwuznaczna jak dla mnie~~), która ma za zadanie pomagać odwiedzającym Koreę w sprawach takich jak zwrot zakupionych towarów, czy naciąganie przez pazernych taksówkarzy.

Mundury owej policji zostały zaprojektowane przez jednego ze stylistów PSY. Każdy z nich będzie miałnaszewkę z informacjąo języku, jakim dana osoba sięposługuje (angielski, chiński lub japoński). Naturalnie podczas ceremonii otwarcia "policja turystyczna" odtańczyła kawałek "Kangnam style"...







18 października 2013



Korea uważana jest za kraj, w którym żyje się całkiem przyzwoicie. To państwo podziwiane przede wszystkim za bezprecedensowy rozwój gospodarczy – w okresie zaledwie kilkudziesięciu lat Korea z kraju slumsów nad rzeką Han przeistoczyła się w jedną z najbardziej liczących się potęg na świecie. Spacerując po ulicach Seulu oko z przyjemnością zawiesić można na szykownie ubranych, zadbanych kobietach z markowymi torebkami na ramieniu oraz mężczyznach w dobrze dopasowanych garniturach i starannie dobranych zegarkach. Po ulicach jeżdżą dobre samochody, a upakowane wzdłuż nich domy handlowe kuszą ostatnimi kolekcjami z Mediolanu i Paryża. Na pierwszy rzut oka Korea to kraina mlekiem i miodem płynąca...



Więcej na temat sytuacji ludzi mniej zamożnych i ubóstwa w Korei Południowej w kolejnej audycji "Zakorkowanych"do lub poczytania w notce "Mniej zamożni i ubóstwo w Korei". 




20 października 2013

Pierwszy weekend po powrocie z Polski. Wspinaczka z przyjaciółmi na górę Dobong oraz dużo dongdongju i makkoli po szczęśliwym dotarciu do jej podnóża. Koreańskąrzeczywistość zdominowała cudowna jesień




22 października 2013

Październik 2013 to absolutnie magiczny miesiąc. Nagroda w konkursie pansori, wywiad i reportaż o mnie w "Dzień Dobry TVN", a na koniec bliskie spotkania z Jego Ekscelencją Bronisławem Komorowskim, poważna rozmowa z Panem Ambasadorem Krzysztofem Majką, czy przezabawna pogawędka z Panem Ministrem Januszem Piechocińskim. Szkoda, że do końca października zostało już tylko kilka dni..




10 godzin w autobusie i 1,5 godziny w metrze - tyle zajmuje mi podróż do naszej stoczni na południu Korei. Wyśpięsię, poczytam, spotkam nieprzeciętnych ludzi, pooglądam właśnie co budowane platformy wiertnicze, czy tankowce i wracam do domu. To częśćmojej pracy.




23 października 2013

W "Zakorkowanych"jużw zbliżający się poniedziałek będziemy mówićo tym, jak się w Korei żyje obcokrajowcom. 

Poniżej zajawka z tłumaczeniem na język polski przygotowanym przez współtwórcęaudycji (Leszek Moniuszko) - obcokrajowcy opowiadająo swoich doświadczeniach w koreańskiej łaźni! Można siępośmiać .







24 października 2013

Wzruszyłam sięzaangażowaniem studentów polonistyki, którzy odtańczyli polskie tańce ludowe podczas wizyty Prezydenta Komorowskiego w Korei - spójrzcie na WĄSY! :]:]:]


27 października 2013

Czasem trzeba zwolnić... 




28 października 2013

Dekady temu to właśnie z takich szklaneczek Koreańczycy sączyli swoje soju.




29 października 2013

Przy takim biurku uczył sięw szkole PWY (lata 80-te). Nie da się porównaćz mojąławką...





[Zakorkowani] Narodziny dziecka w Korei

$
0
0

Kobieta naprzeciw mnie robi duże oczy, zapowietrza się i ucieka wzrokiem w sufit. Siedzący obok niej mąż oraz nasz kolega z pracy na chwilę milkną, chowając spojrzenia we wnętrzu kufli z Heinekenem. Jesteśmy w Hadze, gdzie do swojego tymczasowego domu zaprosił nas wysłany za granicę współpracownik. 

Kobieta wraca na ziemię i odpowiada, że nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiała; że to była normalna kolej rzeczy po zamążpójściu, a na dodatek jej mąż jest najstarszym synem w rodzinie, więc nie za wiele miała do powiedzenia. Jest jej ciężko, czasem czuje się samotna, uwiązana, ale nie wyobraża sobie już życia bez swoich pociech.

To dosyć typowa odpowiedź Koreanek około czterdziestki na pytanie, dlaczego zdecydowały się na posiadanie dziecka.





Odpowiedź ta przeraża mnie na kilku poziomach. W Korei decyzja o posiadaniu dziecka podejmowana jest bardziej pod wpływem nacisku społeczeństwa (rodziny, współpracowników, kolegów, przyjaciół)  niż jako wynik przemyślanego i niezależnego wyboru. Uważam, że jest to podejście mało odpowiedzialne, a w niektórych przypadkach może i nawet krzywdzące dla samych dzieci - wokół mnie są osoby, które na pięć dni roboczych oddają swoje dzieci pod opiekę babć argumentując zimno, że „chciała wnuka to niech się zajmuje”. Sami uciekają z powrotem do pracy, żeby mieć po prostu święty spokój(jest to coraz częstszy powód, dla którego kobiety po urlopie macierzyńskim chcą wrócić do firmy).

Nowożeńcy nie zastanawiają się nad tym, jakiego człowieka chcą wychować, kogo chcą dodać do puli ludzkości. Koreańczycy po trzydziestce rodzą dzieci i z biegu dodają je do asortymentu głów, które dreptają po utartej ścieżce bezwzględnego wyścigu szczurów. Koreańscy rodzice, a w szczególności matki, potrafią poświęcić się dzieciom całkowicie. Poświęcenie to polega jednak przede wszystkim na dostarczaniu środków finansowych na jak najlepszą edukację dziecka oraz kierowanie nią tak, żeby potomek miał w przyszłości jak najintratniejszą pracę. Dzieci uczą się średnio 13 godzin na dobę, matki nauką tą komenderują, ojcowie pracują po nocach, żeby zarobić na wychowanie dziecka, prawie w ogóle w tym wychowaniu jednak nie uczestnicząc – na tym według Koreańczyków polega miłość rodzicielska. Po raz kolejny przerzuca się w ten sposób arcyważną odpowiedzialność na kolektyw, posiłkując się zapodanym przez niego, jedynie słusznym modelem życia. Brakuje mi w tym wszystkim fundamentu, jakim jest - w moim osobistym odczuciu - świadomy i mądry wysiłek włożony w tworzenie kogoś większego od siebie samego na poziomie jednostki. Wysiłek, który zajmuje mnóstwo czasu i energii oraz wymaga ciągłego samodokształcania się, rewidowania własnych przekonań. Dla mnie rola i osobista odpowiedzialność rodzica w formowaniu nowego życia są przytłaczające, Koreańczycy zdają się spoglądać na te kwestię z o wiele bardziej funkcjonalnej perspektywy...

Z czego to wynika? Wszystko rozpoczyna się w okolicach trzydziestki, kiedy to młodzi ludzie zaczynają doświadczać ogromnej presji ze strony rodziców, współpracowników i ludzi zupełnie postronnych, którzy ciągle wypytują się o datę ślubu, nawet jeżeli dana osoba nie ma nawet jeszcze chłopaka czy dziewczyny. Na osobę, która w okolicach 35 lat jest jeszcze wolna, patrzy się już w podejrzany sposób – coś na pewno musi być z nią nie tak, skoro nikt nie chciał się z nią związać. Niewiele zmienia się po ślubie. W Korei wejście w związek małżeński jest niemal równoznaczne z koniecznością wydania na świat potomka. Jest to kolejny etap, jaki każdy Koreańczyk musi przejść, żeby zostać uznanym za pełnoprawnego członka tego wymagającego społeczeństwa. W jakiś czas po ceremonii zaślubin rozpoczynają się więc najpierw delikatne, a następnie coraz bardziej natarczywe pytania o dzieci – znowu od rodziców, teściów, szefów, sąsiadów i od kogokolwiek, kto się akurat napatoczy. Stąd też bezdzietne związki w Korei to prawdziwa rzadkość, z wyjątkiem par, które z różnych względów nie mogą zajść w ciążę, choć i tu w sukurs przychodzi niezwykle rozbudowany system zapłodnień pozaustrojowych. Koreańczycy, którzy szczęśliwie przebrnęli przez  te dwa kroki milowe narzucone przez niebylejaką presję społeczeństwa, oddychają w końcu z ulgą przyznając, że ważniejsze rzeczy w życiu mają już „odhaczone”. Symptomatyczna jest tutaj postawa mojej koleżanki z pracy, która stwierdziła, że po urodzeniu dziecka może się w końcu zachowywać jak prawdziwa „ajumma” – nie ma już oporów przed komentowaniem zachowania innych osób, wyrażania na głos własnych opinii i dopominania się o swoje. Dzięki urodzeniu dziecka automatycznie otrzymała akredytację swojego społeczeństwa, stała się pełnowartościową osobą. Teraz, jeżeli tylko przyjdzie jej ochota, może już sama powielać schemat mentalnego nacisku w stosunku do swoich juniorów...


Moi bratankowie: Sue i Geon.


Mimo tego, że wydanie potomstwa na świat to ciągle niepisany obowiązek Koreanki, liczba dzieci przypadająca na jedną kobietę w Korei wyniosła w 2013 roku jedynie 1,24 (Polska: 1,32). Bezdzietne Koreanki (przeważnie singielki) lub takie, które mają tylko jedno dziecko to coraz częstsze zjawisko. W ostatnich latach widać bardzo duże odejście od tradycji wielodzietności, która przy braku odpowiedniej opieki medycznej miała zapewnić przeżycie przynajmniej części potomstwa. Co więcej dzieci już w coraz mniejszym stopniu uważa się za inwestycję w swoją własną przyszłość. Koreańczycy stają się stopniowo pod tym względem coraz bardziej niezależni. Dotyczy to zarówno rodziców, którzy na wszelkie sposoby próbują zabezpieczyć się finansowo, ale także i dzieci, które wzorem Zachodu nie chcą łożyć na utrzymanie swoich rodziców, a inwestować w samych siebie lub własne potomstwo. Niski przyrost naturalny to też wynik postępującej emancypacji Koreanek - coraz więcej kobiet pragnie realizować się zawodowo, czy też robić coś poza wyłącznym zajmowaniem się gospodarstwem domowym i dziećmi. Do tego dochodzą (a jakże!) względy pragmatyczne – edukacja dzieci w Korei jest niesamowicie kosztowna i coraz mniej rodzin może pozwolić sobie na wychowanie więcej niż jednej pociechy. Sam poród to też ogromny wydatek – kobiety wolą rodzić w prywatnych klinikach, często korzystając z cięcia cesarskiego na życzenie, na co przeznaczyć trzeba nawet 10tys. USD i więcej.

Pojawienie się nowej osoby w rodzinie to na pewno dla każdego ogromne przeżycie. W Korei przyszły rodzic przygotowuje się do tego wydarzenia bardzo szczegółowo – niczego nie oddaje się tutaj w ręce przypadku. Kobieta w ciąży rygorystycznie przestrzega diety, ćwiczeń, prowadzi niezwykle wnikliwy rekonesans wśród znajomych matek odnośnie każdego najmniejszego aspektu swojego stanu, często nawet odwołuje się do tradycyjnych nauk (tzw. „teakyo”). Z okresem ciąży, połogiem i pierwszymi dniami po porodzie wiąże się również wiele ciekawych zwyczajów i wierzeń, o czym wspominamy z Leszkiem w audycji „Zakorkowanych” załączonej na końcu niniejszego wpisu. Mimo tego, że decyzja o posiadaniu dziecka nie do końca jest ich niezależnym wyborem, Koreańczycy na pewno stają na wysokości zadania, jeżeli chodzi o zapewnienie swojemu potomkowi jak najlepszego startu w przyszłość. Wydaje mi się jednak, że to owcze podążanie za trendem nawet w tak ważnej kwestii jak posiadanie dzieci, strach przed zatrzymaniem się na chwilę, żeby to i owo przemyśleć, to wszystko powoduje, że Koreańczycy gubią po drodze coś bardzo wartościowego. Coś, dzięki czemu ludzie mieliby szansę na zrobienie dużego kroku naprzód. Zamiast tego Koreańczycy (i pewnie nie tylko) drepczą w jednym miejscu. Coraz sprawniej, ale jednak drepczą.



„Narodziny dziecka w Korei” – audycja „Zakorkowani”:






Fanpage "W Korei i nie tylko" - listopad 2012 i 2013

$
0
0

Lubię koreański listopad. Początkowe dni to jeszcze ciepława jesień z mieniącymi się kolorami, tabunami liści i grzejącym słońcem. W drugiej połowie miesiąca do rzeczywistości powoli wkrada się zima szykując poranne przymrozki, ale ciągle ciesząc czystym jak łza niebem i oślepiającymi dniami.

Listopad to czas rekrutacji i badań okresowych w firmie, ostatnich (dla mnie) wspinaczek górskich, przyrządzania kimchi na kolejny rok oraz Seoul Lantern Festival nad strumieniem Cheongyecheon, tuż za oknem mojego biura. W listopadzie bierzemy też z PWY wolny piątek i zapraszamy teściową (oraz jej wóz~~) do Sokcho, gdzie cały dzień moczymy się w naturalnych gorących źródłach, a następnie robimy barbecue popijając soju zaprawianym domowym syropem z koreańskich górskich malin. 

Poniżej wyjątki z listopada 2012 i 2013, które odnotowałam na Fanpage'u "W Korei i nie tylko". Zapraszam do oglądnięcia zdjęć.




1 listopada 2012



Dowód na to, że w Korei mamy wysokich mężczyzn. Ci na zdjęciu to dwudziestoparoletni młodzieńcy, kandydaci na stanowiska w mojej firmie - ok.190cm wzrostu.





Chłopak po lewej wspinał się na Annapurnę bez przewodnika i tragarzy. Gór nie lubi, chciał tylko sprawdzić, czy da radę. Chłopak po prawej był odpowiedzialny za ruch helikopterów - pracował w lotniczej wieży kontrolnej. Jak ja się cieszę, że mam pracę i nie muszę konkurować z takimi rodzynkami, jak oni... 









2 listopada 2012

Rozmów klasyfikacyjnych ciąg dalszy. Dzisiaj mieliśmy trochę gorszy dzień (kandydaci nie powalali znajomością języka), co widać na załączonym zdjęciu obrazującym stan umysłu mojego współpracownika Jasona.





3 listopada 2012


Nie możemy usiedzieć w domu. W Osanie pod Suwonem znalazłam oszałamiająco pachnące chryzantemy, na których ciągle wesoło bzykały sobie pszczółku. — at 물향기 수목원.





Korea ciągle w jesiennym ogniu...







6 listopada 2012


Kimbab gigant. Największa bestia, jaką jadłam w życiu - średnica ok. 7cm.







9 listopada 2012

Polecam wywiad ze... sobą. Tym razem dla portalu Bankier.pl. Durga część w następnym tygodniu. Miłego weekendu!





11 listopada 2012

Kolejny koreański ślub, czyli 15 minut ceremonii, 15 minut zdjęć (bukietem rzuca się kilkakrotnie do wcześniej wyznaczonej osoby), 15 minut obiadu... i po sprawie.








12 listopada 2012

Na łamach bloga kilka razy wspominałam już o szale edukacyjnym w Korei - tutaj liczy się nawet szpital, w którym urodzone zostało dziecko, nie wspominając już o "dobrych" przedszkolach, przed którymi rodzice koczują w namiotach, żeby zapisać do nich swoje pociechy. Współzawodnictwo to w Korei chleb powszedni, o czym również w artykule "Wyborczej": Szkolna katorga w Korei Południowej”.



13 listopada 2012

Papierowa i podświetlona Namdemun - część ekspozycji Seoul Lantern Fesitval 2012. To ta sama brama, która w 2008 roku została podpalona przez zirytowanego rządem szaleńca i która do tej pory jest pieczołowicie odbudowywana.






Więcej zdjęć z festiwalu poniżej:




14 listopada 2012


"Drink Different". Brzmi znajomo, prawda? Oto koreańskie soju w wersji jabłkowej, czyli APPLE.










15 listopada 2012


To zdjęcie jest unikatowe z dwóch powodów i oba dotyczą PWY. Po pierwsze PWY jest typem macho i kosmetyków używa raz na rok. Po drugie PWY jest typem macho i nie lubi pozować do zdjęć, a już szczególnie takich, jak poniżej.






Na twarzach mamy błotko z plaży w Boryeong, gdzie co roku odbywa się szalony Mud Festival.




16 listopada 2012

Druga część wywiadu dla portalu Bankier.pl:"Tam mieszkam: Korea Południowa". Rozmowę ze mną prowadzi Malwina Wrotniak.

"Po powrocie, ni stąd ni zowąd, zostałam wezwana do szefa, który zrugał mnie w dosyć stanowczy sposób i to na oczach pozostałych pracowników (którzy przerażeni udawali, że są bardzo zajęci) - wszystko w języku koreańskim, którego nie rozumiałam ni w ząb. Zupełnie nie wiedziałam, co jest powodem jego furii, ale jakiekolwiek odezwanie się nie wchodziło w grę – szef ma zawsze rację. Potem okazało się, że na czas nie wypełniłam podsumowania wydatków z podróży służbowej, do którego służył specjalny system… w języku koreańskim, i o którego istnieniu nie miałam pojęcia. To był mój pierwszy test charakteru. Ten sam szef kilka dni później wydał na moją cześć kolację (sashimi posypane wiórkami ze złota!), serwując mi kieliszek za kieliszkiem koreańską wódkę soju (odmówić nie można), żeby sprawdzić zakres, w jakim jestem w stanie kontrolować swoje upojenie alkoholowe – to był drugi egzamin charakteru. Oba zdałam poprawnie, o czym dowiedziałam się dużo później".



Usteczka w ciup są bardzo modne w Korei (i Azji), ale ten naburmuszony trend rozprzestrzenia się też u nas. Niech ten kolaż unaoczniający oczywiste skojarzenie będzie przestrogą z przymrużeniem oka... Miłego weekendu!







17 listopada 2012

Nastała zima. Czas przygotować zapasy kimchi na następny rok.








19 listopada 2012


W swojej książce pisałam co nieco na temat podejścia Koreańczyków do zwierząt. Zdjęcie wykonane przez Leszka Moniuszko w jednym z większych koreańskich supermarketów dobitnie to podejście obrazuje. Piesek, na czas zakupów, został zamknięty przez właścicieli w szafce na torby...









21 listopada 2012

Czy grupa krwi może powiedzieć nam coś o charakterze człowieka? W Japonii nawet politycy swoje mało subtelne wybryki składają na karb znielubionej gruby B. W Korei przywiązywanie uwagi do grupy krwi nie jest aż tak powszechne, ale wystarczy, żeby podawać ją obok imienia i nazwiska, daty urodzenia i znaku astrologicznego gwiazdora (na zdjęciu pan 이이경 z grupą A). Jakiś czas temu pojawiła się też seria artykułów dotyczących badań grupy krwi u najbardziej wpływowych ludzi koreańskiego świata biznesu. Większość z nich to mało popularny typ B - tak samo jak W Korei i nie tylko. ;]




Polecam też linki na powyższy temat:


2. Podcast BBC: “Life Blood” 



22 listopada 2012

Nowy wpis na moim blogu o przyrządzaniu kimchi na następny rok. Aż wstyd, że to był mój pierwszy raz od ponad 10 lat spędzonych w Korei.



23 listopada 2012

Kupienie bielizny w Korei jest dla mnie niewykonalne. 

Majtki to raczej majtalachy z materiałem obejmującym całe półdupki jak torba kartofle. Sprawa absolutnie nie do przetrawienia. Moja rosyjska koleżanka stwierdziła nawet, że teraz rozumie dlaczego koreańscy mężczyźni zdradzają swoje małżonki i... zaczęła sprowadzać do Korei zwiewną bieliznę z Włoch. 

A staniki? No właśnie... Mój problem w zupełności obrazuje poniższa reklama. Owszem, na przyczepionych poduszeczkach lepiej się panom takim jak 소지섭 leży, ale ja dziękuję, nie potrzebuję…








24 listopada 2012

Półtorej godziny zaciętej walki w tenisa stołowego. 10:21, 11:21, 12:21, 19:21, 14:21. Przegrałam z kretesem... :-[







25 listopada 2012


Firmowy wypad w góry. Rozgrzewka. — at 신흥대학.







27 listopada 2012


Na szczycie góry Dobong na północy Seulu można spotkać takich oto panów. 






Szczyt Dobongsan.





Stocznia Samsunga (SHI) i Daewoo (DSME) znajdują się na wyspie Geojae na południowym wschodzie Korei. DSME posiada dwa helikoptery, którymi w ciągu 20 minut można dolecieć tam z lotniska w Busan. To tylko dla wybrańców.




W 2001 roku jeden z tych helikopterów runął do zatoki. Z dwunastu pasażerów przeżyły tylko cztery osoby. Jedną z nich był Koreańczyk, który zatrudnił mnie do swojej grupy sześć lat po wypadku. To On właśnie dał mi możliwość pracy przy niebanalnych projektach.




29 listopada 2012

Pojawiło się kilka opinii na temat ksiażki - jedne z nich krytyczne, inne bardziej "przyjazne". Wszystkie zawsze bardzo potrzebne. Ostatnia, autorstwa p. Eweliny, znajduje się na stronie “Lubimy Czytać”.

Heosik/회식 (lub jak kto woli "hwesik") to koreańska tradycja firmowych, zakrapianych kolacji. Nasza tygodniowa rozpiska: wtorek PWY, środa ja, dzisiaj PWY i ja. Jutro na szczęście piątek i wieczór wytchnienia. Na zdrowie!








1 listopada 2013


Gdy opowiadałam o umęczonych panach, którzy nie są w stanie wrócić do domu jeżdżąc w kółko od jednej do drugiej stacji końcowej, Leszek upierał się, że obecnie płeć piękna wcale nie jest pod tym względem lepsza. Oczywiście skwitowałam to podniesioną w pobłażaniu brwią. 

Dzisiaj grubo przed 7 rano musiałam zweryfikować swoje poglądy. Dziewczyna zupełnie nie zdawała sobie sprawy ze świata wokół. Spadła jej torebka, odtwarzacz mp3 owinął o rurę, nogi dwuznacznie rozkraczyły, a z ust wyległo tragikomiczne chrapanie...











3 listopada 2013

Wywiad radiowy po koreańsku. Ale się zmordowałam... —at 국악방송.







6 listopada 2013


Minęło ponad 9 lat od mojej pierwszej wizyty w Singapurze. Podczas tamtych odwiedzin w małym plecaku nosiłam całe swoje życie nocując z innymi w dwudziestoosobowej sali. W międzyczasie nowoczesny krajobraz miasta-państwa wzbogaciła Marina Bay, a mnie przyjmują powitalnymi drinkami i darmowym minibarem. Jedyne co się nie zmieniło to Tiger - smakuje jak zawsze wyśmienicie.










7 listopada 2013

Singapur to bardzo specyficzny krajobraz. Maleńkie uliczki, poupychane na niewielkiej powierzchni monstrualne, ale niezmiernie ciekawe architektonicznie wieżowce, obok pokolonialne kamieniczki, w to wszystko wklejone ogromne drzewa jakby dopiero co wyciągnięte z serca dżungli i ta sterylna czystość... Intrygujące miejsce.












8 listopada 2013

Poniedziałek: pakowanie
Wtorek: z bagażem do pracy, wylot do Singapuru 16:20
Środa: spotkania i pakowanie
Czwartek: z bagażem na spotkania, wylot 23:00
Piątek: przylot do Korei 6:00, z bagażem do pracy








9 listopada 2013

Ostatki jesieni…







10 listopada 2013


Ostatnie liście…







11 listopada 2013


Nie wiem, co myśleć o tym natłoku ppeppero na moim biurku. Widzę dwie opcje:

1. Jestem atrakcyjną kobietą, więc mam wielu cichych wielbicieli i/lub
2. Jestem przełożoną co poniektórych mężczyzn, więc atrakcyjną być MUSZĘ. 



12 listopada 2013

Na pewno znajdą się osoby, które mają już po dziurki w nosie maltretowania biednej, warszawskiej tęczy i które coraz częściej rozważają zmianę otoczenia na bardziej "wstrzemięźliwe". Może więc wyjazd do Korei?




13 listopada 2013

Kolejny błękitny dzień wśród koreańskich biurowców.








14 listopada 2013

Bynajmniej nie mam zamiaru powracać do kung-fu (tak, tak, kiedyś ćwiczyłam). Kto zgadnie gdzie dziś była "W Korei i nie tylko"?







15 listopada 2013


Takie piątki to ja lubię... Zamiast biurka gorące źródła, masaże wodne i sauna. ⊙﹏⊙








16 listopada 2013

Podczas wieczoru z teściową zabraknąć nie może soju z dodatkiem domowej roboty syropu z koreańskich czarnych malin (복분자) - mikstura i pyszna, i zero efektów ubocznych następnego dnia. ●﹏●





A rano koniecznie dużo ruchu, włączając to przebieżkę przez wszystkie możliwe urządzenia gimnastyczne dostępne w parku, a także kręcenie ogromnym hula hop (moja teściowa ma 67 lat). 




17 listopada 2013

Korea to konserwatywny kraj, ale nikt tęczy tutaj nie męczy. Ona po prostu cieszy oko.








18 listopada 2013

Ostatnio w mój grafik nie mogę wcisnąć nawet igły, ale udało mi się znaleźć półtora godzinki w nocy (1:30-3:00) na wideokonferencję z Polakami zgromadzonymi w klubie "Znajomi Znajomych". 

Odpowiadałam na pytania prowadzącego Mateusza Gruszka Dzierżyńskiego, a także na te ze strony uczestników spotkania. Były pytania konkursowe - prawidłowe odpowiedzi nagrodzone zostały książkami wydawnictwa "Kwiaty Orientu", między innymi mojego autorstwa. 

Tym, którzy wybrali się do klubu pomimo ponurej pogody dziękuję, a tym, którzy nie mogli się pojawić polecam poniższą relację prosto z mojego domu.





19 listopada 2013

“If the testimony from many underage prostitutes, police officers and human rights groups is true, South Koreans are the biggest customers of the child sex industry in the region”.

Załączony tutaj tekst to dokładny opis skali wykorzystywania seksualnego w Korei Południowej. To bardzo przygnębiająca rzeczywistość i jedna z tych rzeczy, nad którymi osobiście nie potrafię przejść do porządku dziennego jeżeli chodzi o kulturę koreańską (patrz również: rys historyczny zawarty w artykule). 

W ramach audycji "Zakorkowani" zmierzyliśmy się z tym trudnym tematem odcinku audycji zatytułowanej “Miłość w Korei (część pierwsza)”.



21 listopada 2013

Takich właśnie przystojniaków spotykam od czasu do czasu podczas mojej przerwy obiadowej.







22 listopada 2013


W dzisiejszym wpisie na blogu opowiadam jak to jest być obcokrajowcem w Korei. Jak można się domyślić być nim w tym kraju wcale nie jest aż tak łatwo. Zapraszam do lektury i do odsłuchania dwóch odcinków audycji "Zakorkowani"na ten właśnie temat.



25 listopada 2013

Pani Ambasadorowa Zofia Majka na wespół z innymi czternastoma małżonkami Ambasadorów i jednym rodzynkiem pośród nich, wystawiła swoje prace w Samsung Raemian Gallery w Seulu.

Pani Zofia zauroczyła gości własnoręcznie stworzoną biżuterią z kamieni szlachetnych pochodzących z Polski, Indii, Chin i Korei. Pięknie wyglądała również w koreańskim hanboku.







26 listopada 2013


Natalia Szewczak, dziennikarka TVN24, opisuje swoją wizytę w Strefie Zdemilitaryzowanej (DMZ). Niebezpieczna wycieczka, czy czysta komercja? Oceńcie sami.



27 listopada 2013

Za oknem śnieg i deszcz, ale kolory jesieni ciągle nie dają za wygraną.







28 listopada 2013


Ojciec kieruje synem, mąż kieruje żoną, kobieta niezamężna ma być posłuszna ojcu, kobieta po ślubie mężowi, a po śmierci męża – najstarszemu synowi. Czy tak faktycznie funkcjonuje koreańska rodzina? Na to pytanie odpowiadają "Zakorkowani” w kolejnej audycji do odsłuchania pod zaznaczonym linkiem. 



29 listopada 2013

Golonka z PWY. Nauczam polskiego, bo teściowa kazała... ⊙﹏⊙
Miłego weekendu.







30 listopada 2013


Sąsiedzi (trójka dorosłych i dwójka dzieci) szykują się do robienia kimchi na cały przyszły rok (tzw. kimjang/김장).



Doliczyłam się 50 główek kapusty...











Tayo, Larva, Pororo i Sokmom

$
0
0

Kątem oka wychwycam filuternie puszczane do mnie ślepie. Odwracam się z cisnącym wyjaśnieniem, że nie, nie jestem „rosyjską modelką”, ale po spojrzeniu intruzowi w twarz zamiast zgrzytu zębów na moje usta wypływa wielki uśmiech. Mam przed sobą „Tayo the Little Bus”, niebieskiego auto-łobuza nr 120 z koreańskiej kreskówki 꼬마버스타요” („Kkomabus Tayo”). Dzieciaki piszczą z uciechy, gdy nadjeżdża i śmiech ten na dobre rozwiewa zimowe chmury. Tayo, najczęściej kojarzony ze swoją słabością do rytmicznego puszczania bąków, ma kilku przyjaciół i ci również jeżdżą po Seulu wnosząc pokaźny zastrzyk kolorów do życia najmłodszych Seulczyków: zielony autobus nr 1000 to sowizdrzalski Rogi, najlepszy przyjaciel psotnika Tayo; żółta Lani, autobus nr 02, znana jest ze swojego wesołego usposobienia i to ona najczęściej godzi dwóch skłonnych do sprzeczek przyjaciół; Gani, autobus nr 1339 w kolorze czerwieni to pracowity, serdeczny, ale też i nieśmiały kolega całej trójki.







Początkowo po stolicy Seulu poruszają się tylko 4 autokary. Odzew jednak jest tak pozytywny (jednego dnia zanotowano aż 40 000 pasażerów!), że burmistrz miasta podejmuje decyzję o rozszerzeniu akcji. Przewodnim założeniem jest nauczenie juniorów, jak korzystać ze środków transportu publicznego oraz promocja jego przystępności dla dzieci. W tym momencie ulice Seulu przemierza aż 100 wariacji Tayo, Rogi, Lani i Gani, a dzieciaki nie mogą doczekać się weekendu, żeby wyciągnąć rodziców na przejażdżkę. 






Po jakimś czasie do autobusików przyłączają się popularne w Korei robaki: niemądra żółta larwa, która zupełnie traci już rozum na widok jedzenia i larwa czerwona, która imitując Bruce Lee bez skutku próbuje dopiec swojej koleżance - najczęściej sama się przy tym dotkliwie obija. Gąsienice wsiadają do "라바 지하철" ("The Larva Train"), a za nimi podążają tłumy rozbawionych podróżnych.
















Taksówki w Korei mają bardzo złą reputację. Owszem są taniutkie, ale ich sadystycznych zapędów trzeba się wystrzegać jak ognia. No chyba, że wsiada się do "뽀로로 택시" ("Pororo Taxi"), gdzie kółkiem rządzi sławny bezlotek. Tutaj nie ma się czego obawiać - pingwin Pororo na pewno nie będzie przecież róbował zmieść przechodnia z pleców swojej koleżanki zebry. Pamiętajcie tylko, żeby Pororo Taxi zamówić co najmniej tydzień przed planowanym przejazdem.


 





Slogan głosi, że "każdy potrzebuje matki". Dlatego transport publiczny w Seulu wychodzi też naprzeciw osobom starszym w postaci "속마음 버스" ("Sokmom Bus"). W specjalnie przygotowanych wnętrzach autobusu dorośli Seulczycy mogą wyłożyć kawę na ławę (tudzież swoje "serce i umysł") w rozmowie z kimś bliskim, albo po prostu wypłakać się niczym na ramieniu własnej matki. Całemu procesowi przewodzi profesjonalny instruktaż, opieka psychologa oraz atmosfera poufności. W kraju, gdzie pomoc tego rodzaju ciągle uważana jest za tabu to rozwiązanie idealne.






Co tu dużo mówić - naprawdę coraz bardziej lubię to miasto...


A o codziennej odsłonie koreańskiego transportu publicznego można posłuchać w audycji o Korei "Zakorkowani":

1. Życie w tranzycie, część 1
2. Życie w tranzycie, część 2



Article 17

$
0
0



Wesołych Świąt!

메리 크리스마스!




Fanpage "W Korei i nie tylko" - sierpień 2014

$
0
0


Sierpień w Korei to stan bezwładności wywołany wybuchową mieszanką spiekoty i ogromnej wilgotności powietrza. Koreańczycy w tym czasie albo uciekają za granicę, albo - zmuszeni codziennymi obowiązkami - co rychlej przemykają pomiędzy klimatyzowanymi pomieszczeniami. Ogólnie dominuje wtedy rozbrajające otępienie, półsen w relacjach z drugim człowiekiem i oczekiwanie na orzeźwiającą, wrześniową bryzę o poranku. 

Ten sierpień był dla mnie wyjątkowo ciężki. Nie chodzi tutaj jedynie o perwersyjnie w tym roku gorące lato, ale też o to, że musiałam je spędzić z ogromnym brzucholem i to dosyć aktywnie. Targi dziecięce, zakupy, reorganizacja i gruntowne sprzątanie domu, sortowanie zabawek, ubranek i identyfikacja ”pomocy wychowawczych” otrzymanych od przyjaciół-rodziców, do tego koreańska szkoła rodzenia (o tym niebawem, bo to piękny temat), zajmowanie się guesthousem (mija właśnie dokładnie rok od jego założenia!), nagrywanie na zapas audycji radiowych, a także chadzanie do pracy przez pierwszą połowę miesiąca oraz naprzemiennie co drugi dzień basen i 11km szybszego chodu podczas dwutygodniowego urlopu w jego drugiej części – to celem zahamowania niekontrolowanego rozrostu naszego DD. W ósmym miesiącu ciąży tego rodzaju aktywność naprawdę wyczerpuje. Na całe szczęście powoli wszystko domykam na ostatni guzik (wiem, wiem – potem i tak wszystko się porozpina, na to też jestem przygotowana), brzucho powoli ulega działaniu grawitacji i zbliżającego się terminu, a do pracy mam plan chodzić jeszcze przez tydzień. No chyba że akcja rozpocznie się wcześniej, na co po cichu liczę... 

To był na pewno zupełnie inny sierpień od tych spędzonych w Korei przez ostatnie 13 lat, ale chyba jeden z najciekawszych. Nadchodzące dni oznaczają dla mnie ogromne zmiany w porównaniu do tego, ja spędzałam swoje dni jeszcze nie tak dawno, ale czuję, że to już dla mnie właściwa pora na tego rodzaju reorientację. I dobry moment, żeby spojrzeć na to, jak wyglądało moje życie do tej pory. Poniżej sierpień zeszłego roku oczami fanpage „W Korei i nie tylko”. 







6 sierpnia 2014 

Wzięło mnie na porządki i takim sposobem natknęłam się na swoje początki.

A jak Wam idzie nauka? 





7 sierpnia 2014 

Druga część wywiadu dla Bankier.pl ("Praca w Korei Południowej. W korporacji jak w w wojsku") dotyczącego rynku pracy w Korei. Część pierwszą można znaleźć tutaj: "Wychowani do pracy w korporacji. Kariera w Korei oczami Polki z Seulu". 

Zapraszam do lektury i ewentualnych pytań. 




8 sierpnia 2014 

Długi weekend w totalnej dziczy z PWY oraz trzema koreańskimi damami w wieku zasłużonym (60-70 lat). Zabawa przednia. Jeszcze lepsze opowieści. Najlepsze jedzenie. 





9 sierpnia 2014 

Dzień nad rzeką, kilkogodzinne nieprzerwane ploty (ja i PWY chrapiemy w najlepsze, żeby nadążyć wieczorem), kurze łapki na kolację z zakąską z pieczonej świńskiej skóry, makkoli i śpiewanie. A teraz ogrywanie nas z kretesem w hwatu.

Starsze pokolenie w Korei rules. 






13 sierpnia 2014 

Dla tych, którzy nie mogli uczestniczyć w AMA (Ask Me Anything) organizowanym przez portal bankier.pl i wykop.pl polecam całe 85 minut mojej rozmowy video z internautami z Polski (bezpośredni link: Ask me Anything z Anną Sawińską). 

Pytania były różne: o to jak zdobyć pracę w Korei, o wynagrodzenia, stypendia, narkotyki, o wzrost mojego męża, o podejście Koreańczyków do innych Azjatów, Koreańczków z Północy i Polaków oraz wiele innych. 

Zapraszam do odsłuchania i dalsze pytania.  


14 sierpnia 2014 

Jakiś czas temu na kolacji ze znajomymi po raz pierwszy na żywo zobaczyłam moja drugą książkę. Szkoda, że to nie mój własny egzemplarz, bo wrażenia całkiem przyjemne... 





17 sierpnia 2014 

Gorączka sobotniej nocy... 





Konsekwencja gorączki sobotniej nocy. 대리 운전 czyli usługa polegająca na wynajęciu kierowcy do własnego auta... 






23 sierpnia 2014 

Piątek w pracy. Dzień jak co dzień. (-: 






26 sierpnia 2014 

Według najgorszego scenariusza ostatni Koreańczyk ma umrzeć w 2750 roku. Do 2136 roku cała populacja skurczy się z obecnych 50 milionów do jedynie 10 milionów. Już w roku 2050 38% społeczeństwa będzie w wieku emerytalnym... Co Wy na to? 

Przy okazji pogadanka o narodzinach dziecka w Korei.




28 sierpnia 2014 

Cudowny dzień, pierwszy przebłysk pięknej koreańskiej jesieni. W taki dzień lubię wybrać się na obiad na górę Namsan na pyszny bibimbab serwowany w restauracji stylizowanej na hanok. Wśród śpiewu pansori i ćwierkania przejedzonych wróbelków raczę też swój żołądek koreańskim deserem bingsu. Wpatrując się w szumiącą na wietrze zieleń wyczekuję jesieni... 





29 sierpnia 2014 

Kombinowaliśmy z PWY i w końcu wykombinowaliśmy. Teraz pozostaje nam już tylko tapetowanie, sprzątanie i urządzanie - jak dotąd zabawa przednia, choć w ostatnich dniach oboje wyglądamy jak zombie... 

Otóż mam przyjemność przedstawić Wam nasze malutkie przedsięwzięcie - studio do wynajęcia w Seulu jako alternatywa dla koreańskich love moteli i drogich hoteli podczas wizyty w tym kraju. Wszystko w ramach sprawdzonego portalu AirBnB. 

Dla fanów "W Korei i nie tylko" przewiduję dodatkowe zniżki, więc jeżeli się wybieracie do Seulu to proszę o kontakt. 

Zapraszam do polubienia strony "Seoul BLISS'Inn" i rozpowszechniania informacji. 

Planowane otwarcie 5 września 2014! 










Rozwiązanie

$
0
0

To prawie 39 tydzień. Wielkimi krokami zbliża się wielkie rozwiązanie. Za kilka dni nic już nie będzie dla mnie wyglądało tak samo i jestem na tę zmianę jak najbardziej otwarta. Ciągle dojeżdżam do pracy i wkurzam się na koreańskich kierowców (z pozycji prowadzącego wygląda to jeszcze gorzej niż z punktu widzenia przechodnia!), codziennie przed wyjściem do firmy pokonuję kilometry (korzystam ze skróconego czasu pracy), w czasie obiadu robię na sali gimnastycznej przysiady, które z powodu drgających niekontrolowanie nóg przyprawiają moich męskich współpracowników o palpitacje serca (ale też i dopingujące uśmiechy), na zapas nagrywam radiowe audcyje "Sounds of Korea" oraz prowadzę swój guesthouse "Seoul BLISS'Inn" - ogólnie mówiąc ciągle żyję na wysokich obrotach.


38 tygodni i trzy dni. Z dziesięcioletnią Nabi,
która urodziła się 10 września...


Mimo mrocznych oczekiwań ciąża okazała się w moim przypadku łatwa i przyjemna. Kręgosłup nie tylko wytrzymał dodatkowe 15kg, a nawet przestał pobolewać, co przecież z powodu dyskopatii zaakceptowałam już jako nieodzowną część reszty mojego życia. Operowane kilka lat temu kolano również stanęło na wysokości zadania - żadnych niezapowiedzianych "przeskoków", czy unieruchomiających opuchnięć. Do tego zupełny brak porannych mdłości, wrażliwości na zapachy, zbytnich zakorkowań w przewodzie pokarmowym, emocjonalnej karuzeli, czy siniaków po wewnątrzbrzuchowych akrobacjach mojego DD. Jedyne niedogodności, które przejęły nade mną władzę to zmęczenie, senność i opuchlizna. No i teraz to już raczej poruszam się jak słoń w składzie porcelany, ale w tym też potrafię dostrzec niejakie uroki.

Pewnie wiele kobiet wyklnie mnie, ale ja akurat za okresem ciąży będę tęskniła. Obserwacja własnego ciała, które ulega istnej transformacji pod wpływem rosnącego w środku człowieka to była (i ciągle jest) dla mnie fenomenalna sprawa. A dotykanie stópek przez nagłe wypukłości na brzuchu to już w ogóle totalny szał. Sporo się nauczyłam, wiele zrozumiałam, ale też i doświadczyłam dużo nowego, jeżeli chodzi o koreańską rzeczywistość. I o tym ostatnim tak naprawdę będzie ten wpis. 

A zaczęło się nie najciekawiej, bo od walki z tutejszą machiną, która nabija kabzę doktorom, wykorzystując do tego szantaż emocjonalny jako swoiste paliwo. Prowadząca moją ciążę świetnie mówiła po angielsku i na pewno znała się na rzeczy. Za każdym razem jednak wizyty odbywały się w trybie "ppalli, ppalli" ("szybko, szybko") z przestępującą z nogi na nogę pielęgniarką tuż za plecami. Ewentualne pytania obijały się o lekko naburmuszoną twarz lekarki - najwłaściwszą odpowiedzią na diagnozę "wszystko przebiega prawidłowo" miał być nasz uśmiech i co szybsze opuszczenie gabinetu. Do tego ciągłe nagabywania o dodatkowe badania, które "każda inna koreańska matka wykonuje dla dobra swojego dziecka", a "Ty i tak przecież jesteś w bardziej zaawansowanym wieku, więc już w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać". Po jakimś czasie zaczęłam się tam czuć jak intruz.

Fabrykę do robienia pieniędzy zmieniłam na szpital, który wybrałam jako moje docelowe miejsce rodzenia i tutaj już zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Wizyty w bardzo przyjemnej atmosferze, trwające nie pięć a trzydzieści minut, słowa otuchy i adekwatne porady zamiast obwiniania za zbyt wysoki przyrost masy DD jako (najpewniej!) rezultat mojego lenistwa i obżarstwa, badania USG na życzenie, a nie przy każdej jednej wizycie, zamiast fotela ginekologicznego najzwyklejsze łóżko. 

Co bardzo podobało mi się w obu klinikach to bezproblemowa obecność partnera przy wszelkiego rodzaju badaniach i konsultacjach. Oraz to, że w większości przypadków przyszli ojcowie faktycznie towarzyszyli swoim żonom - przyznam się, że ich żywym zaangażowaniem zostałam pozytywnie zaskoczona. Wybrana przeze mnie placówka Yeon & Nature to też bardziej centrum porodowe niż szpital, gdzie promuje się naturalne podejście do ciąży i samego porodu (czyli bez indukcji, znieczulenia zewnątrzoponowego, automatycznego nacinania, czy cesarki, jeżeli tylko nie wymagają tego istotne okoliczności) i stąd aktywne uczestnictwo partnera jest niezwykle ważne (mężczyzna może nawet odebrać swojego potomka przy porodzie!). Oczywiście to wymaga szkolenia i takie szkolenie oferowane jest w przedporodowym pakiecie. Młodzi mężczyźni stawiali się bez wyjątku, nie przysypiali, znudzeni nie przeglądali swoich telefonów i nie obdarowywali uczestników głupawymi komentarzami nawet w czasie dosyć dosadnych prezentacji i filmików, czy obrazowych ćwiczeń. Wielki plus!


Szkolenie przyszłych rodziców.


Tutaj warto chyba nadmienić, że tego rodzaju centra, gdzie przyszłym rodzicom raczej podpowiada się zamiast przejmowania kontroli nad porodem, to w Korei ciągle rzadkość. Wiele Koreanek w ogóle o takim koncepcie nie słyszała lub mylnie go interpretuje. Naturalny poród w Korei polega na tym, że czeka się na termin, po terminie administruje się indukcję, a potem - gdy pojawią się już skurcze - epidural i nacięcie, żeby wszystko przebiegło bezproblemowo, szczególnie chyba dla lekarza. Jeżeli skurcze nie nadejdą stosuje się cięcie cesarskie, którą to operację wykonuje się i tak tutaj dosyć standardowo, również na życzenie kobiety. Wszystko trzask prask i po krzyku: szybszy i łatwiejszy zarobek dla kliniki, ograniczony ból i obciążenie psychiczne dla mam, którym takie podejście pozwala również lepiej rozplanować wszystko czasowo. 

Nie mam absolutnie nic przeciwko porodom, jakie promuje się w Korei. Kobiety powinny mieć dostęp do całego wachlarza możliwości, bo i przecież każdy przypadek jest inny. Osobiście nie planuję więcej dzieci (nawet decyzja o tym jedynym była dla nas dosyć trudna) i chciałabym przeżyć to doświadczenie w jak najbardziej naturalny sposób. Obok domniemanych (bo nie jestem przekonana, czy aż tak naukowych) korzyści dla dziecka motywacją jest dla mnie chęć przetestowania samej siebie oraz w rezultacie zapamiętania tego wydarzenia jako pewnego dokonania (miejmy nadzieję!), które doda mi sił w życiowych chwilach zwątpienia. Oczywiście może się zdarzyć i tak, że nie dam rady, albo że wszystko skończy się cesarką - właściwie duże jest prawdopodobieństwo operacji, bo i waga DD znaczna i ja też nie pierwszej młodości... Tragedii nie będzie, ale na razie jednak aktywnie przygotowuję się do prawdziwie naturalnego procesu.


Pokój, w którym będę rodzić.


I w nimże łazienka.




Nie mam pojęcia, jak to jest w Polsce, ale te przygotowania w Korei rozbroiły mnie, mimo że chyba niczego innego tak naprawdę nie spodziewałam się. Z jednej strony czoła stawić musiałam koreańskiemu pragmatyzmowi z dosadnymi filmikami porodów, zdjęciami podpasek z przykładami pękniętego pęcherza i wód płodowych, demonstracją masażu pochwy dokonywanego przez partnera, żeby zminimalizować jej rozdarcia, czy sutek celem uzyskania mleka lub przyspieszenia porodu, a w końcu poradom w stylu "spożyj nasienie", żeby całą akcję przyspieszyć. Do tego oczywiście różnokolorowe kupska niemowląt, przykłady wyglądu ich gentialiów, choróbsk skórnych i innych rewealcji, które ścinają krew w żyłach. A na koniec pejcz z nakazem określonych ćwiczeń rozciągających kości i mięśnie miednicy, nauki oddychania, wizualizacji i medytacji. Do tej pory regularnie jestem poganiana "kakaotalkowo" przez moją położną do różnego rodzaju aktywności fizycznej oraz dzielenia się sprawozdaniami z wyglądu moich wydzielin.


Z doczepionym piersiami uczę się
masażu oraz karmienia piersią.


Ostatnie zalecenia podrzucone mi przez
moją położną w celu wywołania szybszego porodu.


Po drugiej stronie spektrum odkryłam kolejne ekstrema, przyjemniejsze, ale równie absorbujące. To też w cenie pakietu dostarczenia DD na ten świat, tyle że tego w poporodowym hotelu zwanym "joriwon" (조리원)Tym razem były to tiara, welury i dziewicza biel w połączeniu z... brzuchem oraz trzy sesje wspaniałego masażu, które wymagały ode mnie jednak wyzbycia się resztek wstydliwości.





I to by było chyba na tyle, jeżeli chodzi o przedporodowe podsumowanie moich doświadczeń w Korei. Teraz tylko muszę dużo chodzić, pozwalać PWY wozić się po wertepach, relaksować w wannie przy świeczkach i podjadać ananasy. A potem podzielić się kolejnymi obserwacjami z samego porodu i pobytu w koreańskiej izbie poporodowej... 

Jeżeli tylko znajdę na to czas...




Fanpage "W Korei i nie tylko" - wrzesień 2014

$
0
0


Do ciąży i porodu przygotowałam się całkiem dobrze. Ethan od samego początku był większych gabarytów, wiedziałam więc, że dostarczenie go na świat będzie pewną przeprawą. 17 września, po ośmiu godzinach skurczy à la macabre, urodziłam prawie cztero i półkilogramowego chłopca. Udało się naturalnie, chociaż po sześciu godzinach walki z żywiołem grzecznie poprosić musiałam o epidural.


Nic nie przygotowało mnie jednak na to, co nastąpiło potem. Opętana irracjonalnym strachem nie mogłam zmrużyć oka przez cztery dni, wsłuchując się w jego najmniejsze stęknięcie, szybszy oddech i oddechu przez chwilkę brak. Oczekiwanie na pierwszy strzał moczu (co zdarzyło się niespodziewanie i prosto w twarz PWY~~) oraz pierwszą kupę (ta czarna smółka)... Obezwładniajaca bezradność na płacz, którego nie da się zrozumieć, czy utulić, na niejedzenie i jedzenie nad wymiar, wymiotowanie, spanie i niespanie, zaczątki żółtaczki... Ciążąca jak kamień, opustoszała macica, obolałe ciało, ciało spuchnięte jak najdorodniejszy baleron, obfite krwawienie... 

I najtrudniejesza zagwozdka – karmienie piersią. Jak się okazało miałam o tym bardzo blade pojęcie, co na czwarty dzień po porodzie skończyło się emocjonalnym krachem – nie mogłam przestać płakać przez pół dnia. Łzy toczyły się na każdą myśl – myśl wzruszenia i myśl samobiczującą. Po tygodniu zmagań, masaży, wyciskania, dostawiania, pompowania po nocach, nawału pokarmu (co za ból!!), dopięłam swego. Z dumą pokazałam wszystkim 20ml własnopiersiowo wyprodukowanego mleka. Po dwóch tygodniach mogłam już odstawić formułę.

Taki był mój tegoroczny wrzesień. Niepodobny pod względem emocji do żadnego z wcześniejszych. Pod każdym względem unikatowy. Oglądam zdjęcia z tego samego okresu w zeszłym roku i mam wrażenie, że podpatruję życie kogoś ode mnie już odległego. To był zupełnie inny świat, jak bajka. Kiedy jednak patrzę na małego, kiedy uśmiecha się przez sen to myślę sobie, że teraz też jest bajka, tyle że z trochę innego wymiaru...

Poniżej dla porównania wspominki z września 2014 – według zapisków na fanpage’u „W Korei i nie tylko”



2 września 2014

Chyba warto coś poczytać od czasu do czasu?






4 września 2014

Minęło prawie półtora roku od czasu, kiedy z Leszkiem rozpoczęliśmy "zakorkowaną" działalność. Lista wszystkich audycji o Korei pojawiła się ostatnio na odnowionym portalu www.korea-online.pl. Kto jeszcze nie słuchał niech nadrabia! 






5 września 2014

Pierwsze, dosyć surowe zdjęcia naszego "Seoul BLISS'Inn" - studio do wynajęcia jako alternatywa dla hoteli podczas pobytu w Seulu.

Lepiej to chyba wyszło niż nasz własny dom...


Pierwsze, dosyć surowe zdjęcia naszego "Seoul BLISS'Inn" - studio do wynajęcia jako alternatywa dla hoteli podczas pobytu w Seulu (www.airbnb.com/rooms/3870289). Lepiej to chyba wyszło niż nasz własny dom...
Posted by W Korei i nie tylko on Friday, September 5, 2014


7 września 2014

Koreańskie "pędzelki".







Świąteczna wersja bingsu w wykonaniu mojej teściowej. Mamy Chuseok i trzy dni wolnego - w końcu trochę odsapnę.






10 września 2014

Kilka bardziej osobistych słów (i fotek) o moim koreańskim domu. Notka inspirowana właśnie co otworzonym miejscem do wynajęcia na czas pobytu w Seulu. Zapraszam do czytania i rezerwacji.










11 września 2014

Kolejna recenzja mojej drugiej książki "Za rękę z Koreańczykiem". Która Wam się lepiej podobała? "W Korei" czy ta najnowsza?


Źródło: miejsce-na-ksiazke.blogspot.com



12 września 2014

Przemiłe spotkanie z polskimi podróżniczkami wędrującymi właśnie po różnych zakątkach Korei.

Śmieję się od ucha do ucha, bo w prezencie otrzymałam miód pitny oraz... mój własny egzemplarz mojej własnej książki. Dziękuję!







13 września 2014

Ślub z Koreańczykiem - kolejny, bardziej praktyczny wpis na blogu.





15 września 2014

Sobotnia przebieżka w okolicach domu. Jak ja uwielbiam koreańską jesień!










17 września 2014

Bardzo wnikliwa i ciekawa recenzja mojej książki na Wirtualnej Polsce. Autorką jest Katarzyna Zielińska - zapraszam do lektury.


19 września 2014

Poważna rozmowa przeprowadzona dla telewizji internetowej "Nam Zależy". Mowa o koreańskiej polityce, gospodarce, społeczeństwie. Zapraszam!

DISCLAIMER: Uprzedzam pytania odnośnie do moich przekonań politycznych - nie identyfikuję się z żadną partią, żadnymi ugrupowaniami (subskrybcję mam tylko w "National Geographic"), nie dyskwalifikuję żadnej prośby o rozmowię tylko dlatego że pochodzi z "niewygodnego" komuś źródła.





20 września 2014



21 września 2014

Do Buramsan doszły słuchy, że dynastia Joseon rozważa nowe miejsce na stolicę Korei, ale martwi się brakiem w nim góry. Ambitna Góra Buram rozpoczęła więc marsz z Gór Diamentowych do Seulu. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy na miejscu zastała już Górę Nam! Małpa uprzedziła ją! Zrozpaczona zdecydowała się na marsz powrotny, ale wiedziała, że nie ma już na to sił i że nikt na nią już nie czeka. Od tego czasu Buramsan stoi zwrócona tyłem do miasta i z utęsknieniem spogląda w kierunku swoich rodzimych stron...

Do Buramsan doszły słuchy, że dynastia Joseon rozważa nowe miejsce na stolicę Korei, ale martwi się brakiem w nim góry....
Posted by W Korei i nie tylko on Saturday, September 20, 2014



23 września 2014

Gust potrafi ulec rewizji pod wpływem warunków zewnętrznych. Dawno temu suszone kalmary (한치) były dla mnie zupełnie nieprzystającą zakąską do piwa. Do tego ten zapach! Od kilku lat jednak orzeszki ziemne i hanchi to moje ulubione dodatki podczas wieczorów z kuflem. A jakie są Wasze?





24 września 2014

Coś jest frapującego w korelacji między posiłkiem a wypiętą pupą, którą Koreańczycy eksponują publicznie dosyć często. Koło mojej pracy pupa jednego z podobnych posągów zlokalizowanych przy wejściu do restauracji lśni od filuternych klapsów niczym wyglancowana łysina buddyjskich mnichów...





25 września 2014

Nawet w publicznych toaletach można zastosować rozwiązania znane z koreańskich parkingów. Wszakże to też jakaś forma tymczasowego postoju.





26 września 2015

W dzielnicach mających znaczenie historyczne (np. Insadong) nawet nazwy zwykłych sklepów kosmetycznych, czy kawiarni muszą być zapisane przy użyciu alfabetu koreańskiego. Co powiedzielibyście na "Starbaks" na Starym Rynku?





27 września 2014

Polacy na obczyźnie piszą o tym, jak pamiętają swój kraj. Mój tekst w antologii również się był znalazł

Jako że książka okrutnie droga (dla ciekawskich - tantiemów nie otrzymuję), polecam zdecydowanie ebook. Swój tekst opublikuję za jakiś czas na blogu.





30 września 2014



To co w ciągu kilku ostatnich lat dzieje się w Korei pod względem rozwoju kulturowego napawa dużym optymizmem. Muzea wyrastają jak grzyby po deszczu, wydarzenie goni wydarzenie, Koreę odwiedzają artyści z najwyższej półki. W weekend wybrałam się do rok temu otwartego National Museum of Contemporary and Modern Art. Jako obcokrajowiec dostałam nawet ślicznie pachnące mydełko. 








Fanpage "W Korei i nie tylko" - październik 2014

$
0
0

  • Spędzanie większości czasu w pozycji horyzontalnej z piersiami na wierzchu,
  • oglądanie „Homeland” z pompką przy piersi,
  • zadowolenie na widok kupy o kolorze i konsystencji koreańskiego porridgu z dynii (호박죽) oraz zapachu słodkiego ziemniaka (고구마), 
  • łapanie moczu w locie lub w ostatnim akcie rozpaczy zastawianie się przed nim dłońmi, 
  • łapanie moczu w locie i z radością wyciskanej kupy jednocześnie,
  • łapanie moczu w locie, wyciskanej kupy oraz ulewającego się mleka jednocześnie, 
  • zmienianie finezyjnie obsikanych kaftaników i pieluch,
  • wydłubywanie smarków z miniaturowego noska,
  • czyszczenie serkowatych wymiocin na ramieniu, a po jakimś czasie już po prostu chodzenie obrzyganym cały dzień, 
  • dopingowanie donośnemu bekaniu i pierdzeniu (nie powstydziłby się tutaj żaden koreański 아저씨)...


Do tego oczywiście nieprzespane noce, śniadanie spożywane przeze mnie w partiach przez kilka godzin, nerwowe wypady do toalety, nerwowe prysznice, mokre piżamy od lejącego się mleka, skakanie na piłce gimnastycznej w celu ukojenia juniora - taki był mniej więcej mój październik anno Domini 2015. 

Ale gdy ta mała istotka budzi się rano cała jeszcze taka parująca od gorącego snu, patrzy na ciebie ze zmarszczoną minką i nagle, w rozpoznaniu, uśmiecha się całym sobą... to tak, jakby kochał cię cały świat. To tak, jakbyś ty była kogoś całym światem. Bezwarunkowo, bez podtekstów, bez konieczności tłumaczenia czegokolwiek. Nie wiem, czy istnieje piękniejsze uczucie.

A potem szkrab zacznie jeszcze z tobą gaworzyć w tym swoim gardłowym języku, strzelać minka za minką, chichotać w odpowiedzi na gilgotki i wtedy to już nawet największe kupska niestraszne...


Ethan Park (박이든), 6 tygodni.



Dla porównania mój październik zeszłego roku według fanpage’a „W Korei i nie tylko”.




1 października 2014

Wystawa sklepowa. Nowe trendy w koreańskiej modzie, których nie jestem świadoma?





2 października 2014

Suraksan to pierwsza góra, na którą się wspięłam w Korei. Swoim zwyczajem Koreańczycy zarzekali się, że to tylko taki pagórek, nic wielkiego, a jak przyszło co do czego, to myślałam, że stracę życie - gołe skały, urwiska i śliska nawierzchnia.

Teraz Suraksan już mi nie straszna (w sumie faktycznie to jedyne 637m), mam odpowiednie i nastawienie i buty, a i też na trasie pobudowano wiele zabezpieczeń, a nawet schodków. Tej jesieni mamy ambitny plan zdobycia 8 gór, jak na razie 25% odhaczone.

Suraksan to pierwsza góra, na którą się wspięłam w Korei. Swoim zwyczajem Koreańczycy zarzekali się, że to tylko taki...
Posted by W Korei i nie tylko on Wednesday, October 1, 2014


3 października 2014

Korea zazwyczaj kojarzy się z prężnym rozwojem gospodarczym i dobrobytem. Na ulicach widać dobre samochody, ludzie są pięknie ubrani, błysk kłódek od torebek Louis Vuitton oślepia oczy.

Rzeczywistość wcale nie jest jednak taka różowa. Niezależne organizacje twierdzą, że bezdomnych może być w Korei nawet 4 miliony ludzi (7,5 miliona żyje w ubóstwie względnym)... Na zdjęciu typowy widok, którego świadkiem jestem każdego dnia w drodze do pracy. Dla przypomnienia audycja "Zakorkowanych" na ten temat. 






4 października 2014

Happy Seoul! Happy Soul! Wyśmienitego weekendu!




Trzecia góra tej jesieni zdobyta. Tym razem padło na Gwanaksan na południu Seulu. Wysokość znowu mało powalająca (629m), ale czarny szlak był naprawdę "czarny" - chwilami miałam wrażenie, że odpadnę od ściany i runę w dół, na co pewnie tylko czyhał latający wokół helikopter ratunkowy. Swoją drogą później okazało się, że chodzenie tą ścieżką jest zabronione, ale tłumy Koreańczyków i tak robią swoje (a my za nimi jak owieczki na rzeź). Widoki za to przednie, zdecydowanie w czołówce jeżeli chodzi o góry wokół stolicy.

Trzecia góra tej jesieni zdobyta. Tym razem padło na Gwanaksan na południu Seulu. Wysokość znowu mało powalająca (629m),...
Posted by W Korei i nie tylko on Saturday, October 4, 2014


7 października 2014


Zwykłe parasolki, a ile radości.






9 października 2014


Czasem w szufladzie odnajduję tego rodzaju cudeńka i sama nie mogę uwierzyć, że są mojego autorstwa. Po co to komu? Skąd zapał? 

A potem siadam do stołu, zaczynam skrobać i odpowiedź przychodzi sama.







Tym razem trzecie miejsce... Lepiej niż w zeszłym roku, ale mam jakiś niedosyt, bo partia, w której czułam się najmocniej zupełnie mi nie wyszła. Ale oceńcie sami...




10 października 2014

Po wczorajszym konkursie pansori w Jeonju pojechaliśmy do Muju. Tam zdecydowałam się na wspinaczkę na czwartą co do wysokości górę w Korei - Deokyusan (1614 m). To był dzień roboczy, więc byliśmy praktycznie sami, co jest w koreańskich górach raczej rzadkością. Widoki zapierały dech w piersi, powietrze powalało zapachem natury. Do tego zaskoczyły nas kolory - tutaj już w pełni różnobarwna jesień.

Po wczorajszym konkursie pansori w Jeonju pojechaliśmy do Muju. Tam zdecydowałam się na wspinaczkę na czwartą co do...
Posted by W Korei i nie tylko on Friday, October 10, 2014


17 października 2014


Kilka zdjęć obcokrajowców z koncertu pansori na Jeonju Sori Festival w zeszłym tygodniu. A tych, którzy nie mieli okazji jeszcze zobaczyć mojego występu zapraszam do oglądnięcia video






18 października 2014


To, co zostało we mnie z Polski zajęło piąte miejsce w Konkursie Literackim zorganizowanym przez Oficynę Niezależnych Autorów "Favoryta". Antologia już w sprzedaży, a mój tekst pod linkiem "Jeden dzień. Polska, jaką pamiętam".


23 października 2014

덩 궁따 궁 따궁!


덩 궁따 궁 따궁!
Posted by W Korei i nie tylko on Thursday, October 23, 2014


24 października 2014

Prawdziwa gratka. Trzy spotkania i trzy rozmowy na temat tego, cóż to takiego Koreańczycy robią inaczej. Zapraszam do odsłuchania audycji Zakorkowani:




25 października 2014

Kolejna góra, tym razem Cheonmasan (812m). Ludzi brak, drzewa przeważająco liściaste. Pogoda wspaniała.

Kolejna góra, tym razem Cheonmasan (812m). Ludzi brak, drzewa przeważająco liściaste. Pogoda wspaniała. :-D
Posted by W Korei i nie tylko on Saturday, October 25, 2014


31 października 2014

Niestety w dniu ślubu mojej bliższej koleżanki z pracy byłam na festiwalu w Jeonju. A ślub jak na Koreę był niesłychany! Zamiast 30 minut trwał prawie cały dzień. Zamiast fabryki "wedding hall" domek w górach i ceremonia na świeżym powietrzu. Do tego tańcowanie, śpiewanie, harce i swawola. Pomysł tak niestandardowy w Korei, że aż dostał się do telewizji. :):) 

Więcej do poczytaniatutaj.


Jeżeli ktoś by mi kilka lat temu powiedział, że będę kiedyś wyśpiewywała koreańskie pieśni ludowe to kazałabym my postukać się porządnie w głowę. A jakby mi powiedział, że będę do tego bębniła na własnym bębenku, to odwróciłabym się na pięcie stwierdzając, że na pewno ma nierówno pod sufitem.

Na te chwilę stan rzeczy jest następujący: już czwarty semestr pansori w National Theatre of Korea oraz nowy nabytek w progach domu - 소리북 wybrany z profesjonalnym bębniarzem przez moją wspaniałą nauczycielkę. Teraz tylko muszę przedłużyć umowę najmu i mogę spokojnie grać sąsiadom... Na nerwach .








Przyjście na świat w Korei

$
0
0


Wody

Cały bagaż spakowany, ja ubrana i gotowa do drogi. Sprawdzam raz jeszcze, czy wszystko wzięłam. Ręczniki, pościel, ścierki do sprzątania, kilka innych drobiazgów na wymianę. Kolejny gość przyjeżdża do mojego guesthouse'u już za trzy godziny, więc muszę się pospieszyć. Z zamyślenia wyrywa mnie telefon. Okazuje się, że klient, który właśnie opuścił Seoul BLISS'Inn przez przypadek zabrał ze sobą ruter WiFi - właśnie jest w drodze do Busan. Próbuję zorientować się, jak najszybciej odzyskać urządzenie. Po chwili wysyłam roztargnionemu gościowi odpowiednią informację, po raz kolejny dziękując w duchu za koreański poziom usług, który pozwala mi na odzyskanie zguby jeszcze tego samego dnia. Woo Young w drodze do domu będzie musiał po prostu odebrać ruter ze stacji pociągowej na Seoul Station.

Wybija godzina 17.00. Biorę klucze do samochodu, na ramię zarzucam wszystkie torby. Nagle między nogami czuję rozlewające się ciepło. Już wcześniej kilka razy zdarza mi się upływ jakichś cieczy, uroki ciąży, więc nic sobie z tego nie robię. Na wszelki wypadek jednak sprawdzam - niewielka ilość lekko różowawej cieczy. Wysyłam zdjęcie do swojej położnej, gdy nagle wylewa się ze mnie o wiele więcej. Odchodzą mi wody. Jest 16 września, godzina 17:02. Dwa dni przed terminem.

Siedzę na toalecie i próbuję zebrać myśli, które wirują każda w swoją stronę. Woo Young w pracy, do guesthouse'u niedługo dotrze zatrudniona przeze mnie sprzątaczka, muszę dostarczyć jej świeżą pościel, nowy gość w drodze, trzeba odebrać ruter... a ja rodzę. Nie mam jeszcze skurczów, więc położna radzi mi spokojnie się spakować, coś zjeść, wykąpać się i przyjechać do ośrodka razem z Woo Youngiem. Woo Young, wyraźnie zaaferowany, namawia mnie, żeby jego mama zabrała mnie prosto do szpitala. Trochę deliberujemy, już teraz oboje w totalnej gorączce rozedrganych myśli, aż w końcu udaje mi się podewziąć decyzję - proszę teściową, żeby raczej zajęła się guesthouse'em. W oczekiwaniu na Woo Younga pakuję resztę rzeczy do szpitalnej torby i biorę przysznic, po którym zabezpieczam się w kroku foliówką. Nachodzi mnie ochota na jajecznicę na bekonie i cebuli. Zaczynam pichcić.


Kimbab

Jestem spokojna, tak jakby nie chodziło o mnie. Patrząc na zachodzące słońce i róże rozpływające się po granatowiejącym niebie odczuwam jakąś nostalgię za tym, co już za krótką chwilę będzie dla mnie na zawsze stracone. To taki smutek niesmutny, wyciszone przyzwolenie na koleje losu, pogodzone z sobą oczekiwanie. Próbuję zapamiętać to uczucie i widok nieba nad rzeką Han na później, kiedy będę potrzebowała oręża w walce z porodowym bólem. Wody ciągle się sączą, ale na razie skurczów ja nie było tak nie ma. Woo Young kieruje, ja koordynuję sprawy z ruterem, nowym gościem, teściową i sprzątaczką. W końcu zajeżdżamy pod klinikę.

W przyciemnionym pokoju położna sprawdza stan rzeczy. Czuję jej pewne palce, które bez wahania stymulują rozwój wypadków - nie wiem, jakim sposobem, ale wywołuje tym pierwsze skurcze. Idziemy na spacer. Na zewnątrz jest już ciemno. Ulice Cheongdam-dong wyłożone są wysokimi latarniami, które oblewają świat na dole ostrym, białym światłem. Mam wrażenie, że znalazłam się na arenie cyrku, z reflektorami nacelowanymi na moją osobę. W jakim sensie odgrywamy z Woo Youngiem teatr. Co chwila przystajemy, opieram się na jego ramieniu i głęboko oddycham, pozwalając minąć kolejnej fali bólu. Ludzie przechodzą obok bez krzty zdumienia na twarzy - ot kolejna dziewczyna, która za dużo wypiła. 




Przy pierwszym kółeczku, gdzieś w pomniejszej uliczce, napotykamy miniaturowy sklepik z koreańskim fast foodem prowadzony przez starszą panią. Przygotowuje składniki na następny dzień, ale jeszcze sprzedaje nam kimbab z tuńczykiem. Drepcząc dalej pałaszujemy zdobycz - jajecznica na bekonie i cebuli już dawno została wyczerpana wysiłkiem, jaki podświadomie podejmujemy, żeby nie pozwolić naszym emocjom na zbyt gwałtowny galop. Skurcze przychodzą coraz częściej, trwają dłużej i mocniej dają o sobie znać. Jestem w samym ich środku. Chłonę moment, obserwuję każdą zmianę w sobie i już z lekka odczuwam tęsknotę za właśnie ubyłymi minutami, jakiś żal, że się już skończyły. Z każdą chwilą nieubłaganie przybliżam się do rozwiązania, którego nie będzie można już nigdy powtórzyć. To teraz właśnie, ten jedyny raz w życiu doświadczam narodzin mojego pierwszego i najprawdopodobniej jedynego dziecka. Chcę je zapamiętać w najmniejszym szczególe, chcę je przeżyć jak najbardziej świadomie. Drugie kółeczko zajmuje nam o wiele więcej czasu. Właściwie to po drugi kimbab z tuńczykiem mogę się już jedynie wlec. Jest 16 września, okolice godziny 20:00.


Wanna

Leżę na łóżku i w obawie przed przypadkowym wywołaniem kolejnej fali zamieram w bezruchu. Wiem, że Woo Young jest gdzieś obok, ale to jakiś inny wymiar, do którego nie mogę się przedostać. Jest gdzieś niewyraźny, za szybą zmrożoną szronem. Wiem, że wyciąganie ręki w jego kierunku to zbyteczna strata sił. Próbuję oddychać powoli, odgrodzić się od własnego ciała na przekór bólowi, który każe mi krzyczeć, kopać, pędzić, pchać tylko po to, żeby skończyć z tym wszystkim raz na zawsze. O niebie nad rzeką Han zupełnie zapominam.




Ktoś mnie rozbiera i pomaga wejść do wanny. Po moim ciele rozprzestrzenia się błogość gorącej wody, przyciemnionych świateł, spokojnej muzyki i tańczącego gdzieś przede mną płomyka świeczki. Odzyskuję przytomność i widzę nad sobą twarz Woo Younga. Jest strapiona. Zaczynamy rozmawiać - on rytmicznie polewając mnie po tułowiu okrytym ręcznikami. Skurcze jakby straciły na intensywności, co wskrzesza w nas iskierkę nadziei. Nasza wesołość zaczyna marnieć w oczach, gdy ból powraca i w końcu znowu wywindowuje mnie w wymiar, w którym znajduję się z nim sam na sam. Walczę, a podejmując walkę z góry skazana jestem na przegraną. Lepiej tej bitwy w ogóle nie podejmować. Przywołuję się do porządku, wyciągając zza pazuchy jedyną broń, nie-broń, jaka może tutaj coś zdziałać - ignoruję ból, pozbawiam go rangi swojego wroga. Chcę, żeby był dla mnie czymś odległym, nieprawdziwym. Dozowanym oddechem obdzieram go z jakiegokolwiek znaczenia, mimo że próbuje rozerwać moje trzewia, rozsadzić mnie od środka.Tylko od czasu do czasu ponosi mnie rozdzierającym krzykiem, który wywołuje potok łez u Woo Younga. Ale o swoich łzach Woo Young mówi mi dużo, dużo później. 




Zastrzyk

Między skurczami zatapiam się w ciemność, nie istnieję. Woo Young mierzy odstępy czasu. Przez tunel dociera do mnie jego ciepły głos - mogę się zrelaksować, bo co czterdziestosekundowa walka przedłużyła się do rund co pięciominutowych. Niestety, głos wybudza mnie z transu, opuszczam na moment gardę i ból korzystając ze sprzyjajcej okazji przeprowadza nagły atak. Wracamy do punktu wyjścia. Ból posiłkuje się podstępem - przynoszące wcześniej ulgę polewanie gorącą wodą również staje się cynglem, który zabija mój spokój. 

Dziwię się, kiedy położna mówi mi, że minęło już sześć godzin. Woo Young poprosił ją i lekarkę o konsultację. Skurcze stają się powoli nie do zniesienia, zmęczenie daje mi się we znaki. Zamiast wolnego oddechu coraz bardziej przeważają parcia, wysyłając w wodę skrzepy krwi, które Woo Young dyskretnie wyławia specjalnie przygotowanym do tego sitkiem. Przy kolejnym skurczu słyszę prowadzącą mnie lekarkę, która rzeczowym, pełnym zrozumienia głosem radzi mi oddychać jeszcze wolniej. I takiego właśnie głosu potrzebuję. Krzyk zamienia się w spazmatyczny oddech, spazmatyczny oddech przeobraża się w kontrolowany ruch płuc. Wybudzam się z więzienia. 

Po krótkiej rozmowie z niechęcią godzę się na sugestię znieczulenia zewnątrzoponowego. Sugestia wychodzi od Woo Younga, który chyba nie za bardzo może poradzić sobie z moim cierpieniem, ale decyzja należy do mnie. Jestem trochę sobą zawiedziona, ale wiem też, że żeby przetrwać do końca bez uszczerbku na własnej psychice, musiałabym mieć pomoc taką, jaką zaofiarowała mi przez krótką chwilę lekarka. Głos kogoś, kto mógłby mną właściwie pokierować, kiedy sama już opadam z sił. Niezależny głos z zewnątrz, który przeżył coś podobnego, a przez co któremu mogłabym bezgranicznie zaufać. 

Powoli gramolę się z wanny na tapczan. Ból atakuje nawet przy tej krótkiej przeprawie. Wieszam się bezwładnie na szyi Woo Younga, żeby go tylko przeczekać. Zmiana pozycji ponownie ucisza falę skurczy, ale teraz już wiem, że to stan krótkotrwały. Jestem tak otumaniona, że nie przychodzi mi nawet do głowy, żeby popróbować tych zmian częściej. Moją głowę wypełnia jedynie naprzemiennie pustka i niemy krzyk. Dostaję w końcu zastrzyk, który skutecznie obezwładnia ból. Spętany chemikaliami wiotczeje, staje się łatwy do pokonania bez trudu kontrolowanym już teraz oddechem. Przez półtora godziny odpoczywam na łóżku, zasypiając pomiędzy nieudanymi próbami jego ataku. Woo Young chrapie obok. Jest 17 września, godzina 2:30.


Kwilenie

Położna informuje mnie, że jestem gotowa. Rozwarcie 10cm, możemy zaczynać. Podświadomie zdaję sobie z tego sprawę już od jakiegoś czasu, między udami czuję wypchane już czymś rozluźnienie, ale proszę ją o jeszcze kilka minut. Wychodzi. W nocnej ciszy jem batona i wsłuchuję się w chrapliwy oddech Woo Younga. Już za niedługo za naszą sprawą na tym świecie pojawi się nowa istotka. Już za moment zobaczę twarz mojego syna. Czuję przypływ energii. Ból coraz bardziej daje o sobie znać, ale już w ogóle nie jest mi straszny. 

Położna kieruje mnie do toalety. Próbuję się wypróżnić, ale nadaremnie. Szczerze mówiąc nie staram się za bardzo z powodu irracjonalnej obawy przed niekontrolowanym urodzeniem mojego chłopaka. Siadam w końcu na krzesełku do rodzenia. Chwytam się poręczy pomiędzy udami i przyciągam je do siebie, prząc jednocześnie w przeciwnym kierunku. Wystarczą dwa pchnięcia, żeby pojawił się czubek główki. Przechodzę na tapczan. Na czworaka zaczynam rodzić - położna określa to mianem "na niedźwiedzia".

Czekam na skurcze. Z wysiłku cała się trzęsę, skronie pulsują w napięciu, nabrzmiałe od buzującej krwi. Moje nagie ciało zrasza pot. O tym, że jest nagie, że ktoś mnie widzi tak, jak ja sama siebie nigdy nie widziałam i chyba nigdy nie zobaczę, w ogóle nie myślę. W tym momencie nie ma to żadnego znaczenia. Wstyd nie istnieje. Jestem maksymalnie skupiona, znowu gdzieś sama w nietutejszym, ale już przyjaźniejszym wymiarze. Nagle dochodzi do mnie informacja, że widać już główkę. "Oh my God, Oh my God" - to Woo Young. W jednym momencie trzeźwieję czując, że zbliża się koniec. A właściwie początek wszystkiego. Przy kolejnej fali prę chyba zbyt energicznie i czuję jak rozrywa mnie gdzieś z przodu. Myślę sobie "no cóż" i dosyć obojętnie odnotowuję, że nawet mnie to za bardzo nie zabolało. 

I wtedy po raz pierwszy słyszę kwilenie mojego dziecka.


Narodziny

Potem idzie już jak po maśle. Jestem w swoim żywiole, już chcę mieć małego w swoich ramionach. W końcu następuje ostatnie parcie i lekarka podaje mi małego od tyłu, między nogami. Jest fioletowy, pokrwawiony, obślizgły, gorący, cichutki. Trzymam go pewnie, bez strachu, o który się podejrzewałam. Otaczam go swoim ciałem, robię z niego naturalny inkubator. Za mną słyszę jakieś krzątanie się - to pomocnice porządkują prześcieradła. Kładę się na drugiej stronie łóżka z małym na piersi. Jest taki bezbronny... Mówię do niego i mówię... Bo nie ma się przecież czego bać.

Po kilku minutach Woo Young przecina pępowinę. Ściąga koszulę i kładzie się obok mnie na uporządkowanym już łóżku. Mój syn na klatce piersiowej mojego męża. Ciągle do niego mówię. Mam wrażenie, że był z nami od zawsze i że to, że jest obok jest czymś najnaturalniejszym na świecie.

Prowadząca mnie doktor naciska tymczasem na mój brzuch. Lekki ból i nawet nie wiem kiedy rodzę łożysko. W oświetlonych punktowo ciemnościach, na najzwyklejszym łóżku lekarka zakłada mi szwy. Nic nie czuję. 

Jest 17 września, godzina 4:19.


4,47kg, 60cm. 


 



Fanpage "W Korei i nie tylko" - listopad 2014

$
0
0

Listopad ubiegł mi pod znakiem prób usypiania. Nie mojego, bo na tym etapie jestem w stanie zasnąć na stojąco. Ethan nie śpi za dnia, co najwyżej daje mi kilka półgodzinnych przerw dla siebie. Budzi się o czwartej nad ranem i dokazuje do okolic godziny dziewiątej wieczorem. Na nic moje wszelkie fortele, kołysanki, smoczki, tulenie, wożenie wózkiem po domu, ciasne zawijanie, noszenie w chuście, usypianie odgłosami odkurzacza, kąpiele, a nawet sesje pływania w wannie... Jedyne co działało do tej pory to spacery i jeżdżenie samochodem, ale teraz to już nawet to wiąże się z płaczem. Chłopak bryka cały dzień, gada zawzięcie z sufitowymi spryskiwaczami (to moi najpoważniejsi konkurenci jeżeli chodzi o rozmowę i uśmiechy małego~~), kopie i wymachuje rękami. Kleją mu się oczy, ale za nic nie chce opuścić tego świata na rzecz świata snów. No cóż, muszę przyznać, że krew mi w skroniach buzuje, gdy czytam poradniki przekonujące, że dzieci w tym wieku śpią 16-18 godzin na dobę... Co ja bym dała...



Tymczasem mój listopad rok temu wyglądał zupełnie inaczej - poniżej wspominki według fanpage'a "W Korei i nie tylko".



2 listopada 2014

Góra Dobong (740m) niedaleko domu. Po drodze Pan, który wspinał się na bosaka.

Góra Dobong (740m) niedaleko domu. Po drodze Pan, który wspinał się na bosaka.
Posted by W Korei i nie tylko on Sunday, November 2, 2014


5 listopada 2014

Pierwsza kawa o ósmej rano. Jogurt po sali gimnastycznej o pierwszej po południu. Druga kawa o godzinie czwartej. Przez cały dzień ten sam widok - jeden pan kręci śrubokrętem, reszta pomocnie przygląda się. Już wiem, co mam powiedzieć, jeżeli ktoś mnie zapyta o podobieństwa między Polską i Koreą.





6 listopada 2014

Typowy pospieszny posiłek podczas przerwy obiadowej (bo inni przestępują już z nogi na nogę) - ryżowa zupka z ostrygami i dwoma (mój kaprys) jajami. 






7 listopada 2014

Rozmowa o Korei z panią Magdaleną Fijołek z eSKY.pl.


I cała prawda wyszła na jaw. ;P




8 listopada 2014

David Alan Harvey z National Geographic przyleciał właśnie do Korei, żeby zrobić reportaż o haenyeo - starszych już kobietach (często 60-80 lat), które parają się wyławianiem owoców morza z odmętów koreańskich wód, szczególnie wokół wyspy Jeju. To fascynujące osoby i fascynujący sposób na życie, który wraz z nimi odejdzie najprawdopodobniej w zapomnienie. Tym bardziej polecam śledzenie pracy reportera (szczegóły w załączonym artykule).


Od wczoraj do 23 listopada Seoul Lantern Festival nad strumieniem Cheonggye. Warto się przespacerować, a tym, którzy nie mają takiej możliwości polecam kilka zdjęć poniżej.

Od wczoraj do 23 listopada Seoul Lantern Festival nad strumieniem Cheonggye. Warto się przespacerować, a tym, którzy nie mają takiej możliwości polecam kilka zdjęć poniżej.
Posted by W Korei i nie tylko on Saturday, November 8, 2014


11 listopada 2014

BBC donosi, że irlandzkiej nauczycielce odmówiono pracy w Korei ze względu na "alkoholową naturę" Irlandczyków (cytuję:"due to alcoholic nature of YOUR KIND"). Podejrzewam, że jakiś Koreańczyk chciał być zabawny i dosyć kiepsko mu to wyszło, co zdaża się tutaj niestety bardzo często. Nie wiem tylko nad czym bardziej załamywać ręce: nad jego brakiem samokrytycyzmu (no chyba, że jego wypowiedź była wysublimowaną autoironią!), czy kierowaniem się głupawymi stereotypami w poważnych sytuacjach.


Co roku 11.11 na moim biurku pojawiają się takie oto paluszki. Więcej o co miesięcznych powodach do celebrowania tutaj





12 listopada 2014

Jak znajdujecie w sieci mojego bloga: randkowanie, wojsko, Sewol, koreanistyka...

Budowa mózgu Koreańczyka???







13 listopada 2014

Autorzy programu "BookEnd" z TBS eFM 101.3Mhz zaprosili mnie do studio, żeby porozmawiać o moich książkach. A że humory dopisywały wywiad wyszedł całkiem ciekawie. Zapraszam do odsłuchania.



15 listopada 2014

Góry czosnku i imbiru. Mieszam zaprawę na przyszłoroczne kimchi, główek kapusty pekińskiej sztuk dwadzieścia.






18 listopada 2014

W Korei coraz więcej polskich akcentów. Serce rośnie.






19 listopada 2014

Pomiędzy najpopularniejszymi pałacami w Seulu, Gyeongbokgung oraz Changdeokgung, leży niewielki Unhyeongung (운현궁), w którym rezydował ojciec sławnego króla Gojong.

Miejsce trochę schowane, ale zdecydowanie warte odwiedzenia za względu na panującą tam atmosferę spokoju. Dodam, że pałac znajduje się naprzeciw Seoul BLISS'Inn






20 listopada 2014

Coroczne badania. W 2,5h wszystkie możliwe badania ogólne (np. mocz, krew, wzrok, słuch, zęby, kompozycja ciała, ciśnienie, spirometria itp.) i kilka specjalistycznych (USG narządów wewnętrznych, tarczycy, piersi, cytologia, CT płuc, EKG, gastroskopia i kilka niezidentyfikowanych...). Po uśpieniu do gastroskopii odpoczynek na krzesłach do masażu, a po wszystkim pożywny porrige. Nigdzie nie czekałam dłużej niż minutę, a ludzi było całkiem sporo. Koreańska organizacja w najlepszym wydaniu!





21 listopada 2014

A takie światłe porady otrzymują Koreanki od swojego Ministerstwa Pracy (do znalezienia jeszcze niedawno na oficjalnej stronie resortu)... W czasie rozmów z potencjalnym pracodawcą należy:

- podkreślać, że nie planuje się zamążpójścia, 
- przekonywać, że najlepszym podejściem do molestowania seksualnego jest obracanie go w żart
- zapewniać, że planuje się kontynuowanie pracy po urodzeniu dziecka mimo że wychowanie dziecka to obowiązek kobiety
- podkreślać, że zrobi się wszystko, co w swoich możliwościach nawet jeżeli miałoby to być jedynie parzenie kawy...


22 listopada 2014

"Kobieta wraca na ziemię i odpowiada, że nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiała; że to była normalna kolej rzeczy po zamążpójściu, a na dodatek jej mąż jest najstarszym synem w rodzinie, więc nie za wiele miała do powiedzenia. Jest jej ciężko, czasem czuje się samotna, uwiązana, ale nie wyobraża sobie już życia bez swoich pociech."


25 listopada 2014

Okolice Parku Tapgol (탑골공원) i w ogóle stacji Jongno-3ga to niesamowicie ciekawy obszar. To miejsce "muzykalne" z licznymi sklepami oferującymi instrumenty muzyczne, też tradycyjne koreańskie, ale również i miejsce, gdzie całymi dniami przesiaduje starsze pokolenie Koreańczyków. Starsi panowie zazwyczaj grają w omok lub chińskie szachy, starsze panie oferują za niewielką sumkę swoje towarzystwo. Wieczorem na jednej z uliczek nie widać nikogo oprócz rozochoconych alkoholem staruszków z rozchichotanymi damami pod ręką. Centrum miasta, a teren wyjęty zupełnie z rzeczywistości - tutaj w restauracyjce kupić można nawet połowę butelki soju.






Jest taka kafejka na Insadong zwana 시가연. W każdy wtorek posłuchać można tutaj profesjonalnego pansori, a nawet sobie samemu co nieco zanucić. Dzisiaj nie zabrakło polskiego akcentu. O pansori dla zainteresowanych tutaj.





27 listopada 2014

Takie hwesiki to tak. Zdecydowanie tak.





29 listopada 2014

Pod koniec roku bierzemy z PWY wolny piątek, teściową i jej wóz i ruszamy na wschód. Tam odżywamy w gorących źródłach, odwiedzamy co ciekawsze miejsca oraz jemy owoce morza. Trzy dni, a ma się wrażenie jakby to cały tydzień był ...

Pod koniec roku bierzemy z PWY wolny piątek, teściową i jej wóz i ruszamy na wschód. Tam odżywamy w gorących źródłach,...
Posted by W Korei i nie tylko on Saturday, November 29, 2014






Stówa w Boże Narodzenie

$
0
0


Jak dzisiaj pamiętam swoje zdziwienie, kiedy ponad 10 lat temu, po przyjściu z przerwy obiadowej, na swoim biurku zobaczyłam zaparowaną foliówkę wypełnioną bryłą czegoś białego. Nie miałam pojęcia, jak ten prezent zinterpretować. Nie byłam nawet do końca pewna, co to takiego jest. Coś do jedzenia, jakaś ogromna gumka do ścierania, a może jakiś komunikat w stylu głowy konia w łóżku z filmu „Ojciec chrzestny”? W końcu przy „podarunku” nie było żadnej karteczki. 


"Spocona" foliówka z bryłą zbitego ryżu. Tutaj wersja z fasolą.


Widząc moja konsternację koreańscy współpracownicy pospieszyli z wyjaśnieniem, że jest to specjalny rodzaj tteok (떡), czyli „ciasta” z ubitego ryżu, który spożywa się świętując sto przeżytych dni dziecka tzw. baekil (백일). Dlaczego akurat sto? Otóż według Koreańczyków pierwsze sto dni w życiu dziecka to najbardziej newralgiczny czas, podczas którego los rozstrzyga o jego życiu i śmierci – w przeszłości to właśnie w tym okresie najwięcej dzieci umierało. Liczba 100 oznaczać ma również dojrzałość – berbeć, któremu udało się przeżyć 100 dni staje się w rezultacie „pełnoprawnym” człowiekiem, który ma szansę dożyć swoich pierwszych urodzin. Do dziś koreańscy rodzice traktują pierwsze trzy miesiące po porodzie bardzo poważnie – zazwyczaj nie wychodzą wtedy z dzieckiem z domu i ograniczają wszelkie wizyty do minimum, nawet jeżeli chodzi o członków rodziny. A już za absolutnie krytyczne uważa się pierwsze 21 dni, tzw. saeirye (세이레) określane też mianem samchil (삼칠), czyli 3-7 (trzy razy siedem dni). To trzy tygodnie, podczas których i noworodek i matka dochodzą do siebie po trudzie narodzin. Do tej pory w niektórych częściach kraju po przyjściu na świat dziecka w drzwiach domu wiesza się wtedy na 21 dni sznurek zwany geumjul (금줄), który ma chronić domostwo przed złą energią i zawistynymi duchami. 


Geumjul (금줄), czyli sznurek 
wywieszany na drzwiach domostwa 
po przyjściu dziecka na świat. 
Papryczki mają oznaczać chłopca, 
a igły sosny dziewczynkę.


Samchil i baekil obchodzi się obecnie raczej w gronie rodzinnym. Wiąże się to zazwyczaj z przygotowaniem odpowiednich potraw, ich prawidłowm rozłożeniem na specjalnym stole, prośbami / modlitwami o dobrobyt, długowieczność i szczęście potomka. Co ciekawe podczas celebracji 100-dni niemowlęcia, rano przed wschodem słońca rodzina składa też hołd duchowi zwanemu Babcią Samshin (삼신 할머니) za to, że oszczędziła dziecko. W podzięce u głowy dziecka rozkłada się wtedy dla niej trzy naczynia z zupą z glonów miyeokguk (미역국), trzy miseczki z ryżem oraz trzy rodzaje warzyw namul (나물). Obok zwyczajów związanych z ciążą i porodem to kolejne ciekawe obrządki, które mam okazję sprawdzać na własnej skórze.


Dary dla Samshin Halmeoni, w podzięce za oszczędzenie noworodka.


Według Koreańczyków kolejny krokiem milowym w rozwoju dziecka są jego pierwsze urodziny dol (돌). Te jeszcze do niedawna obchodziło się dosyć wystawnie, z profesjonalnym wodzirejem, prawie jak wesele (ten na styl koreański oczywiście). Wiązało się to z wynajęciem restauracji lub specjalnej sali oraz zaproszeniem większej ilości gości (wliczając w to nawet współpracowników), którzy pojawić się musieli z odpowiednio załadowaną kopertą. Oprócz posiłku i liczych zabaw kulminacją uroczystości doljanchi (돌잔치) jest wybór przez dziecko któregoś z podsuniętych mu na tacy lub rozłożonych na stole przedmiotów tzw. doljabi (돌잡이): nić oznaczać ma długie życie, pieniądze dobrobyt finansowy, książka lub pędzel gwarantują mądrość, a jedzenie zawsze pełny brzuch. W myśl postępu, dodatkowo rozkłada się też wiele innych przedmiotów np. sędziowski młotek, który oznaczać ma, że dziecko ma szanse wejść w szeregi prawników lub sędziów. Obecnie tradycja wystawnego obchodzenia pierwszych urodzin swojego dziecka mam wrażenie nie jest już tak popularna i większość rodzin wybiera skromną uroczystość w domu, wśród rodziny.


Doljabi (돌잡이)
Źródło: lesterhead


O obchodzeniu pierwszych urodzin na pewno jeszcze napiszę we wrześniu tego roku, przy okazji urodzin Ethana. Tymczasem, mimo że według koreańskiego systemu liczenia wieku wraz z 1 stycznia 2016 roku nasz syn skończył już dwa lata, to niecały tydzień wcześniej, w samo Boże Narodzenie obchodził swoje pierwsze 100 dni. Nie bacząc na możliwość wypożyczenia całej „100-dniowej” zastawy za niewielkie pieniądze (łącznie ze specjalnym siedziskiem dla niemowlaków!) zdecydowaliśmy z Woo Youngiem, że sami zabawimy się w organizatorów. W końcu, żeby mieć dziecko, trzeba się chyba nim też po części stać. W DAISO (sieć taniutkich sklepików ze wszystkim i niczym) kupiliśmy kilka drobiazgów, z których zrobiliśmy odpowiednie ozdoby, nakryliśmy stół owocami (według tradycji koniecznie ich nieparzysta ilość), a ja upichciłam ciasto i miyeokguk. Porobiliśmy zdjęcia, objedliśmy się i już. Właściwie to była już druga tego rodzaju uroczystość dla Ethana, bo dzień wcześniej, w Wigilię, wybrałam się na spotkanie kobiet, z którymi przez tydzień dochodziłam do siebie w izbie poporodowej. Wszytkie przyszłyśmy ze swoimi berbeciami i już podczas robienia wspólnych zdjęć przypomniałam sobie, co w Korei oznaczać moze matczyna konkurencja. Byłam zniesmaczona mało delikatnym przepychaniem się, brakiem podstawowej ostrożności, zwykłej życzliwości wobec drugiego człowieka… To była dla mnie na pewno bardzo szczególna Wigilia, ale zdjęcia za to wyszły przesłodkie.


Szczęśliwego Nowego Roku!





















Fanpage "W Korei i nie tylko" - grudzień 2014

$
0
0

Grudzień 2014 spędziłam bardzo aktywnie. Była sztuka, około noworoczne imprezy, ale też i czas dla rodziny. Pod koniec tego miesiąca zaszłam też w ciążę z Ethanem, o czym dowiedziałam się dopiero 3 stycznia 2015. Dzięki fanpage'owi "W Korei i nie tylko" mogę zobaczyć, co robiłam jeszcze nieświadoma tego, że kształtuje się we mnie nowe życie. Zastanawiam się, jak te pierwsze tygodnie wpłynęły (bądź nie?) na mojego syna - już od początku zamartwiałam się na przykład zintensyfikowanym wtedy akurat spożyciem alkoholu. Z drugiej strony była relaksująca spa, wizyty w pełnych magii zakamarkach Korei, sztuki teatralne, moje własne występy pansori (판소리), dobre, dobre jedzonko i duuużo śniegu.

Oto, co się wtedy działo:



2 grudnia 2014

Czasem na obiad lubię zjeść kimbab. Ale nie jakiś tam najzwyklejszy tylko taki jak ten - na bazie brązowego ryżu (현미), z wysuszonymi anchois (멸치), orzechami włoskimi i migdałami. W sam raz na dzień, w którym po raz pierwszy tej zimy zaprószyło śniegiem. (-:



9 grudnia 2014

Ostatnio w National Theater of Korea miałam okazję zobaczyć wspaniałą adaptację opowieści "Chunhyangga" w reżyseri Andrei Serbana. Sztuka "다른 춘향" (czyli "Inna Chunhyang") przeszła moje najśmielsze oczekiwania: połączenie nowoczesności ze śpiewem pansori odbyło się bez najmniejszego zgrzytu, aż zapominało się o "dziwaczności" tej formy ekspresji. Mimo że historię znam dosyć dokładnie dzięki grze aktorów (tradycyjnych śpiewaków pansorii!!) jej adaptacja rozśmieszała i powodowała uścisk w gardle. Jeżeli Koreańczycy będą tak wspaniale dalej promować swoją kulturę (a pansori to przecież jej mniej zjadliwa część), to naprawdę daleko zajdą na międzynarodowej scenie artystycznej. Jestem pod dużym wrażeniem. — at 국립극장 달오름극장.



12 grudnia 2014

W grudniu w Korei każdy jest zajęty. Nie chodzi tutaj o pracę, choć to pewnie też, ale bardziej o spotkania "końcoroczne" zwane 송녀회. Na dobre podsumowanie roku wychodzi się na kieliszek ze swoimi znajomymi, pracowniczymi grupami i podgrupami, bliższymi współpracownikami, członkami kółek zainteresowań, absolwentami tych samych klas... i tak du upadłego (w sensie dosłownym). To też czas na firmowe integrujące wypady za miasto - poniżej fotka z mojego.



13 grudnia 2014

Ja i PWY dokładnie 10 lat temu. Próbujemy śpiewać polskie kolędy w domu ówczesnego Ambasadora, co z różnych powodów słabo nam wychodzi. Dzisiaj wspominamy, bo Jego urodziny...



W IKEA po raz ostatni byłam bardzo dawno temu, jeszcze za swoich czasów studenckich w Warszawie. Dzisiaj otrzymałam zaproszenie na testowe otwarcie pierwszego sklepu w Korei. Mimo że impreza była zamknięta na miejscu stawiły się tłumy tak że musieliśmy czekać w kolejce, żeby w ogóle wejść. W środku przemiło, powiew zgrabnych rozwiązań i znajomego mi stylu - w końcu będzie można w Korei kupić coś ciekawszego do wystroju wnętrz. Woo Young zachwycony był rozsuwanymi stołami, nigdy czegoś takiego nie widział. Mnie zadziwiły skóry bydlęce, niektóre porozwieszane jak tapety, z zarysem nóg... No i konfitura żurawinowa podawana z klopsikami. Ceny korzystniejsze niż przypuszczałam.



16 grudnia 2014

Kobiety nurkujące bez butli tlenowej w poszukiwaniu owoców morza (w Korei zwane "haenyeo") pracują również w bardziej odległych zakątkach Japonii, gdzie nazywa się je "ama divers". Pianek nurkowych zaczęto używać dopiero w latach 60-tych, a ich brak zainspirował Yoshiyuki Iwase (1904-2001) do specyficznej fotografii... Zachęcam do oglądnięcia zdjęć  tutaj.


17 grudnia 2014

Kolejny semestr pansori zaliczony!



18 grudnia 2014

Każdy na pewno słyszał to i owo o japońskich gejszach. Do dziś na ulicach Kyoto, ale też i innych miast, spotkać można umalowane Japonki w tradycyjnych kimonach, które truptają w drewniakach w sobie tylko znanym kierunku. W Korei odwzorowaniem gejsz były kisaeng - były, bo tradycja ta raczej nie jest już pielęgnowana (ostatni dom kisaeng zwany Ojinam/오진암 zamknięty został w 2010 roku). Tutaj opis życia i twórczości kisaeng (w szczególności poezji "sijo") autorstwa HanMunSi i My Oppa.


19 grudnia 2014

Zamiast żywej choinki postawiłam sobie w pracy takie oto dwa drzewka. Chciałam świątecznie a pachną... cytrynami...



20 grudnia 2014

Nowa twarz koreańskiego transportu publicznego - Tayo, Larva, Pororo i Sokmon. A o tej zwyklejszej można posłuchać u Zakorkowani:



21 grudnia 2014

Teatr Narodowy Korei (www.ntok.go.kr) zaskoczył kolejną świetną insenizacją jednej z pieśni pansori zwaną "Simcheongga" (심청가). To opowieść o niewidomym ojcu i jego córce poświęcającej się za 300 worków ryżu, które ofiarowane świątyni mają mu przywrócić wzrok. Naprawdę piękne przedstawienie, kóre warto obejrzeć jeżeli jesteście w Seulu. Sztuka wystawiana będzie jedynie do 11 stycznia 2015.



A tutaj nasza grupa obcokrajowców próbuje śpiewać oryginalną pieść (jest baaaardzo trudna~~): 




23 grudnia 2014

Koniec roku to niekończące się kolacje firmowe i prywatne. Zamiast zacisza domu gwarne restauracje, zamiast odświętnego zamyślenia, gonitwy za najlepszymi wyprzedażami. Wszyscy gdzieś się spieszą, wszyscy zmordowani brakiem snu i nadużywaniem alkoholu. Dzisiaj kaczka.



24 grudnia 2014

Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam za ta porą roku,zawsze byłam ciepłolubna. Sporty zimowe mnie nie ekscytowały, podobnie zimowe zdobywanie szczytów. Zima w Korei ma jednak swoje zdecydowane uroki - przede wszystkim olśniewające słońce rozsiadające się na intensywnie niebieskim niebie, nietopiący się z powodu mrozów śnieg i moją dróżkę do domu, którą z powodu zimna i dużego poślizgu mam wyłącznie dla siebie.



25 grudnia 2014

Wesołych Świąt!



Pierwszy dzień Świąt. Trochę tak inaczej... — at Maisan.



26 grudnia 2014

Drugi dzień Świąt. W końcu odwiedziłam Maisan, czyli górę Końskich Uszu (mi oczywiście kształt dwóch wzgórz przypomina bardziej uszy kota). To miejsce naprawdę magiczne (podobno tutaj właśnie są największe pokłady energii Chi w Korei), które przywołało wspomnienia moich odwiedzin Ayers Rock w Australii. Pośrodku "uszu" położona jest wyjątkowa świątynia buddyjska Tapsa, w której pustelnik Yi Gap-Yong (1860-1957) zbudował ponad sto pagód z kamyków. Jedno z piękniejszych miejsc w Korei.



Na zakończenie Świąt pieczemy wieprzowinę z czarnej świni.



28 grudnia 2014

Dongdaemun Design Plaza (DDP) w końcu odwiedzona. Budynek według projektu Zahy Hadid, przypominający kilka połączonych UFO, to prawdziwy majstersztyk. Jego zagospodarowanie jednak bardzo mnie zawiodło. Zwykłe sklepy, niby bardziej "dezajnerskie", ale tylko takie niby, dalej zwykle siecie kawiarni, sklepów kosmetycznych i restauracji. Smutno, bo zero pomysłu na coś więcej niż konsumeryzm. — at 동대문디자인플라자 DDP.



31 grudnia 2014

Jak w Korei spędza się Święta Bożego Narodzenia? Jakie są przesądy co do Nowego Roku 2015? O tym i kilku innych wątkach w kolejnym wpisie na blogu"W Korei i nie tylko".





Chcę do Korei

$
0
0

Zawsze odrabiałam swoje zadania domowe. Powiem więcej – lubiłam to. Jeszcze podczas lekcji układałam sobie w głowie plan, co mam po powrocie do domu zrobić i kiedy. Jeżeli już zdarzyło mi się, że musiałam na którejś z przerw przepisywać wszystko na kolanie, to na pewno nie czułam się z tym za dobrze. Sama nie miałam zbyt wielkich oporów, żeby swoje rozwiązania pożyczać innym, ale gdzieś w środku pałętało się we mnie uczucie, że tego rodzaju pomoc z mojej strony to tak naprawdę niedźwiedzia przysługa. Tak czy owak moje zeszyty nierzadko biegały z rąk do rąk.

Mój blog, dwie książki, audycja, podcast, fanpage, wywiady, zdjęcia – to wszystko to też taki gotowiec z życia w Korei; wszystko na niniejszej stronie logicznie posegregowane, dobrze widoczne i oprócz książek darmowe. Dla kogoś, kto chce dowiedzieć się czegoś o tym kraju cały mój 14-letni wysiłek, który włożyłam w podzielenie się własnymi doświadczeniami, wydaje mi się – dosyć nieskromnie – świetnym źródłem informacji. Czasem bardziej, czasem mniej subiektywnej, ale zawsze. Dlatego raczej frustrują / irytują mnie pytania (a otrzymuję ich kilka każdego dnia!) w stylu:



  • Co mam zrobić, żeby tam zamieszkać?
  • Ile kosztuje bilet do Korei?
  • Jak mogę otrzymać wizę?
  • Jak udało ci się przeprowadzić do Korei?
  • Czy dostanę pracę?
  • Czy muszę znać koreański?
  • Czy wystarczy język angielski?
  • Jak Koreańczycy traktują cudzoziemców?
  • Czy da się tam żyć?
  • itp.

Pytania same w sobie są oczywiście ważne, powiedziałabym, że nawet podstawowe. Ale w tej właśnie ich „podstawowości” upatruję poważny problem. Po pierwsze odpowiedzi na nie można znaleźć bez trudu, jeżeli nie w przygotowanych przeze mnie źródłach, to gdziekolwiek indziej w Internecie. Wystarczy tylko trochę poklikać i przestudiować temat. Jeżeli ktoś zadaje mi tak oczywiste pytania dowodzi, że nie odrobił swojego zadania domowego. A jeżeli go nie odrobił, to jakim cudem chce wyjechać do Korei? Niestety życia nie da się skopiować na kolanie, w ciągu pięciu minut, gdzieś w toalecie... Co więcej, domagając się zindywidualizowanego pakietu odpowiedzi, czy recepty na swoje własne szczęście w Korei, delikwent taki lekceważy całą moją dotychczasową pracę. Disclaimer: wróżką też nie jestem i nawet gdybym znała kogoś dokładny życiorys, nie jestem w stanie przewidzieć, czy mu/jej się tutaj powiedzie. Korea to zbyt kulturowo skomplikowany kraj, żeby móc cokolwiek pod tym wzlgędem wyrokować.

Będę jeszcze bardziej bezlitosna – z ust osób, które zrealizowały swoje marzenie o wyemigrowaniu do Korei, tak trywialne pytania nigdy nie padły. Oznacza to, że zadawanie tego rodzaju pytań i udzielanie przeze mnie na nie odpowiedzi to tylko zbędne zawracanie sobie głowy – a właściwie dwóch głów: osoby piszącej (co może ważniejsze!) i mojej (co też ważne). Wybaczam jedynie czytelnikom poniżej piętnastego roku życia, ale to i tak nie podstawówka i „ja bardzo chcę”, „to moje największe marzenie”, „kocham Koreę” nie wystarczą, żeby przejść do następnej klasy. I to bez względu na to, jak bardzo wyjątkowe i niepowtarzalne to „chcenie” nie wydawałoby się. 

Po tym zimnym prysznicu czas na kilka konstruktywnych podpowiedzi (przede wszystkim zalecam jednak szczerość wobec siebie, determinację oraz ciężką pracę!). I tak, jeżeli ktoś ma zamiar wyjechać do Korei (celowo nie używam słowa „chce”) radzę, co następuje:


1. Czytaj, czytaj, czytaj.

- Czytaj od deski do deski blogi osób, które w Korei mieszkają i dzielą się swoimi doświadczeniami (przykładowa lista po prawej stronie w zakładce „Blogi o Korei”). Proponowane minimum mojego autorstwa:

b) „Obcokrajowiec w Korei”– wpis na blogu
c) „Obcokrajowiec w Korei, cz.1”– podcast „Zakorkowani”
d) „Obcokrajowiec w Korei, cz.2”– podcast „Zakorkowani”
e) „Ślub z Koreańczykiem”– wpis na blogu
f) „W Korei i nie tylko”– zbiór esejów o Korei
g) „Za rękę z Koreańczykiem”– zbiór wywiadów z Polakami, którzy są lub byli w związku z Koreanką / Koreańczykiem.
h) cały niniejszy blog „W Korei i nie tylko”

Tutaj mały spoiler:
  • Nie, koreański nie wystarczy.
  • Nie, angielski nie wystarczy.

- Śledź strony lub grupy tematyczne (np. Living in Seoul, Korea4expats, Western Girls Married to Korean Husbands, Only In Korea itp.). Przyjrzyj się potencjalnym sytuacjom i problemom, jakim będziesz musiał/a stawić czoła.

Kolejny spoiler:
  • dla płci męskiej – nie liczcie na filigranowe, seksowne Koreanki, które w miednicowy rytm „위 아래”, będą wam przygotowywały pyszną kimchi jjigae. Nie ma bata!
  • dla płci żeńskiej – nie liczcie na wypomadowanych chłopców z idealnym licem, którzy w fartuszku z serduszkiem, łypiąc na was cielęcymi oczętami będą przyrządzali pyszną kimchi jjigae. Nie ma bata i już!

- Przeglądaj koreańską prasę (np. Hankyoreh, The Korea Herald, The Korea Times, Korea Bang), żeby zrozumieć koreańskie społeczeństwo jako całość.

- Zapoznaj się ze stroną Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP, koreańskiego Urzędu Imigracyjnego, Seoul Global Center itp. żeby lepiej zrozumieć prawne i inne wymogi życia w Korei.



2. Zadaj mi pytanie (po raz pierwszy)!

Tak, dopiero na tym etapie! Jeżeli po przestudiowaniu sugerowanych źródeł nasuną ci się jakieś pytania, jestem do dyspozycji – odpowiem tak solidnie, jak to będzie w mojej mocy.


3. Zacznij uczyć się języka koreańskiego.

Język koreański do najłatwiejszych nie należy, ale bez niego życie w Korei nawet nie może być, ale będzie uciążliwe. Dlatego warto nauczyć się przynajmniej podstaw – przynajmniej uprzyjemni to obcowanie z Koreańczykami. Ponadto wierzę, że nauka danego języka pozwala na „poczucie” charakteru innej kultury. Ucząc się nowego języka wzbogacasz się o nową tożsamość, więc nauka ta też raczej na marne nie pójdzie.


4. Odwiedź Koreę.

Nie ma nic bardziej wiarygodnego niż doświadczenie koreańskości na własnej skórze i wyrobienie sobie na jej temat własnego zdania. Postaraj się o wymianę studencką, rządowy grant lub po prostu spędzenie kilkunastu dni u koreańskiej rodziny. Będąc w Korei obcuj z ludźmi w różnym wieku, różnego charakteru i różnych życiorysów.


5. Zadaj mi pytanie po raz drugi!

Najlepiej przy filiżance dobrego cappuccino.


6. Odpowiedz sobie na pytanie: „dlaczego Korea?”

To jest właściwie najważniejszy krok. Trzeba przysiąść i porządnie zastanowić się, co oferuje ci Korea, a czego nie może zaoferować Polska, Wenezuela, Japonia, czy jakikolwiek inny kraj. W jaki sposób Korea pozwoli ci na realizację życiowych celów (jakie są to w ogóle cele?)? Wybór tego kraju tylko dlatego, że to ostatnimi czasy modne miejsce, czy też ze względu na zauroczenie światem przedstawionym w koreańskich dramach lub K-popie nie są powodami wystarczającymi. Prawdę mówiąc to powody najgorsze z możliwych. Na Koreę trzeba mieć konkretny pomysł, bo Korea na ciebie pomysłu raczej mieć nie będzie.


7. Podejmij decyzję i przygotuj plan.

Po analizie wszystkich za i przeciw zdecyduj, czy wyjazd do Korei to właściwe posunięcie. Jeżeli tak – zrób rozpiskę kroków, które musisz podewziąć, aby osiągnąć swoje życiowe cele i przygotuj plan finansowy. 


8. Działaj.

Bądź konsekwentny/a w realizacji swojego planu, przygotuj się na walkę ze sprzecznościami losu i nigdy, ale to nigdy nie poddawaj się.


Voilà!


Viewing all 144 articles
Browse latest View live